Franciszek Bacon

 

Tytuł oryginału: THE ESSAYS OR COUNSELS, CIVIL AND MORAL

 

SPIS TREŚCI

Słowo wstępne

I. O prawdzie

II. O śmierci

III.  O jedności w religii

IV.  O zemście

V. O przeciwnościach

VI. O udawaniu i maskowaniu

VII. O rodzicach i dzieciach

VIII. O małżeństwie i życiu bezżennym

IX. O zazdrości

X. O miłości

XI. O wysokim stanowisku

XII. O zuchwałości

XIII.  O dobroci i dobrej naturze

XIV.  O szlachcie i szlachetności

XV O buntach i zaburzeniach

XVI. O ateizmie

XVII. O przesądzie

XVIII. O podróży

XIX. O rządzeniu

XX. O radach

XXI. O zwlekaniu

XXII. O przebiegłości

XXIII.  O miłości swego ja

XXIV.  O innowacjach

XXV. O pośpiechu

XXVI. O pozornej mądrości

XXVII. O przyjaźni

XXVIII. O wydawaniu pieniędzy

XXIX. O prawdziwej wielkości królestw i państw

XXX. O pielęgnowaniu zdrowia

XXXI. O podejrzeniach

XXXII. O rozmowie

XXXIII.  O osadnictwie i koloniach

XXXIV.  O bogactwie

XXXV. O przepowiedniach

XXXVI. O ambicji

XXXVII. O maskaradach i przedstawieniach teatralnych

XXXVIII. O naturze ludzkiej

XXXIX. O nawyku i wychowaniu

XL. O szczęściu

XLI. O lichwie

XLII. O młodości i wieku dojrzałym

XLIII. O pięknie

XLIV. O brzydocie i ułomności cielesnej

XLV. O budowaniu

XLVI. O ogrodach

XLVII. O załatwianiu spraw

XLVIII. O stronnikach i przyjaciołach

XLIX. O suplikantach

L. O studiach

LI. O stronnictwach i fakcjach

LII. O formach grzeczności i o okazywaniu względów

LIII. O chwale i pochwale

LIV. O próżności

LV. O zaszczytach i o dobrej sławie

LVI. O wymiarze sprawiedliwości

LVII. O gniewie

LVIII. O zmiennych kolejach rzeczy

Fragment eseju: O pogłosce

Przypisy

 

SŁOWO WSTĘPNE

Czytelnik nam z pewnością wybaczy, że nie będziemy tutaj powtarzali kompletu co najważniejszych wiadomości ogólnych o osobie, dziełach, dążeniach i poglądach Bacona, skoro wszystko to można znaleźć we wstępie profesora Kazimierza Ajdukiewicza poprzedzającym przekład Baconowego Novum Organum, dokonany przez dra Jana Wikarjaka i wydany jako jeden z tomów Biblioteki Klasyków Filozofii w roku 1955. Powtórzymy tylko główne dane orientacyjne. A więc daty przyjścia na świat (1561) i zgonu (1626) Franciszka Bacona, późniejszego lorda Verulam, syna dostojnika dworskiego, i punkty zwrotne jego kariery politycznej, która mimo wielkich i uznawanych przez otoczenie uzdolnień i mimo dość rozgałęzionych w sferach dworskich stosunków, napotykała na opory pod rządami królowej Elżbiety i szybkimi posuwała się krokami dopiero za panowania Jakuba I (1603 i nast.), króla o aspiracjach intelektualisty. Prawnik z wykształcenia zawodowego, przeszedłszy kolejno przez różne szczytowe urzędy w sądownictwie, zostaje Bacon wreszcie kanclerzem zjednoczonego pod berłem Jakuba królestwa Anglii z Irlandią i Szkocją, zdobywając po drodze do wszystkich stanowisk wysokie tytuły i zagarniając bogate dochody, stale zbyt małe w porównaniu z kosztami życia na stopie magnackiej. Zaczął tedy przyjmować dary od osób zainteresowanych za sprawowanie funkcji publicznych, a stąd — proces o przekupstwo, zakończony wyrokiem skazującym (1621). I chociaż prawie wszystkie represje karne zostały mu w istocie darowane, jednak po katastrofie nie było już mowy o czołowych urzędach.

Korzystnie wyszło na tym pisarstwo Bacona, któremu poświęcił przeważną część swych wysiłków w latach ostatnich, dodając nowe utwory do pocztu dawniej ogłoszonych. A to jest prawdą, że równolegle do działalności politycznej z nie mniejszą energią Bacon stale uprawiał, jeśli tak wolno się wyrazić, działalność filozofa. Bynajmniej nie profesora filozofii! Nigdy nie zajmował żadnej katedry. Rozmyślał jeno o życiu człowieczym, o jego nędzy rzeczywistej i wspaniałych możliwościach, o mądrości i o tym, co może zdziałać dla świetności bytu ludzkiego nauka, byle uwolniona od przywar zaśniedziałego werbalizmu, byle uprawiana empirycznie, indukcyjnie i ze stałą troską o opanowanie przyrody przez człowieka w drodze poznania praw tejże przyrody. Rozmyślał i myślom swoim dawał wyraz w dziełach, a pisał po łacinie te, którym chciał zapewnić większe rozpowszechnienie. Tak powstało między innymi Novum Organum (1620) — wykład osławionej metody indukcji eliminacyjnej, tak powstała wielka rozprawa De Dignitate et Augmentis Scientiarum (0 dostojeństwie i postępach nauk, po angielsku 1605, po łacinie, szerzej, 1623) — przegląd osiągnięć ówczesnych i przegląd luk, problemów zaniedbanych, zarysowany na kanwie klasyfikacji nauk przyjętej w półtora wieku potem przez encyklopedystów francuskich. Oba zaś wspomniane dzieła stanowiły fragmenty składowe częściowo tylko zrealizowanego gigantycznego planu, który Bacon u progu lat dojrzałych powziął był, a jakże niedojrzale, jakże nieopatrznie... Wszak zamierzył osobiście dokonać wielkiego przełomu w wielkiej całości wiedzy ludzkiej. I to była bodaj główna idea przewodnia jego poczynań.

Jakie miejsce w owym zuchwałym programie zajmują Eseje? Czy w ogóle należą do dzieł projektowanych w ramach owego <<Wielkiego Odrodzenia>>? Nie sądzimy, by tak miało być. To parergon, to harce ruchliwego pióra na marginesach zamierzeń zasadniczych. Swobodnie, ot tak jak na kilkanaście lat przedtem po francusku pisał sobie Montaigne, roztrząsa sobie Bacon różne tematy, obchodzące każdego, kogo żywo obchodzą sprawy życia, uczuciowo nieobojętne: sprawy przyjaźni i wrogości, sprawy powodzenia i niepowodzenia, sprawy sumienia, pomieszane ze sprawami wygody i ze sprawami techniki bytowania przyjemnego. Eseje narastały i rozrastały się w toku lat. W formie początkowej liczyły tylko 10 rozdziałów, 10 szkiców ofiarowanych miłemu sercu Franciszka bratu, Antoniemu (oddanemu działalności publiczno-politycznej, szanowanemu człowiekowi, po którym zostało kilkanaście tomów korespondencji). Autor szkiców liczył sobie wówczas lat 36. Po piętnastu latach Eseje w drugim wydaniu zawierały już 38 rozprawek. Liczba ich doszła wreszcie do 58 i tyle ich było w wydaniu ostatnim za życia autora, w roku 1625. Ten tekst posłużył za podstawę niniejszego przekładu, tekst angielski. Już po zgonie Bacona, w roku 1638, wyszedł łaciński przekład Esejów, dokonany pono dawniej pod okiem autora, a może nawet wprost przez niego sporządzony *.

* Istnieje przekład polski 23 pierwszych esejów, pióra Stanisława Pyrowicza (Warszawa 1909), sporządzony wedle tekstu łacińskiego pt. Szkice polityczno-etyczne. Seria I.

Nie będziemy tu, oczywiście, streszczali Esejów. Jakżeby zresztą można było streścić całość o charakterze konglomeratu, gdzie nie ma ani głównego zagadnienia, ani zaplanowanego toku narracji, ani w ogóle konstrukcji jakiejkolwiek, która by wiązała poszczególne rozdziały w określoną jednię organiczną. Przydałaby się raczej w charakterze wprowadzenia charakterystyka tła społeczno-dziejowego Esejów. Tu nas jednak wyręczą pierwsze rozdziały wspomnianego na początku wstępu prof. Ajdukiewicza do Novum Organum, no i dostępne powszechnie po bibliotekach publicznych encyklopedie i podręczniki historii i historii filozofii. Wiadomo, była to epoka angielskiego świetnego Odrodzenia, późniejszego o parę wieków niż Odrodzenie włoskie, ale też i bogatszego o te właśnie italskie i w ogóle kontynentalne humanistyczne osiągnięcia, doba teatru Szekspira. Życie Franciszka Bacona przebiegało w środowisku elity wychowanej jeszcze na Biblii i na teologicznej aparaturze pojęciowej, ale biegłej w grece i łacinie, oczytanej znakomicie w autorach klasycznych, w środowisku ludzi o głowach otwartych, w środowisku, gdzie rozkwitał entuzjazm do bezpośredniego, doświadczalnego i eksperymentalnego poznawania świata. Ludzie owego pokolenia, z kół ówczesnego angielskiego, rwącego się do pełni zdobywczości mieszczaństwa, rozchwytywali sobie Eseje, co widać choćby z kolejności powtórzeń pierwotnej ich minimalnej postaci: 1597, 1598, 1604, 1606...

Do wspomnianych przeto wymienionych wyżej źródeł odsyłając ciekawych po oświetlenie historiozoficzno-socjologiczne aury Esejów, skorzystamy z pozostawionych nam do dyspozycji stroniczek, by się raczej wyspowiadać z wrażeń narzucających się przy czytaniu utworów Bacona w ogóle, tych zaś szkiców w szczególności. Ich twórcą był człowiek nader wielostronnie uzdolniony, a że potencje pozytywne w osobniku pozostają w konfliktach nie mniejszych czasem, niż konflikty między cnotami a wadami, przeto i porywy duszy Verulamiusa targały tą duszą w walce o prymat. W jedną stronę ciągnęła go pasja reformatora intelektu. Miał on określoną ideę, która mogła być drogowskazem określonej specjalności: jak uzasadniać dyrektywy działania, które by pozwalały dowolnym tworzywom nadawać własności dowolne. Oto np. chcąc nadać szkłu białość, wystarczy zetrzeć je na proszek. Tego sposobu jednak nie można zastosować do wody. By wodę uczynić białą, trzeba ją skłócić na pianę; a znowu białku jajecznemu możemy nadać białość przez ugotowanie go na twardo. Ile tworzyw, tyle szczegółowych sposobów związanych z osobliwościami danego tworzywa. Tymczasem mistrz techniki winien rozporządzać sposobami przydatnymi dla wszelkiego tworzywa, przeto wiążącymi cechę pożądaną z jakąś taką cechą budowy ciał, która tej cesze pożądanej towarzyszy odwracalnie w dowolnej substancji i której obecność w danej substancji wyznacza ową cechę pożądaną, ot tak, jak np. gładkość — wszędzie i zawsze, i niezbędnie ona, wyznaczą połysk... Alchemiczne ambicje, nieprawdaż? Czy nie z takich zamierzeń wyrosłe — przez uogólnienie, jak chęć przerobienia ołowiu na srebro w drodze nadania bryle ołowiu wszystkich cech postrzegalnych srebra przy pomocy niezawodnych sposobów nadawania takich cech, białości, połysku i wielu innych... Taka technika uniwersalna miała być potrzebna do opanowania przez człowieka wszelkich tworzyw, a więc do urabiania przyrody wedle potrzeb ludzkich. Takiej zaś techniki miała być preparacją nauka, rozumiana jako znajomość stałych związków cech z cechami, zwłaszcza cech zewnętrznych z cechami wewnętrznymi, mikrostrukturalnymi. A wykrywaniu takich związków miała z kolei służyć metoda indukcji eliminacyjnej. Oto wywód problematyki Nowego Organonu, dzieła zrodzonego z porywu do wielkiej przemiany. Zrywał się w twórcy ten poryw i zacichał, zrywał się znowu i zrodził dzieło żywe, pomysłowe, atoli nie tak bardzo pogłębione... Autor bowiem zbyt był ciekaw wszystkiego, by ciągle tylko myśleć o czymś jednym i tym samym, świdrując niejako w głąb. Roznosiło go zaciekawienie rozmaitością bytu, postrzeganie i uświadamianie sobie najróżniejszych barw istnienia. Pełno więc w jego utworach charakterystyk i przeglądów, mnóstwo połysków niespodzianych, istne panopticum bystro dostrzeżonych osobliwości. I taki jest właśnie duch Esejów, których wdzięk stanowią doraźna, szkicowość, rdzenna adoktrynalność, jaskółcza zwrotność lotu, przeciwieństwo prostolinijnego automatyzmu.

W innym wymiarze ścierają się moralne i amoralne motywacje typowego ponoć człowieka Renesansu, a więc życiowca tętniącego żądzą przeżycia życia w całym jego naturalnym bogactwie. Chłonąć wszystkie aromaty najprzeróżniejszych kwiatów, narozkoszować się wszelkimi uprzyjemnieniami pałaców tonących w przepychu... Więc egoizm? Bynajmniej... Niech inni też nacieszą się dogodnościami i pięknem... Bacon jest życzliwy dla ludzi, sarka na eksploatację, woła o tolerancję, rad by ludzkości raju przychylić... Więc altruista? O nie... Nie altruista, gdyż wcale a wcale nie skłonny do poświęceń... Jeśli się tak układają okoliczności, gotów nie żałować łokci i rozpychać się energicznie poprzez ciżbę zawalidrogów... Wszak i to jest jakaś forma życia. Wie on, co godziwe, a co niegodziwe. Pierwszemu sprzyja, drugiemu jest niechętny. Ale nie tak znowu niechętny, by i obłudy np. albo pochlebstwa nie zażył, gdy bez nich trudno posunąć się wyżej... Więc i makiawelizm go interesuje, ponętny przez swą doraźną przynajmniej zwycięskość... Z kart Esejów wyziera na przemiany oblicze łagodnego mędrca i spojrzenie, o którym mawiano, że przypomina spojrzenie żmii...

Wreszcie — dylemat: myśliciel czy artysta? Nie żeby jedno wadziło drugiemu w zasadzie... Alić istnieje kwestia pierwszeństwa. I można jedno zaniedbać, jeśli się drugie kultywuje jego kosztem... Ta antyteza towarzyszy pierwszej antytezie — z jednej strony porywowi ku dociekliwej penetracji, z drugiej zaś strony zachłanności w konsumowaniu wszechrozmaitości. Głosujemy za uznaniem pierwszeństwa pierwszych członów obu kontrastów w przeżyciach i dziełach Bacona, chociaż drugie człony takie są dorodne, że nie moglibyśmy się dziwić innym osądom. Franciszek Bacon jest chyba, bądź co bądź, primo loco autorem naukowego Nowego Organonu i dzieła o dostojeństwie i postępach nauk, a secundo loco autorem literackich Esejów, choć jako pisarz prezentuje się w tym dziele też znakomicie: ile tu plastycznych obrazów, zwartych powiedzeń i świetnych paradoksów.

Ale rozpisaliśmy się już chyba zbyt rozlewnie, niepomni jego własnej przestrogi. Pisał wszak: «Wstępy, cytaty, usprawiedliwienia... są wielką stratą czasu». (Eseje XXV, str. 108 nin. wyd.). Niechże więc ten cytat będzie usprawiedliwieniem co rychłejszego zakończenia naszego wstępu.

Tadeusz Kotarbiński

Warszawa, w styczniu 1958 r.

 

Pierwsze wydanie Esejów Bacona

ESEJE

 

Do Wielce Szanownego i Dobrego Pana Mego, Księcia Buckingham, Jego Łaskawości Lorda Admirała Anglii

Ekscelencjo

Mówi Salomon: <<dobre imię jest jak cenne namaszczenie>> ja pewien jestem, że takim imieniem będzie imię Waszej Łaskawości u potomnych. Wyróżniła Was bowiem zarówno fortuna jak zasługa; i dokonaliście rzeczy, które wedle prawdopodobieństwa będą trwałe. Ogłaszam teraz moje Eseje, które ze wszystkich moich innych dzieł miały największy obieg; jak się zdaje dlatego, że budziły zainteresowanie i trafiały do serc. Rozszerzyłem je zarówno co do liczby jak i ważkości, tak iż w istocie rzeczy są nowym dziełem. Uważałem tedy, że będzie zgodne z moim uczuciem i zobowiązaniem w stosunku do Waszej Łaskawości postawić Wasze Imię na ich początku, zarówno w wersji angielskiej, jak i łacińskiej; w moim bowiem rozumieniu wydanie ich w języku łacińskim, jako że jest to język uniwersalny, może przetrwać tak długo, jak trwają książki. Moją Instaurację dedykowałem Królowi, moją Historię Henryka VII, którą teraz przełożyłem również na łacinę, oraz moje Fragmenty Historii Naturalnej dedykowałem Następcy Tronu; te zaś Eseje przypisuję Waszej Łaskawości. Są one z liczby najlepszych owoców, jakie mogłem przysporzyć dzięki dobrym zbiorom, jakie Bóg dał memu pióru i moim trudom. Niechaj Bóg prowadzi Waszą Łaskawość za rękę.

Waszej Łaskawości wielce zobowiązany i wierny sługa

Fr. St. Alban

 

I. O PRAWDZIE

Co to jest prawda? — rzekł drwiąco Piłat; i nie czekał odpowiedzi. Z pewnością są ludzie, którzy znajdują upodobanie w niestałości i uważają, że ustalać jakieś przeświadczenie, to wiązać się zbytnio; pragną bowiem mieć swobodę decyzji zarówno w myśleniu, jak i działaniu. I chociaż nie ma już szkół filozoficznych tego rodzaju, to niemniej są zawsze pewne umysły dialektycznego pokroju z tą samą żyłką; ale w tej żyłce nie ma już tak wiele krwi, jak było u tamtych starożytnych. Lecz nie tylko trud i praca, jaką ludzie wkładają, iżby odnaleźć prawdę, ani też to, że gdy się ją znajdzie, to narzuca się ona myślom ludzkim — nie to wszystko sprawia, iż ludzie lubią kłamać, lecz pewne naturalne, choć spaczone upodobanie do samego kłamstwa. Ktoś z późniejszych szkół greckich rozważa tę sprawę i zastanawia się, co jest w tym, iż ludzie lubią kłamać tam, gdzie nie kłamią dla przyjemności jak poeci, ani dla korzyści jak kupcy, lecz dla samego kłamstwa. Nie umiem odpowiedzieć inaczej, niż że sama prawda jest nieprzesłoniętym i jasnym światłem dziennym, które nie ukazuje masek, maskarad i triumfalnych pochodów nawet w połowie tak wspaniale i okazale jak światło świec. Prawda może dojść do ceny perły, która przedstawia się najlepiej przy świetle dziennym; lecz nie podniesie się ona do ceny diamentu, który przedstawia się najkorzystniej w światłach zmiennych. Domieszka kłamstwa zawsze dodaje nieco przyjemności. Czyż wątpi kto, że gdyby wyjąć z umysłu ludzkiego bezzasadne opinie, pochlebne nadzieje, fałszywe oceny oraz wyobrażenia i rzeczy temu podobne, to umysły wielu ludzi stałyby się żałosne i skurczone, pełne melancholii i znużenia, nieprzyjemne dla siebie samych? Jeden z ojców Kościoła w wielkiej surowości nazwał poezję vinum demonum, jako że ona zaspokaja wyobraźnię, nie zawsze dodając cień kłamstwa. Ale szkodę, o której mówiliśmy przedtem, przynosi nie to kłamstwo, które się tylko przesuwa przez umysł, lecz to, które weń wsiąka i w nim się zadomowi. Lecz bez względu na to, jak się te rzeczy mają u ludzi w ich zdeprawowanych sądach i uczuciach, to przecież prawda, która sama jest tylko własnym sędzią, uczy, iż poszukiwanie prawdy (które jest niby zaloty), poznanie prawdy (które jest niby z nią obcowaniem), i przeświadczenie o prawdzie (które jest niby jej poślubieniem), jest najwyższym dobrem natury ludzkiej. Pierwszym tworem Boga w kolejności dni tworzenia było światło zmysłów; ostatnim było światło rozumu; a jego dziełem niedzielnym, odtąd i na zawsze, jest światło, jakie daje jego duch. Najpierw tchnął on światło w oblicze materii, czyli w chaos; następnie tchnął światło w oblicze człowieka; i wciąż je tchnie w oblicze swoich wybranych. Poeta, który sławił szkołę, co pod innymi względami stała niżej niż inne, powiedział niemniej bardzo dobrze:

przyjemnie jest stać nad brzegiem i patrzeć, jak okręty miotane są na morzu; przyjemnie też stać w oknie zamku i patrzeć na bitwę na dole i na jej zmienne koleje; ale żadnej przyjemności nie można porównać z tą, że się stoi na mocnym gruncie prawdy (na wzgórzu, którego zdobyć nie sposób, gdzie powietrze jest zawsze jasne i pogodne), i patrzeć na błędy i wahania, na mgły i burze tam w dole; że się jednak patrzy zawsze tak, iżby się z tym łączyła litość, nie zaś nadętość i pycha. Z pewnością jest to niebem na ziemi, gdy umysł człowieka poruszany jest miłością bliźniego, ma ufność w Opatrzność i obraca się około biegunów prawdy. Aby teraz przejść od prawdy teologicznej i filozoficznej do poszanowania prawdy w sprawach codziennych: przyzna tu każdy, nawet ci, którzy nie stosują się do tego w praktyce, że jasne i rzetelne załatwianie spraw przynosi zaszczyt naturze ludzkiej i że domieszka fałszu jest podobna do stopu złota i srebra, który może uczynić metal bardziej przydatnym w użytku, ale upadla monetę. Albowiem te kręte i krzywe drogi to ruchy i posunięcia węża, który pełza nisko i nikczemnie na brzuchu, nie zaś porusza się na nogach. Nie ma występku, który by okrywał człowieka wstydem tak, jak to, że się okaże, iż jest fałszywy i perfidny. Dobrze też mówi Montaigne, dociekając przyczyny, dla której słowo «kłamstwo» jest takim uchybieniem i takim oskarżeniem ohydnym: «gdy się dobrze rzecz zważy, to powiedzieć, że człowiek kłamie, to tyleż, co powiedzieć, iż jest on śmiałkiem wobec Boga, a tchórzem wobec człowieka; albowiem kłamstwo to stawia czoło Bogu, umyka zaś przed człowiekiem». Z pewnością nic nie może dać tak dobitnego wyrazu temu, iż nikczemny jest fałsz i wiarołomstwo, jak to, że będzie ono ostatnim głosem, który przyzwie sąd boży na pokolenia ludzkie: zostało wszak przepowiedziane, że gdy przyjdzie Chrystus, to nie znajdzie wiary na ziemi.

 

II. O ŚMIERCI

Ludzie boją się śmierci tak, jak dzieci boją się wejść do ciemnego miejsca; i podobnie jak u dzieci ten naturalny lęk zwiększa się pod wpływem różnych opowiadań, tak też rzecz ma się i z tym strachem ludzi. Z pewnością rozmyślanie o śmierci jako o zapłacie za grzech i o przejściu do innego świata jest rzeczą świętą i podoba się Bogu; ale obawa przed śmiercią, jako daniną należną naturze, jest oznaką słabości. W rozmyślaniach religijnych jest czasem pewna mieszanina próżności i przesądu. Możecie czytać w pewnych dziełach mnichów o umartwieniu, że człowiek powinien zastanawiać się sam w sobie nad tym, jaki to jest ból, gdy zaledwie koniec jego palca zostanie ściśnięty czy też będzie torturowany; i że na tej podstawie winien sobie wyobrażać, jakie to są cierpienia przy śmierci, gdy całe ciało ulega zepsuciu i rozpadowi; a tymczasem wiele razy śmierć przychodzi z mniejszym cierpieniem, niż go się doznaje, gdy torturowany jest jeden człon ciała. Albowiem części ciała najbardziej istotne dla życia nie są tymi, które najszybciej dają wrażenia. I dobrze powiedział ten, kto wypowiadał się tylko jako filozof i jako zwykły człowiek: pompa mortis magis terret quam mors ipsa. Jęki, szlochania, blada twarz, płaczący przyjaciele, czarne barwy, obrzędy pogrzebowe i rzeczy temu podobne ukazują śmierć jako rzecz straszną.

Warto zauważyć, że nie ma w duszy człowieka uczucia tak słabego, które by nie mogło stawiać czoła i opanować lęku przed śmiercią. Nie jest więc śmierć wrogiem tak strasznym, skoro człowiek ma koło siebie tylu towarzyszy, co mogą mu pomóc odnieść nad tym lękiem zwycięstwo. Pragnienie zemsty odnosi zwycięstwo nad śmiercią; miłość mają w pogardzie; sława do niej dąży; zmartwienie szuka w niej ucieczki; strach ją przyspiesza. Co więcej, czytamy, że gdy imperator Otho odebrał sobie życie, to litość (która jest najczulszym z uczuć) skłoniła wielu do tego, by szukać śmierci przez samo współczucie dla swego władcy: ci najwierniej poszli za nim. Seneka dodaje tutaj subtelność uczuć i przesyt. Cogita quam diu eadem feceris; mori velle non tantum fortis, aut miser, sed etiam fastidiosus potest. Człowiek nie może chcieć umrzeć, choćby nie był ani odważny, ani nieszczęśliwy, tylko z tej racji, że jest zmęczony tym, iż te same rzeczy czyni i powtarza wciąż tak często. I niemniej warto zauważyć, jak nieznaczną zmianę wywołuje zbliżanie się śmierci u ludzi o dużej mocy ducha: do ostatniej chwili zdają się być ci sami. August Cezar umierał z uprzejmym słowem: Livia, coniugii nostri memor vive et vale. Tyberiusz umierał z maską obłudy; Tacyt mówi o nim: Iam Tiberium vires et corpus, non dissimulatio, deserebant. Wespazjan umierał z żartem siedząc na krześle: ut puto deus fio. Galba z sentencją: Feri, si ex re sit populi Romani— i nadstawił szyję. Septimius Sewerus w pośpiechu: adeste, si quid miki restat agendum. I podobnie inni.

Z pewnością stoicy zbyt wielką wagę przypisywali śmierci i przez swoje wielkie przygotowania sprawiali, że wydawała się ona bardziej straszna. Lepiej mówi ten, qui finem vitae extremum inter munera ponit Naturae. Jest równie naturalną rzeczą umierać, jak się rodzić; a dla małego dziecka, być może, jedno jest równie przykre, jak i drugie. Kto umiera, zajęty poważnymi sprawami, jest podobny do tego, kto zostaje raniony w gorącej walce: ten w danej chwili nie czuje niemal rany; toteż umysł pochłonięty czymś, co jest dobre, odwraca od siebie cierpienia śmierci. Ale ponad wszystko najsłodsza, wierzcie mi, jest pieśń Nunc Dimittis, gdy człowiek osiągnął cele o dużej wartości i urzeczywistnił swe oczekiwania. Śmierć ma też i to, że otwiera drogę do dobrej sławy i gasi zawiść:

Extinctus amabitur idem.

 

III. O JEDNOŚCI W RELIGII

Ponieważ religia jest głównym spoiwem społeczności ludzkiej, przeto jest rzeczą szczęśliwą, gdy ona sama dobrze jest związana prawdziwym spoiwem jedności. Spory i rozłamy w zakresie religii były złem nieznanym u pogan. A to dlatego, że religia pogan polegała raczej na obrzędach i ceremoniach niż na niezmiennym wierzeniu. Możecie sobie wyobrazić, jakiego rodzaju była ich wiara, skoro głównymi jej nauczycielami i ojcami ich kościoła byli poeci. Ale Bóg prawdziwy ma ten atrybut, że jest Bogiem zazdrosnym; toteż jego kult i religia nie znosi żadnego obcego wtrętu ani innego obok siebie przedmiotu. Powiemy więc słów kilka o jedności kościoła; o tym, jakie są jej owoce, jakie są jej granice i jakie ośrodki.

Dwa są owoce tej jedności (poza tym pierwszym, że podoba się ona Bogu, co jest najważniejsze ze wszystkiego) ; jeden z tych owoców przypada tym, którzy są poza kościołem, drugi tym, którzy są w nim. Co się tyczy pierwszego, to jest rzeczą pewną, że herezje i schizmy ze wszelkich rodzajów zgorszenia są zgorszeniem największym, większym nawet niż zepsucie obyczajów. Albowiem podobnie jak w ciele fizycznym rana czy rozdarcie jest gorsze niż zepsuty humor, tak też jest i z ciałem duchowym. I nic tak bardzo nie utrzymuje ludzi z daleka od kościoła i nic tak ich nie wypędza kościoła jak zerwanie jedności. Toteż ilekroć się zdarzy, że jeden mówi: ecce in deserto, a drugi mówi: ecce in petralibus, to znaczy: gdzie jedni ludzie szukają Chrystusa w zgromadzeniach heretyków, a inni w zewnętrznym obliczu kościoła, tam winien stale brzmieć w uszach dzwięk głosu, który mówi: nolite exire, nie wychodźcie, Nauczyciel pogan (którego osobliwe powołanie skłaniało do tego, iż szczególną opieką otaczał tych, co są za kościołem) powiedział: gdy wchodzi poganin i słyszy, mówicie różnymi językami, to czyż nie powie on, że jesteście szaleńcami? I z pewnością niewiele lepiej jest, gdy ateiści i osoby nie należące do kościoła słyszą o tak wielu niezgodnych i przeciwnych poglądach w religii; to ich odwraca od kościoła i sprawia, że zasiadają w krześle szyderców. Rzecz to zbyt małej wagi, żeby ją przywodzić jako świadka w tak poważnej sprawie, lecz niemniej dobry ona daje wyraz temu nienaturalnemu stanowi rzeczy: otóż jest pewien mistrz szyderstwa, który w swoim katalogu książek w wyimaginowanym księgozbiorze umieszcza tytuł książki: Maurytański taniec heretyków. Istotnie bowiem każda ich sekta ma odrębną postawę czy też inne nachylenie, a to nie może nie wywoływać śmiechu u ludzi światowych i u zdeprawowanych polityków, którzy są skłonni gardzić rzeczami świętymi.

Co się zaś tyczy owocu jedności dla tych, co są w kościele, to jest nim pokój, który obejmuje w sobie nieskończone błogosławieństwa. Ustala on i utrwala wiarę; rodzi miłość bliźniego; pokój zewnętrzny kościoła przesącza się do duszy jako pokój sumienia; i wysiłki, poświęcone na pisanie i czytanie pism polemicznych, zwraca ku traktatom o pokucie i umartwieniu oraz o praktykach pobożnych.

Co się tyczy granic jedności, to właściwe ich wytyczenie jest rzeczą niezmiernie ważną. Są tu, jak się zdaje, dwa krańce, albowiem dla pewnych gorliwców wszelka mowa o doprowadzaniu do pokoju jest nienawistna. Czyż to jest pokój, Jehu? Cóż cię obchodzi pokój? Stań za mną. Nie pokój jest ich rzeczą; chodzi im o to, iżby iść za nimi i trzymać się ich sekty. Przeciwnie, pewni mieszkańcy Laodycei oraz ludzie ani gorący, ani zimni myślą, że można różnice w poglądach religijnych wyrównać na drodze pośredniej, biorąc część od obu stron przeciwnych i godząc je pomysłowo, jak gdyby się czyniło sąd polubny między Bogiem a człowiekiem. Obu tych krańców należy unikać, co można uczynić przez to, że ustanowiony przez samego naszego Zbawiciela związek chrześcijan zostanie należnie i jasno przedstawiony w dwóch przeciwnych tezach: ten, kto nie jest z nami, jest przeciw nam, oraz z drugiej strony: kto nie jest przeciw nam, jest z nami. To znaczy: gdyby sprawy podstawowe i najbardziej dla religii istotne zostały należnie wyróżnione i wyodrębnione od tych, które nie są jedynie sprawami wiary, lecz rzeczą poglądu, porządku czy też dobrej intencji. Rzecz to, która może się wydać wielu ludziom sprawą jasną i znaną, i już dokonaną; lecz gdyby ona była dokonana mniej stronnie, to znalazłaby bardziej szerokie uznanie. Co się tyczy tego, to mogę dać tylko jedną radę, na moją skromną miarę. Ludzie winni się wystrzegać, by nie rozdzierać Kościoła Bożego dwoma rodzajami sporów. Jeden rodzaj tych sporów to ten, gdzie sprawa sporna jest zbyt błaha i mało ważna, i nie jest warta tej gorącej walki, która się o nią toczy, i która rodzi tylko przeciwstawność poglądów. Albowiem, jak to powiedział jeden z ojców Kościoła: suknia Chrystusa nie ma wprawdzie żadnego szwu, ale szata Kościoła ma różne, barwy; po czym mówi on: in veste varietas sit, scissura non sit; to są dwie różne rzeczy: jedność i jednakowość. Drugi rodzaj sporu jest tam, gdzie sprawa sporna jest wielka, lecz doprowadzona do nadmiernej subtelności i niejasności, tak iż staje się raczej koncepcją pomysłową niż istotną. Człowiek, który ma należny sąd o rzeczach i ich rozumienie, słyszy czasem, jak spierają się ze sobą ludzie, którzy nie znają się na rzeczy; i wie on tylko w swoim wewnętrznym poczuciu, że ci, którzy się tak spierają, mają na myśli rzecz tę samą; a przecież oni sami nigdy nie dojdą do zgody. I jeśli tak bywa przy tej różnicy sądów, jaka zachodzi między jednym człowiekiem a drugim, to czyż nie powinniśmy myśleć, że Bóg na wysokościach, który zna serca, widzi, iż wątli i słabi ludzie w pewnych swoich przeciwstawnych poglądach mają na myśli tę samą rzecz i że przychylnie przyjmuje wiarę obu? Naturę takich sporów doskonale przedstawia święty Paweł w ostrzeżeniu i wskazaniu, jakie daje co do tego: devita profanas vocum novitates et oppositiones falsi nominis scientiae. Ludzie stwarzają przeciwstawienia, których nie ma, i ujmują je w nowe terminy tak niezmienne, że w istocie rzeczy termin rządzi znaczeniem, gdy tymczasem znaczenie winno rządzić terminem. Są też dwa fałszywe pokoje czy też jedności; jeden, gdy pokój jest oparty tylko na ukrytej niewiedzy (wszak wszelkie barwy są zgodne ze sobą w ciemności); drugi jest tam, gdzie jest zesztukowany przez to, iż się bezpośrednio uznaje wprost przeciwieństwa w sprawach zasadniczych. Albowiem prawda i fałsz w takich rzeczach są podobne do żelaza i gliny w stopach nabuchodonozorowego widziadła: żelazo i glina mogą do siebie przylgnąć, ale się nie zespolą w jedno ciało. Co się tyczy środków ku osiągnięciu jedności, to ludzie winni mieć się na ostrożności, by stwarzając czy też umacniając jedność religijną, nie rozluźnili i nie skazili praw miłości bliźniego i społeczności ludzkiej. Dwa są miecze u chrześcijan, duchowy i świecki, i oba mają swoją określoną rolę i miejsce należne w sprawie utrzymania i zachowania religii. Ale nie możemy podnosić trzeciego miecza, który jest mieczem Mahometa lub przynajmniej jest podobny do niego; to znaczy: nie możemy rozpowszechniać religii przez wojny ani też nie możemy wywierać nacisku na sumienia krwawymi prześladowaniami (wyjąwszy w przypadkach jawnego zgorszenia, bluźnierstwa czy też wprowadzania praktyk, zwróconych przeciw państwu); a tym bardziej nie możemy podsycać buntów, wspierać autorytetem spisków i rebelii, kłaść miecz w ręce ludu ani czynić rzeczy podobnych, które zmierzają do poderwania wszelkiego rządu, jaki ustanowiony jest z woli Boga. To bowiem znaczyłoby rozbić jedną tablicę o drugą, i w ludziach tak dalece widzieć chrześcijan, iż zapominalibyśmy, że są oni ludźmi. Poeta Lukrecjusz zatrzymując myśl na zachowaniu Agamemnona, który mógł znieść to, iżby własna jego córka została złożona w ofierze bogom, zawołał:

Tantum religio potuit suadere malorum.

Cóż by on był powiedział, gdyby znana mu była rzeź we Francji lub spisek prochowy w Anglii? Byłby siedemkroć razy więcej epikurejczykiem i ateistą, niż był istotnie. Podobnie bowiem jak należy z wielką oględnością wyciągać miecz świecki w sprawach religii,, tak też jest rzeczą potworną kłaść go w ręce pospolitego ludu. Należy to zostawić anabaptystom oraz innym furiom. Było to wielkim bluźnierstwem, gdy szatan powiedział: wzniosę, się w górę i będę podobny Najwyższemu; ale większym bluźnierstwem jest dawać Bogu maskę szatana i kazać mu mówić: zejdę w dół i będę jako książę ciemności. A czymże lepszym jest sprowadzać sprawę religii do okrutnego i wstrętnego mordowania książąt, do rzezi ludności i do obalania państw i rządów? Z pewnością jest to Ducha Świętego sprowadzać z wysokości do postaci sępa czy kruka, zamiast przedstawiać go na podobieństwo gołębicy; i jest to wznosić na łodzi Kościoła chrześcijańskiego banderę łodzi korsarzy i zabójców. Toteż jest rzeczą nieodzowną, iżby Kościół swoją nauką i swymi dekretami, książęta swoim mieczem, a wszelka wiedza, zarówno chrześcijańska, jak i moralna, swą różdżką Merkuriusza — iżby wszyscy potępili i na zawsze wysłali do piekła te czyny i opinie, które to podtrzymują, co już w znacznej mierze zostało dokonane. Z pewnością na zborach, poświęconych sprawom religii, należałoby na pierwszym miejscu postawić radę Apostoła: Ira hominis non implet justitiam Dei. I godna pamięci była uwaga pewnego mądrego ojca Kościoła, przy tym szczerze wypowiedziana, że ci, którzy opowiadali się za uciskiem sumień i chcieli ten pogląd poddać innym, sami ze względu na swe własne cele byli w tym zazwyczaj zainteresowani.

 

IV. O ZEMŚCIE

Zemsta jest rodzajem dzikiego wymiaru sprawiedliwości, który prawo winno tym bardziej wypleniać, im bardziej do tego skłonna jest natura ludzka. Albowiem krzywda pierwotna tylko obraża prawo; zemsta natomiast za tę krzywdę odbiera prawu jego funkcje. Gdy człowiek wywiera na kimś zemstę, to z pewnością jest on tylko równy swemu wrogowi; lecz gdy mu krzywdę przebacza, to jest od niego wyższy. Albowiem rzeczą księcia jest przebaczać; i Salomon powiada: chwałą człowieka jest przebaczać winy.

To, co się stało, odeszło w przeszłość i stało się rzeczą nieodwołalną; a ludzie mądrzy mają dość spraw dzisiejszych i przyszłych; toteż gubią się tylko w drobiazgach ci, którzy biedzą się rzeczami minionymi. Nie ma człowieka, który by czynił zło dla niego samego; czyni je, iżby tym sobie zdobyć jakąś korzyść lub przyjemność, lub zaszczyt, lub coś podobnego. Dlaczegoż więc miałbym się gniewać na kogoś za to, że miłuje siebie bardziej niż mnie? A jeśliby jakiś człowiek czynił zło z samej swej złej natury, to cóż, byłby on podobny do ciernia czy łopianu, które kłują i drapią, ponieważ nie umieją czynić nic innego.

Rodzajem zemsty, jaką można jeszcze najbardziej tolerować, jest zemsta za te krzywdy, na które środka nie daje żadne prawo. Ale wówczas niechaj człowiek się strzeże, by zemsta była taka, iżby nie było prawa, które by ją karało; inaczej bowiem jego wróg będzie miał znów nad nim przewagę, przeciw jednemu bowiem będzie dwoje, wróg i prawo.

Niektórzy ludzie, gdy wywierają zemstę, chcą, ażeby przeciwnik wiedział, skąd ona przychodzi. To jest bardziej szlachetne. Albowiem zadośćuczynienie polega, jak się zdaje, nie tyle na tym, iżby uczynić krzywdę, ile na tym, iżby skłonić przeciwnika do skruchy. Ale nikczemni i chytrzy tchórze są podobni do strzały, która nadlatuje w ciemnościach.

Kosma, książę Florencji, miał ostre i zdecydowane powiedzenie o przyjaciołach perfidnych lub niedbałych, jak gdyby te przewiny nie mogły być przebaczone. Będziecie czytali, powiada on, że jest nam nakazane, iżbyśmy przebaczali naszym nieprzyjaciołom; ale nigdy nie czytacie, iżby nam było nakazane przebaczać naszym przyjaciołom. Na łagodniejszą nutę natomiast był nastrojony duch Hioba: czyż mamy, powiada on, brać z rąk Boga rzeczy dobre, i czyż mamy nie godzić się z tym, że będziemy brali również rzeczy złe? Z przyjaciółmi rzecz się ma podobnie. To jest pewne, że człowiek, co knuje zemstę, zachowuje świeże swe rany, które w przeciwnym razie zagoiłyby się i zarosły. Zemsta publiczna i jawna kończy się przeważnie dobrze; tak było z zemstą za śmierć Cezara, za śmierć Pertinaksa, za śmierć Henryka III francuskiego i w wielu innych przypadkach. Ale z zemstą prywatną jest inaczej. Osoby mściwe, istotnie, żyją życiem czarownic, które, jak szkodzą innym, tak też kończą nędznie.

 

V. O PRZECIWNOŚCIACH

Wzniosie powiedział Seneka (na sposób stoików), że dobrych rzeczy, jakie związane są z pomyślnością, należy sobie Życzyć. Natomiast dobre rzeczy, jakie związane są z przeciwnościami, należy podziwiać. Bona rerum secundarum optabilia, adversarum mirabilia. Z pewnością, jeśli cuda są władzą nad naturą, to najbardziej ujawniają się one w przeciwnościach losu. Jeszcze bardziej wzniośle, niż powyżej (aż nazbyt wzniośle na poganina), powiedział Seneka gdzie indziej -.prawdziwą wielkością jest mieć w sobie wątłość i kruchość człowieka i niezłomność bożą. Vere magnum habere fragilitatem hominis, securitatem Dei. Na to powiedzenie lepsze miejsce byłoby w poezji, gdzie bardziej dozwolona jest przesada; i poeci istotnie często zajmowali się tym tematem. To właśnie bowiem przedstawiają starożytni poeci w tej osobliwej opowieści, która, jak się zdaje, nie jest pozbawiona czegoś zagadkowego i tajemniczego i która, co więcej, zbliża się w pewnej mierze do postawy chrześcijanina; mianowicie w opowieści, że Herkules, gdy udał się, iżby uwolnić z więzów Prometeusza (który tu reprezentuje naturę ludzką), to żeglował poprzez całą długość wielkiego oceanu w naczyniu czy dzbanie glinianym. To żywo przedstawia zdecydowaną postawę chrześcijanina, który w wątłej barce ciała żegluje poprzez fale świata.

Lecz mówmy w sposób bardziej prosty. Cnotą, co odpowiada pomyślności, jest umiarkowanie; cnotą, co odpowiada przeciwnościom, jest męstwo, które w sprawach moralnych jest cnotą bardziej bohaterską. Pomyślność jest błogosławieństwem w Starym Testamencie; przeciwność jest błogosławieństwem w Nowym, i przynosi ona większe błogosławieństwo i bardziej wyraźne objawienie łaski bożej. Lecz nawet w Starym Testamencie, jeśli posłuchacie harfy Dawidowej, to usłyszycie tyleż pieśni żałobnych, co hymnów radosnych; i pióro Ducha Świętego więcej włożyło wysiłku w opisywanie udręk Hioba niż radosnych doznań Salomona. Pomyślność nie jest bez wielu lęków i rzeczy budzących niesmak; przeciwność zaś nie jest całkiem bez rzeczy, które cieszą i budzą nadzieje. Jak widzimy w wyszywaniu i haftach, przyjemniejszą jest rzeczą mieć żywy deseń na poważnym i ciemnym tle, niż mieć deseń ciemny i ponury na tle pogodnym. Sądźcie więc o przyjemnościach, jakich doznaje serce, wedle przyjemności, jakiej doznaje oko. Zaprawdę cnota jest podobna cennym rzeczom wonnym, które pachną najbardziej, gdy się je spala albo kruszy; albowiem pomyślność najlepiej ujawnia przywary, przeciwność zaś najlepiej ujawnia cnotę.

 

VI. O UDAWANIU I MASKOWANIU

Obłuda jest rodzajem słabej polityki czy mądrości. Trzeba bowiem przenikliwego umysłu i mocnego serca, by wiedzieć, kiedy powiedzieć prawdę i zgodnie z nią czynić. Toteż słabszego gatunku są ci politycy, którzy są największymi obłudnikami.

Tacyt mówi: Liwia dobrze radziła sobie z przebiegłością swego męża i z obłudą swego syna, przypisując przebiegłość i mądrość Augustowi, obłudę zaś Tyberiuszowi. A znowu gdy Mucianus zachęca Wespazjana, by chwycił za broń przeciw Witeliuszowi, to powiada: występujemy zbrojnie nie przeciw przenikliwemu wejrzeniu Augusta ani przeciw najdalej posuniętej ostrożności czy skrytości Tyberiusza. Te cechy: przebiegłość, obłuda, skrytość, to nawyki i usposobienia całkiem od siebie różne i należy je odróżniać jedne od innych. Jeśli bowiem człowiek ma taką przenikliwość sądu, że może rozróżnić, jakie rzeczy należy ujawnić, a jakie zataić, co ukazać w półświetle, komu i kiedy (a to jest właśnie sztuka męża stanu i sztuka życia, jak to dobrze nazywa Tacyt), to dla niego nawyk obłudy jest przeszkodą i go obniża. Lecz jeśli człowieka nie stać na taki sąd przenikliwy, to wówczas pozostaje mu być ogólnie skrytym i obłudnym. Gdzie bowiem człowiek nie umie wybierać w poszczególnych przypadkach w sposób różny, tam dobrze jest wybrać ogólną drogę najbardziej bezpieczną i niezawodną, podobnie jak jest wskazane, by szedł ostrożnie człowiek, który nie widzi dobrze. Zapewne, najbardziej uzdolnieni i wybitni ludzie, jacy byli, wszyscy odznaczali się otwartością i szczerością w postępowaniu i mieli sławę, że są prawdomówni i że można na nich polegać. W tym byli oni podobni do dobrze ułożonych koni, wiedzieli bowiem dobrze, gdzie się zatrzymać czy też skręcić. A w takich okolicznościach, gdzie uważali, że istotnie trzeba obłudy, to jeśli się do niej uciekali, wówczas ustalona już uprzednio opinia, która się daleko rozpowszechniła o ich dobrej wierze i prostolinijności w postępowaniu, sprawiała, że tej obłudy zupełnie nie było widać.

Są trzy stopnie tego ukrywania i osłaniania ludzkiego ja. Pierwszy, to skrytość, powściąg wewnętrzny i dyskrecja czy tajemniczość: człowiek nie pozwala wejrzeć w to, jaki on jest i pozostaje poza kręgiem cudzej obserwacji; drugi rodzaj, to maskowanie negatywne: człowiek stwarza oznaki i objawy tego, że nie jest tym, czym jest; trzeci wreszcie rodzaj, to symulacja pozytywna: człowiek rozmyślnie i starannie udaje, że jest tym, czym nie jest.

Co się tyczy pierwszego, dyskrecji, to jest to cnota spowiednika. Z pewnością też człowiek dyskretny słucha wielu spowiedzi; któż bowiem będzie odkrywał swe wnętrze przed plotkarzem lub gadułą? Jeśli natomiast człowiek uważany jest za dyskretnego, to zachęca to ludzi do odkrycia swego wnętrza, na podobieństwo tego, jak zamknięte powietrze przesącza się do miejsca bardziej otwartego. I podobnie jak w spowiedzi człowiek odkrywa się nie dla świata, lecz dlatego, ażeby ulżyć swemu sercu, tak też ludzie dyskretni dochodzą do poznania wielu rzeczy tego rodzaju, jako że ludzie nie tyle między sobą wymieniają myśli, ile odkrywają swoje serca. Krótko mówiąc, tajemnice powstają dzięki dyskrecji. A poza tym, prawdę mówiąc, nagość nie przystoi zarówno duszy, jak ciału; obyczaje zaś i działania człowieka niemało zyskują na godności, jeżeli nie są zbytnio wystawione na widok. Co się tyczy pleciuchów i ludzi gadatliwych, to zazwyczaj są oni też próżni i łatwowierni. Kto bowiem rozgaduje to, co wie, ten również opowiada to, czego nie wie. Toteż bądźmy przekonani, że nawyk zachowywania dyskrecji jest i mądry życiowo, i cenny moralnie. I zgodnie z tym dobrze jest, iżby oblicze człowieka pozwalało mówić jego językowi. Albowiem ukazywanie swego wnętrza w zachowaniu i w wyrazie twarzy jest wielką i zdradliwą słabością; w wielu wszak przypadkach jest bardziej wymowne niż słowa człowieka, i temu inni bardziej wierzą niż słowom.

Co się tyczy drugiego rodzaju, maskowania, to idzie ono wielokrotnie z konieczności za dyskrecją. Kto więc chce być dyskretny i osłaniać się tajemnicą, musi się w pewnej mierze maskować. Ludzie bowiem są zbyt chytrzy, aby pozwolić człowiekowi, iżby zachował postawę obojętną na obie strony i zachowywał dyskrecję, nie przechylając szali na jedną stronę. Obstawią go pytaniami, będą go ciągnęli za język i będą z niego wydobywali tak, że aby nie zachowywać niedorzecznego milczenia, będzie on musiał pokazać, iż się ku jednej stronie skłania, a jeśli tego nie pokaże, to ludzie będą snuli domysły w równej mierze z jego milczenia, jak i z jego mowy. Co się zaś tyczy wypowiedzi wieloznacznych lub jak wyrocznia niejasnych, to nie mogą one wystarczyć na długo. Tak więc nie może żaden człowiek utrzymać tajemnicy, jeśli nie pozwoli sobie w pewnej mierze na maskowanie się, które jest jak gdyby suknią czy też trenem dyskrecji.

Co się tyczy trzeciego stopnia, symulacji i fałszywej otwartości, to ja uważam, że jest ona bardziej karygodna i mniej mądra życiowo, wyjąwszy wielkie i rzadkie sprawy. Toteż ogólny nawyk symulacji (który jest stopniem najwyższym) jest przywarą, jaka wypływa albo z przyrodzonej fałszywości czy też bojaźliwości, albo z duszy, która ma jakieś zasadnicze wady, co sprawia, że człowiek symuluje też w innych rzeczach, aby nie wyjść z wprawy, jako że musi koniecznie te wady zasłaniać.

Trzy są wielkie korzyści, jakie daje symulacja i maskowanie. Pierwszą jest to, że usypiają one opór i umożliwiają zaskoczenie; gdy bowiem zostają ujawnione zamiary człowieka, to staje się to znakiem na alarm dla wszystkich, którzy są przeciwni tym zamiarom. Drugą korzyścią jest to, że symulacja i obłuda stwarza dla ja ludzkiego otwartą drogę do odwrotu; gdy bowiem człowiek wikła się w zobowiązanie otwartą deklaracją, to musi przeprowadzić swój zamiar do końca albo też ponieść porażkę. Trzecią korzyścią jest to, że w ten sposób łatwiej jest wejrzeć w umysł innych ludzi; albowiem w stosunku do człowieka, który odkrywa swoje wnętrze, inni ludzie raczej nie zajmują stanowiska nieprzyjaznego, lecz pozwalają mu raczej spokojnie mówić i wolność mowy obracają w wolność myśli. Toteż dobre i chytre jest przysłowie hiszpańskie: powiedz kłamstwo i odkryj prawdę; jak gdyby nie było innej drogi do odkrycia prawdy niż symulacja.

Płyną też stąd trzy ujemne konsekwencje, które wyrównują tamte korzyści. Pierwszą jest to, że udawanie i maskowanie zazwyczaj łączy się z oznakami bojaźliwości, która we wszelkich sprawach życiowych odejmuje piórka strzale, co ma trafić w cel. Drugą jest to, że udawanie i maskowanie stawia przed zagadką i wprowadza w kłopot wielu ludzi, którzy, gdyby nie to, być może współdziałaliby z tym człowiekiem obłudnym, a tak musi on zdążać niemal samotny do swych własnych celów. Trzecią zaś i najbardziej doniosłą konsekwencją jest to, że ta obłuda pozbawia człowieka jednego z najbardziej istotnych narzędzi działania, jakim jest zaufanie i wiara w ludzi. Najlepszym połączeniem jest mieć sławę i opinię człowieka otwartego, być z reguły dyskretnym, obłudą posługiwać się z umiarem i umieć udawać, jeśli nie ma innego sposobu.

 

VII. O RODZICACH I DZIECIACH

Radości rodziców są tajone, podobnie też ich smutki i obawy; nie mogą ujawniać pierwszych, a nie chcą ujawniać drugich. Dzieci osładzają trudy, ale też sprawiają, że niepowodzenia stają się bardziej gorzkie; zwiększają one troski życiowe, ale łagodzą myśl o śmierci. Nieprzerwane trwanie pokoleń drogą rozpłodu jest wspólne zwierzętom, ale pamięć, zasługa, szlachetne, czyny to rzeczy swoiste ludziom. To pewna też, że najbardziej szlachetne dzieła i fundacje stworzyli ludzie bezdzietni, którzy szukali drogi, by zostawić obraz swojej duszy, skoro nie dane im było zostawić obrazu swego ciała. Toteż troska o potomność jest największa u tych, którzy nie mają potomności. Ci, którzy są pierwszymi założycielami swoich domów, najbardziej troszczą się o swoje dzieci, patrząc na nie nie tylko jako na dziedziców ludzkiego rodzaju, lecz również jako na dziedziców swego dzieła, a więc zarówno widząc w nich swe dzieci, jak i swe dzieła, twory.

Uczucia rodziców dla swych licznych dzieci wielokrotnie nie są równe; i często nawet niewystarczające, zwłaszcza gdy chodzi o matkę. Oto powiada Salomon: mądry syn raduje ojca, niewdzięczny przynosi wstyd matce. Gdzie dom jest pełen dzieci, tam widzimy, że jedno z nich lub dwoje najstarszych otoczone jest uwagą, i że najmłodsze są nadmiernie pieszczone; a te, które są pośrodku, są jak gdyby zapomniane, a tymczasem one właśnie wielokrotnie okazują się najlepsze.

Skąpstwo rodziców w wydatkach na dzieci jest błędem szkodliwym; psuje to ich charakter, uczy ich wybiegów, sprawia, że wchodzą w złe towarzystwo i że nadużywają swego mienia, gdy dochodzą do pełnego posiadania. Najlepsza też na to rada, gdy ludzie zali chowują swój autorytet i władzę w stosunku do dzieci, lecz nie zamykają przed nimi swej sakiewki. Ludzie (zarówno rodzice, jak nauczyciele szkolni oraz służba) czynią nieraz niemądrze, tworząc i podtrzymując współzawodnictwo między braćmi w ich dzieciństwie, co w wielu przypadkach doprowadza do niezgody, gdy stają się oni ludźmi dojrzałymi, i co narusza więzy rodzinne.

Włosi małą czynią różnicę pomiędzy dziećmi i siostrzeńcami oraz bliskimi krewnymi; skoro te dzieci są z jednego pnia, to nie zwracają uwagi na to, że nie są one owocem ich własnego ciała. I, prawdę mówiąc, w naturze jest zupełnie podobnie: widujemy wszak, że siostrzeniec czy bratanek podobny jest bardziej do swego wuja czy stryja lub innego krewnego, niż do swych własnych rodziców, zależnie od tego, czyja krew bierze górę.

Niechaj rodzice w czas wybierają powołanie i drogę życiową, jaką w ich rozumieniu dzieci ich wybrać winny; wtedy bowiem są one najbardziej podatne na wpływy. I niechaj rodzice zbytnio nie kierują się upodobaniem swoich dzieci, uważając, że najlepiej będzie, iż obiorą sobie to, do czego mają największe upodo banie. Prawda, że dobrze jest temu upodobaniu czy uzdolnieniu się nie sprzeciwiać, jeżeli jest ono u dzieci niezwykle wielkie; ale ogólnie biorąc dobre jest wskazanie: optimum elige, suave et facile illud faciet consuetudo. Młodszym braciom zazwyczaj sprzyja szczęście; ale sprzyja ono im rzadko albo i nie sprzyja wcale, gdzie starsze dzieci zostają wydziedziczone.

 

VIII. O MAŁŻEŃSTWIE I ŻYCIU BEZŻENNYM

Kto ma żonę i dzieci, ten dał zakładników losowi; albowiem są one przeszkodą w podejmowaniu wielkich przedsięwzięć, zarówno dobrych, jak złych. Najlepsze, dzieła, które są największą zasługą wobec społeczeństwa, s tworzyli ludzie nieżonaci lub bezdzietni; ci zarówno w swych uczuciach, jak i w umieszczaniu swych środków, poślubili i wyposażyli społeczność. A przecież mieli wielki powód najbardziej troszczyć się o przyszłość ci, którzy mają dzieci; ci bowiem wiedzą, że muszą przyszłości oddać swoich najdroższych zakładników.

Są ludzie, którzy, chociaż prowadzą życie bezżenne, to przecież nie wybiegają myślą poza siebie samych i uważają przyszłość za rzecz dla siebie obojętną. Co więcej, są też i inni, którzy uważają, że żona i dzieci nie są niczym innym niż obciążeniem rachunku. Co więcej jeszcze, są niemądrzy ludzie bogaci, a chciwi, którzy pysznią się tym, iż nie mają dzieci, jako że mogą o nich inni pomyśleć, że są tym bardziej bogaci. Być może, słyszeli oni nieraz, jak się mówi: ten a ten jest bardzo bogatym człowiekiem; i jak ktoś inny na to odpowiada zastrzeżeniem: tak, lecz przecież jest on bardzo obciążony dziećmi, jak gdyby te dzieci były uszczerbkiem dla jego bogactwa. Ale najbardziej częstą przyczyną życia bezżennego jest wolność, w szczególności u pewnych ludzi o charakterze egoistycznym i kapryśnym, którzy tak są wrażliwi na wszelkie skrępowanie, że niewiele brakuje, iżby pasy i podwiązki uważali za więzy i pęta.

Ludzie nieżonaci są najlepszymi przyjaciółmi, najlepszymi przełożonymi, najlepszymi sługami, lecz nie zawsze najlepszymi poddanymi. Albowiem skorzy są do ucieczki; i niemal wszyscy zbiegowie są tego wolnego stanu. Życie bezżenne odpowiada bardzo dobrze duchownym; albowiem miłość bliźniego niełatwo nawadnia grunt tam, gdzie musi najpierw napełnić staw. Dla sędziów i urzędników nie jest rzeczą istotną, czy są żonaci; jeśli bowiem łatwo ulegają wpływom i są przekupni, to będziecie w nich mieli sługę pięć razy gorszego niż żona. Co się tyczy żołnierzy, to stwierdzam, że zazwyczaj generałowie w swoich napomnieniach dla żołnierzy przypominają im o ich dzieciach i żonach; i myślę, że to, iż małżeństwo u Turków nie jest szanowane, sprawia, że zwykły żołnierz staje się bardziej brutalny i nieokrzesany.

Żona i dzieci są z pewnością pewnego rodzaju szkołą ludzkich uczuć; i ludzie bezżenni, choćby byli wielekroć bardziej dobroczynni przez to, że ich środki są mniej wyczerpane, to przecież z drugiej strony są bardziej okrutni i twardego serca (mogą się łatwo stać surowymi inkwizytorami), jako że ich czułość nie jest tak często poruszana. Ludzie o charakterze poważnym, którzy kierują się nawykiem i którzy wobec tego są stali, zazwyczaj są kochającymi małżonkami; tak to powiedziano o Odyseuszu: tetulam suam praetulit immortalitati.

Kobiety, które zachowały czystość, są często pyszne i zrzędne, jako że wiele myślą o swej zasłudze, iż są czyste. Jednym z najlepszych więzów, który u kobiety zapewnia czystość i posłuszeństwo, jest to, jeżeli ona uważa, iż mądry jest jej małżonek; nie uważa zaś tak nigdy, jeżeli widzi, iż jest on zazdrosny.

Kobiety dla ludzi młodych są kochankami, dla ludzi średniego wieku są towarzyszkami, dla starych pielęgniarkami; tak więc mężczyzna zawsze może uważać, iż ma rację, by się żenić, skoro tylko tego chce. Lecz niemniej był uważany za jednego z najbardziej mądrych ludzi ten, kto na pytanie, kiedy mężczyzna winien się żenić, odpowiedział: dla młodego mężczyzny żenić się jest za wcześnie, a starszy w ogóle nie powinien. Widzi się często, że źli mężowie mają bardzo dobre żony. Być może, iż tak jest dlatego, że to podnosi cenę dobroci męża, gdy ona się zjawia, albo też że kobiety w swej cierpliwości widzą tytuł do dumy. Ta cierpliwość zaś nigdy nie zawodzi, jeżeli złego męża kobieta sama wybrała wbrew woli swych przyjaciół, albowiem wówczas z pewnością będzie ona chciała usprawiedliwić swoje szaleństwo.

 

IX. O ZAZDROŚCI

Jest rzeczą wiadomą, że żadne z uczuć nie kładzie takich więzów czy też nie rzuca takiego uroku, jak miłość i zazdrość. Oba te uczucia mają zapalczywe pragnienia; i oba łatwo przybierają postać obrazów i sugestii; łatwo też umiejscowiają się w oku, zwłaszcza tam, gdzie obecny jest przedmiot, który je budzi, o ile rzecz taka istnieje. Widzimy też, że Pismo św. nazywa zazdrość złym okiem; astrologowie zaś złe wpływy gwiazd nazywają złymi aspektami. Tak więc wciąż jeszcze ludzie zdają się uznawać, iż w akcie zazdrości jest jakiś błysk oka. Co więcej, niektórzy ludzie byli tak dociekliwi, iż stwierdzali, że uderzenie czy wstrząs, jaki idzie z zazdrosnego oka, wówczas czyni największą szkodę, gdy człowiek, który jest przedmiotem zazdrości, widziany jest w chwale czy tryumfie. To bowiem szczególnie zaostrza zazdrość; a poza tym w takiej chwili tchnienia żywotne osoby, która jest przedmiotem zazdrości, dochodzą w największej mierze do części zewnętrznych ciała i przez to wystawione są na uderzenie.

Ale pozostawiając na boku te dziwne i ciekawe rzeczy (nie są one niegodne tego, iżby o nich pomyśleć na odpowiednim miejscu), będziemy tu rozważali teraz, jakie osoby skłonne są zazdrościć innym, jakie osoby najbardziej łatwo stają się przedmiotem zazdrości, oraz jaka jest różnica pomiędzy zazdrością publiczną a prywatną.

Człowiek, który nie ma w sobie żadnych cech dobrych, zawsze zazdrości cnoty innym ludziom. Albowiem umysł ludzki albo żywi się własnym dobrem, albo złem innych ludzi. I komu brak własnego dobra, ten czyha na to, żeby znaleźć zło u innych: a kto nie ma nadziei, że osiągnie cnotę, jaką posiada inny, będzie się starał zrównać z nim, obniżając jego wartość.

Człowiek, który jest wścibski i dociekliwy, jest zazwyczaj zazdrosny. Albowiem człowiek nie może chcieć wiele wiedzieć o sprawach innych ludzi tylko dlatego; iż wszystkie te sprawy mają wpływ na jego własną sytuację. Jest więc rzeczą oczywistą, że daje mu to pewien rodzaj bezinteresownej przyjemności patrzeć na losy innych ludzi. A ten znowu, kto interesuje się tylko własnymi sprawami, nie może mieć wiele powodów do zazdrości. Albowiem zazdrość jest uczuciem, które się wiele krząta i wałęsa, i chodzi ulicami, i nie trzyma się domu: non est curiosus, quin idem sit malevolus.

Znaną jest rzeczą, że ludzie szlachetnie urodzeni są zazdrośni w stosunku do ludzi nowych, gdy ci się podnoszą w swej sytuacji. Albowiem przez to zmienia się między nimi odległość; i powstaje jak gdyby złudzenie oka, iż oni sami się cofają, gdy tamci się wznoszą wyżej.

Osoby upośledzone, eunuchowie, ludzie starzy oraz bękarci są zazdrośni. Kto bowiem nie może poprawić własnej sytuacji, ten będzie czynił wszystko, co w jego mocy, ażeby pogorszyć sytuację innych ludzi; chyba że te braki dotykają człowieka o naturze bardzo szlachetnej i bohaterskiej, który chce swoje przyrodzone braki uczynić punktem swego honoru, tak iżby mówiono, że oto eunuch czy też człowiek kulawy uczynił tak wielkie rzeczy, iż dochodzą niemal do godności cudu. Tak się miała rzecz z eunuchem Narze em oraz z Agezilausem i Tamerlanem, którzy byli kulawi.

Rzecz się ma podobnie z ludźmi, którzy podnoszą się po doznanych nieszczęściach i niepowodzeniach. Są bowiem jak ludzie, którzy popadli w niezgodę ze światem i uważają, że szkoda innych ludzi jest wybawieniem dla nich z ich własnych cierpień.

Są też zawsze zazdrośni ci, którzy pragną celować w zbyt wielu rzeczach przez swą lekkomyślność i próżność. Nie może im bowiem brakować powodu do zazdrości, jako że nie jest rzeczą możliwą, iżby wielu ludzi nie miało nad nimi przewagi w jednej z tych wielu rzeczy. Taki był charakter cesarza Adriana, iż śmiertelnie nienawidził on poetów i malarzy oraz wszelkich artystów w tych rzeczach, w których sam chciał celować.

Wreszcie bliscy krewni i współtowarzysze w urzędzie oraz ci, którzy wychowali się razem z danym człowiekiem, są bardziej skłonni zazdrościć swoim równym, gdy ci się wznoszą wyżej. Stawia to bowiem w złym świetle ich własne losy i zwraca na nich uwagę; częściej też im się to przypomina i podobnie nasuwa się częściej na myśl innym ludziom; toteż zazdrość zdwaja się zawsze, gdy się mówi o cudzej sławie. Zazdrość Kaina w stosunku do jego brata Abla była tym bardziej podła i złośliwa dlatego, że nie było nikogo, kto by widział, że jego ofiara została lepiej przyjęta. Tyle, co się tyczy ludzi, którzy są skłonni zazdrościć.

A teraz o tych, którzy mniej lub więcej mogą być przedmiotem zazdrości. Otóż, po pierwsze, osoby, które się odznaczają szczególnymi zaletami, mniej budzą zazdrość, gdy się posuwają w swej karierze. Albowiem ich powodzenie zdaje się im należeć; a żaden człowiek nie zazdrości, gdy ktoś otrzymuje zapłatę długu, lecz tylko raczej, gdy otrzymuje nagrodę czy też dar szczodry. A przy tym zazdrość łączy się zawsze z porównaniem z samym sobą; a gdzie nie ma takiego porównania, tam nie ma i zazdrości. Toteż królom zazdroszczą tylko królowie. Niemniej, trzeba stwierdzić, że osoby mało wartościowe najwięcej budzą zazdrość przy swym pierwszym powodzeniu, później zaś już mniej; a tymczasem osoby o dużej wartości i zasłudze, zupełnie przeciwnie, budzą zazdrość najbardziej wtedy, gdy im stale los sprzyja. Choć bowiem w ciągu tego dłuższego czasu zalety ich pozostają te same, to przecież nie mają już tego samego blasku: zjawiają się bowiem nowi ludzie, którzy je przyćmiewają.

Osoby szlachetnego urodzenia budzą zazdrość w mniejszym stopniu, gdy polepsza się ich pozycja. Albowiem ludziom się wydaje, że osoby te otrzymują to, co im się słusznie należy ze względu na ich urodzenie. A poza tym wydaje się, że to niewiele zwiększa ich powodzenie życiowe; a zazdrość jest jak promienie słońca, które silniej uderzają w brzeg czy grunt pochyły niż płaski. I z tej samej racji ci, którzy wznoszą się stopniowo, budzą mniejszą zazdrość niż ci, którzy wznoszą się nagle, per saltum.

Ci, którzy z zaszczytami swymi łączą wielkie podroże i trudy czy niebezpieczeństwa, w mniejszym stopniu są przedmiotem zazdrości. Albowiem ludzie myślą, że ci z trudem zdobyli swoje zaszczyty, i nieraz im współczują; a współczucie zawsze leczy z zazdrości. Stąd też możecie zauważyć, że politycy i mężowie stanu, którzy myślą bardziej głęboko i rozsądnie, u szczytu swej wielkości wciąż opłakują samych siebie, jakie to życie oni prowadzą, i śpiewają quanta patimur. Nie znaczy to iżby tak czuli, lecz czynią to tylko dlatego, iżby stępić ostrze zazdrości. Ale to ma dotyczyć tylko spraw, które są włożone na ludzi, nie zaś takich, jakie oni sami biorą na siebie. Albowiem nic bardziej nie zwiększa zazdrości niż niekonieczne i ambitne zagarnianie spraw. I nic bardziej nie gasi zazdrości niż to, że osoba wielkiego znaczenia pozostawia wszystkim swoim niższym podwładnym pełnię ich uprawnień i przywilejów, jakie im daje ich stanowisko. W ten sposób bowiem między tą osobą a uczuciem zazdrości powstaje tak wiele przesłon.

A nade wszystko i najbardziej przedmiotem zazdrości są ci ludzie, którzy noszą wielkość swego powodzenia w sposób wyniosły i pyszny, którzy czują się dobrze tylko wtedy, gdy pokazują, jak są wielcy, przez okazałość zewnętrzną albo przez swój tryumf nad wszelką opozycją czy też współzawodnictwem. Mądrzy ludzie natomiast czynią dla zazdrości tę ofiarę, iż pozwalają nieraz rozmyślnie na to, iżby inni się im przeciwstawiali i zdobywali przewagę w rzeczach, które nie mają dla nich zbyt wielkiej wagi. W każdym razie tyle jest pewne, że gdy się nosi swą wielkość w sposób otwarty i jawny (byle bez arogancji i próżności), to ściąga się na siebie zazdrość w mniejszym stopniu, niż gdy się to czyni w sposób chytry i przebiegły. W tym ostatnim przypadku bowiem człowiek nie przyznaje się do swojego powodzenia i wydaje się wówczas, że jest świadomy, iż nie zasłużył na nie; i w ten sposób uczy tylko innych, jak mu zazdrościć.

Wreszcie, by zakończyć tę część: jak już powiedzieliśmy na początku, akt zazdrości ma w sobie coś z czarów; i na zazdrość wobec tego nie ma innego lekarstwa niż lekarstwo na czary. A mianowicie trzeba zdjąć urok (jak to ludzie mówią) i przenieść go na inną osobę. Gwoli temu mądrzejsi spośród ludzi wielkich wprowadzają zawsze na scenę jakąś osobę, na którą mogłaby się przenieść zazdrość, jaką oni sami mogliby obudzić; czasem przenoszą ją na swych ministrów i sługi swoje, czasem na kolegów i współtowarzyszy, i na osoby podobne. A nigdy nie brak ludzi o naturze zapalczywej i przedsiębiorczej, którzy by oddali tę przysługę, i którzy za wszelką cenę przyjmują władzę i obowiązki.

A teraz mówić będziemy o zazdrości publicznej. W tej zazdrości jest coś dobrego, podczas gdy w zazdrości prywatnej nie ma nic. Albowiem zazdrość publiczna to ostracyzm, który przyćmiewa ludzi, gdy stają się wielcy. Jest więc ona jak kiełzno i utrzymuje tych wielkich w pewnych granicach.

Ta zazdrość, którą po łacinie Oznacza słowo invidia, w językach nowożytnych nosi miano niezadowolenia; o niej będziemy mówili, traktując o buncie. Jest to choroba w państwie podobna do zarazy. Albowiem, podobnie jak zaraza, przerzuca się na to, co jest zdrowe, i to dotyka chorobą, tak też gdy zazdrość zjawi się raz w państwie, to zniesławia i oczernia nawet najlepsze jego działania i daje im zły posmak. A wtedy niewiele się zyskuje przez działania, które by mogły znaleźć poklask. Albowiem takie działania są wtedy tylko dowodem słabości i obawy przed zazdrością, co tylko jeszcze bardziej drażni i szkodzi, podobnie jak to zwykle bywa w czasie zarazy, którą człowiek na siebie ściąga, gdy się jej boi.

Tę publiczną zazdrość budzą, jak się zdaje, głównie najwyżsi urzędnicy czy ministrowie raczej niż królowie i same państwa. Ale niezawodną jest regułą, że jeżeli zazdrość zwrócona przeciw ministrowi jest bardzo wielka, podczas gdy w małej mierze dał on do tego powód, albo gdy zazdrość zwraca się przeciw wszystkim ministrom jakiegoś państwa w sposób ogólny, to wówczas w rzeczywistości zazdrość ta zwraca się przeciw samemu państwu (choć w sposób ukryty). Tyle, co się tyczy zazdrości publicznej czy też publicznego niezadowolenia oraz różnicy między nią a zazdrością prywatną, o której była mowa na pierwszym miejscu.

Dodamy ogólnie jeszcze to, co się tyczy uczucia zazdrości, że spośród wszelkich innych uczuć jest ona najbardziej natrętna, uporczywa i nieustępliwa. Sposobność bowiem do innych uczuć zjawia się tylko od czasu do czasu; i dlatego też słusznie zostało powiedziane, że invidia festos dies non agit; zwraca się ona bowiem wciąż .to ku jednej, to ku innej osobie. I znaną jest również rzeczą, że miłość i zazdrość trapią człowieka i wyniszczają, czego nie czynią inne uczucia, jako że nie są tak nieprzerwane i trwałe. Zazdrość przy tym jest uczuciem najbardziej nikczemnym i najbardziej upodlonym; z tej też racji jest ona atrybutem swoistym szatana, o którym się mówi, że jest człowiekiem zazdrosnym, który nocą sieje chwasty w pszenicach; tak się to bowiem dzieje zawsze, że zazdrość rozwija swe działanie w sposób subtelny i w ciemności, na szkodę takich dobrych rzeczy jak pszenica.

 

X. O MIŁOŚCI

Scena zawdzięcza miłości więcej niż życie ludzkie. Co się bowiem tyczy sceny, to miłość jest zawsze tematem komedii, a tu i ówdzie tragedii; natomiast w życiu wyrządza ona wiele szkody, czasem jak syrena, a czasem jak furia. Możecie zauważyć, że spośród ludzi wielkich i szanownych (o których pamięć pozostaje z czasów starożytnych czy też z późniejszych) żadnego nie poniosła miłość aż do szaleństwa; jest to oznaką, że wielkie umysły i wielkie sprawy zamykają dostęp tej słabej namiętności. Niemniej trzeba tu przyjąć jako wyjątek Marka Antoniusza, współwładcę rzymskiego imperium, oraz Appiusza Klaudiusza, decemwira i ustawodawcę. Z tych pierwszy był istotnie człowiekiem szukającym rozkoszy i rozpustnym, drugi natomiast był człowiekiem surowym i mądrym; okazuje się więc, że (wprawdzie rzadko) miłość może znaleźć dostęp nie tylko do serca, które stoi otworem, lecz również do serca, które jest dobrze obwarowane, jeśli nie ma dość czujnej straży.

Żałosne jest powiedzenie Epikura: salis magnum alter alteri theatrum sumus; jak gdyby człowiek stworzony na to, by kontemplować sprawy nieba i wszelkie rzeczy szlachetne, nie czynił nic innego, lecz tylko zginał kolana przed małym bożyszczem i stawał się niewolnikiem, nie tyle ust (jak to jest ze zwierzętami), lecz oka, które zostało mu dane dla wyższych celów. Dziwna to rzecz, jak temu uczuciu brak umiaru i jak ono rzuca wyzwanie naturze i wartości wszelkich rzeczy przez to, że stale mówić z przesadą przystoi tylko w miłości. I chodzi tu nie tylko o słowa. Dobrze to powiedziano, że arcypochlebcą, z którym wszyscy mniejsi pochlebcy pozostają w porozumieniu, jest samo ja każdego człowieka; otóż z pewnością miłość jest jeszcze większym pochlebcą. Wszak żaden pyszny człowiek nigdy nie myślał o sobie tak dobrze, jak myśli człowiek kochający o osobie kochanej. Toteż dobrze powiedziano, że niepodobna kochać i być mądrym. I tę słabość widzą nie tylko inni, lecz również osoba kochana; i właśnie ona widzi to najlepiej, chyba że miłość jest wzajemna. Niezawodną bowiem jest regułą, że nagrodą za miłość jest zawsze albo miłość wzajemna, albo wewnętrzna, utajona wzgarda. Tym bardziej ludzie winni mieć się na baczności przed tym uczuciem, które prowadzi nie tylko do utraty innych rzeczy, lecz do zatraty samego siebie. Co się tyczy innych strat, to dobrze je przedstawia opowieść poety. Ten, który Helenę przełożył nad inne rzeczy, wyrzekł się darów Junony i Pallady; kto bowiem zbyt ceni uczucie miłosne, wyrzeka się i bogactwa, i mądrości. Uczucie to ma swoje przypływy w okresach największej słabości, jakimi są wielkie powodzenia i wielkie przeciwności (jakkolwiek na to ostatnie mniej zwracano uwagę). Zarówno chwile powodzenia, jak i przeciwności rodzą miłość i czynią ją bardziej gorącą, co pokazuje, że jest ona dzieckiem szaleństwa. Najlepiej czynią ci, co trzymają miłość w ryzach, jeśli już nie mogą na nią nie przyzwolić, i co ją oddzielają całkowicie od swych poważnych spraw życiowych. Jeśli bowiem raz wejdzie ona. w krąg innych spraw, to mąci szczęście ludzi i sprawia, że nie mogą w żaden sposób pozostać wierni swoim własnym celom. Nie wiem, jak się to dzieje, ale żołnierze poddają się miłości; myślę, że tak jak z tym, iż mają pociąg do wina: niebezpieczeństwo bowiem zazwyczaj żąda zapłaty w przyjemności.

W naturze człowieka jest ukryta skłonność do miłowania innych ludzi, która, jeśli nie wyładuje się całkowicie na jednej osobie czy na niewielu, to w naturalny sposób rozszerza się na wiele osób i sprawia, że człowiek staje się ludzki i miłosierny, jak to czasem widzimy u mnichów. Miłość małżeńska rozpładza rodzaj ludzki; miłość przyjacielska go doskonali, ale miłość rozpustna obniża go i upadla.

 

XI. O WYSOKIM STANOWISKU

Ludzie na wysokim stanowisku są trzykroć sługami: sługami władcy czy państwa, sługami sławy i sługami spraw urzędowych. Tak więc nie rozporządzają oni swobodnie ani swoją osobą, ani swymi czynami, ani swym czasem. Dziwne to pragnienie szukać władzy i stracić wolność, czy też szukać władzy nad innymi i stracić władzę nad samym sobą. Wznieść się na wysokie stanowisko jest rzeczą trudną i wymagającą wysiłku: a przez taki wysiłek ludzie dochodzą tu do większych trudów i mozołów; dochodzą nieraz w sposób nikczemny: przez czyny niegodne dochodzą do godności. Wysoka pozycja jest śliska, a droga wstecz jest albo upadkiem, albo conajmniej zaćmieniem kariery, co jest rzeczą smutną. Cum non sis, qui fueris, non esse cur velis vivere. Co więcej, człowiek nie może się wycofać wtedy, gdy chciałby, ani też chce wówczas, kiedy to uczynić byłoby rozsądnie: nie znosi życia w prywatnym zaciszu nawet w starości i chorobie, które wymagają cienia; i podobni są do tych mieszczan, co chcą wciąż siedzieć przy drzwiach swoich domów, chociaż przez to wystawiają swoje stare lata na wzgardę i lekceważenie. Wielcy ludzie, to pewna, muszą słuchać opinii innych ażeby uważać się za szczęśliwych. Jeśli bowiem sądzą na podstawie swych własnych uczuć, to nie mogą stwierdzić, że są szczęśliwi; jeżeli natomiast przedstawiają sobie, co inni ludzie o nich myślą, oraz to, że inni ludzie chcieliby chętnie być w takiej sytuacji jak oni, to wówczas są szczęśliwi jak gdyby poprzez echo czy odbicie, podczas gdy, być może, w swoim własnym wnętrzu czują wręcz przeciwnie. Albowiem oni pierwsi czują swoje własne zmartwienia, jakkolwiek ostatni widzą swoje własne wady i błędy. Ludzie, którym bardzo sprzyja los, nie znają sami siebie, w wirze bowiem swych zajęć nie mają czasu, żeby troszczyć się o zdrowie ani swego ciała, ani swego umysłu. Illi mors gravis incubat, qui notus nimis omnibus, ignotus moritur sibi.

Na wysokim stanowisku człowiek ma możność czynić i dobrze, i źle; ale to ostatnie jest przekleństwem; albowiem co się tyczy zła, to najlepsza jest ta sytuacja, gdy człowiek go nie chce, a z kolei druga najlepsza jest, gdy go czynić nie może. Ale moc, by czynić dobrze, jest słusznym i prawowitym celem dążeń. Dobre intencje bowiem, choć Bóg je łaskawie przyjmuje, to przecież w stosunku do ludzi niewiele są lepsze niż dobre sny, chyba że zostaną wprowadzone w czyn; a tego nie można uczynić, nie mając mocy władczej i stanowiska, które jest jak gdyby punktem obserwacyjnym, skąd się wydaje rozkazy. Zasługa i dobre uczynki są celem ludzkiego działania, a świadomość, że się osiągnęło ten cel, daje człowiekowi doskonały spokój. Jeśli bowiem człowiek może brać udział w dziele twórczym Boga, to może podobnie brać udział w jego spoczynku. Et conversus Deus, ut aspiceret opera, quae fecerunt tnanus suae, vidit quod omnia essent bona nimis; następnie zaś był sabat.

Wykonując obowiązki swego stanowiska, stawiaj przed sobą najlepsze przykłady; albowiem naśladowanie jest zbiorem wszelkich możliwych wskazań. A po pewnym czasie postaw przed sobą swój własny przykład i badaj dociekliwie sam siebie, czy nie najlepiej czyniłeś na początku. Nie lekceważ też przykładów tych ludzi, którzy na tym samym stanowisku źle postępowali; nie dlatego, iżby się wynosić, obciążając winą ich pamięć, lecz żeby sobie ustalić, czego należy unikać. Ulepszaj więc rzeczy, nie natrząsając się z dawnych czasów i osób ani ich nie zniesławiając; ale postanów sobie w równej mierze tworzyć dobre precedensy, jak też i iść za nimi. Sprowadzaj w myśli rzeczy do pierwotnego ich stanu i patrz, w czym i jak one uległy zepsuciu; lecz niemniej zasięgaj rady zarówno u czasów dawnych, jak i obecnych; u dawnych, co do tego, co jest najlepsze; a u nowych, co jest najbardziej odpowiednie. Staraj się w swoim postępowaniu trzymać określonych reguł tak, iżby ludzie mogli z góry wiedzieć, czego mogą oczekiwać; ale nie trzymaj się tych reguł zbyt uporczywie i bezwarunkowo, a gdy odstępujesz od swej reguły, zaznaczaj to wyraźnie. Zachowuj uprawnienia związane ze swym stanowiskiem, ale nie poruszaj zagadnień dotyczących kompetencji; lecz raczej wykonuj swoje uprawnienia w milczeniu i de facto, niżbyś miał mówić o nich głośno, wysuwając roszczenia i żądania. Zachowuj też podobnie uprawnienia niższych stanowisk i uważaj, że większym zaszczytem jest kierować ze stanowiska naczelnego, niż mieszać się samemu we wszystkie sprawy. Przyjmuj pomoc i rady, co się tyczy wykonywania obowiązków twego stanowiska, i zachęcaj do tego, by ci je dawano; i nie odpędzaj od siebie tych, co ci przynoszą informacje, jako ludzi wścibskich, lecz przyjmuj je od nich, o ile są dobre.

Cztery są główne wady ludzi, którzy dzierżą władzę: opieszałość, przekupstwo, opryskliwość i miękkość. Co się tyczy opieszałości: dawaj łatwy przystęp do siebie; dotrzymuj terminu; doprowadzaj do końca sprawę, którą masz w ręku i nie zaprzestawaj jej prowadzenia, chyba z nieodzownej konieczności. Co się tyczy przekupstwa: nie tylko zawiąż swoje własne ręce i ręce swych podwładnych tak, iżby nic nie brały, lecz zawiąż również ręce suplikantów tak, iżby również nic nie ofiarowywały. Albowiem uczciwość, faktycznie praktykowana, czyni to pierwsze; uczciwość zaś, którą się głosi, okazując wyraźny wstręt do przekupstwa, czyni to drugie. I unikaj nie tylko wykroczenia, lecz nawet podejrzenia o nie. Kogo widzimy, że w sposób oczywisty zmienia swe decyzje bez oczywistej przyczyny, tego się podejrzewa o przekupstwo. Tak więc zawsze, gdy zmieniasz swój pogląd lub kierunek działania, ogłoś to wyraźnie i zaznacz, wskazując jednocześnie racje, które cię skłoniły do zmiany; i nie myśl o tym, ażeby zmiany tej dokonać niepostrzeżenie. Podwładny czy faworyt, jeżeli jest twoim zaufanym i nie ma żadnej innej widocznej racji, byś go szczególnie cenił, uważany jest zazwyczaj za okólną drogę ukrytego przekupstwa. Co się tyczy opryskliwości: jest to niepotrzebna przyczyna niezadowolenia. Surowość rodzi strach, ale opryskliwość rodzi nienawiść. Nawet nagany, jakie daje władza, winny być poważne, a nie szyderczej i uszczypliwe. Co się tyczy uległości,. to jest ona gorsza niż przekupstwo, albowiem kubany zdarzają się tu lub tam; natomiast jeżeli natręctwo czy też niewłaściwe względy na coś wpływają na człowieka, to zjawiać się będą one zawsze. Tak oto mówi Salomon: kto ma wzgląd na osobą, niedobrze czyni: ten i dla kęsa chleba odstępuje prawdy.

Wielka to prawda, co mówili starożytni: stanowisko pokazuje, jaki jest człowiek. I ukazuje ono jednych w lepszym świetle, innych zaś w gorszym. Omnium consensu capax imperii nisi imperaset, powiedział Tacyt o Galbie; o Wespazjanie zaś powiedział: solus imperantium Vespasianus mutatus in melius. Mówiąc o pierwszym, miał na myśli jego uzdolnienia do władzy, mówiąc zaś o drugim, obyczaje i uczucia. Jest to pewnym znakiem wartości i szlachetności, gdy zaszczyt czyni człowieka lepszym. Albowiem zaszczyt jest czy też być winien miejscem cnoty; i podobnie jak w naturze rzeczy dążą gwałtownie do swego właściwego miejsca, a spoczywają spokojnie w tym miejscu, tak też cnota w ambicji jest pełna rozpędu, spokojna zaś u człowieka, który osiągnął stanowisko.

Wszelkie wznoszenie się na wysokie stanowisko odbywa się po krętych schodach; i jeżeli są fakcje, to dobrze jest, jeśli człowiek, wznosząc się, stanie po jednej stronie; a gdy się dojdzie do szczytu, dobrze jest przyjąć postawę zrównoważoną i bezstronną. Pamięć twego poprzednika traktuj lojalnie i z poszanowaniem; jeżeli tego czynić nie będziesz, to z pewnością zostanie ci tak samo odpłacone, gdy ustąpisz. Jeżeli masz kolegów, to ich szanuj; i raczej zapraszaj ich do siebie, gdy tego nie oczekują, niż nie dopuszczaj ich wtedy, gdy mają powody, by oczekiwać, że będą zaproszeni. Nie okazuj, że zbyt wiele sobie robisz ze swego stanowiska czy też że zbyt wiele o nim pamiętasz w styczności z suplikantami i w prywatnych z nimi rozmowach; lecz raczej niech mówią o tobie: gdy zasiada na swym stanowisku, to jest innym człowiekiem.

 

XII. O ZUCHWAŁOŚCI

Oklepany to tekst niższej szkoły, a przecież wart tego, by się nad nim zastanowił człowiek mądry. A mianowicie postawiono Demostenesowi pytanie, jakie jest główne uzdolnienie mówcy? Ten odpowiedział: Gesty. A jakie następne z kolei? Gesty. A jeszcze następne z kolei? Gesty. Powiedział on to, o czym wiedział, że jest najlepsze, a sam przecież z natury nie miał tego uzdolnienia, które tak na pierwsze miejsce wysuwał. Dziwna to rzecz, że właśnie ten dar mówcy, który jest tak powierzchowny i który jest raczej darem aktora, miałby być postawiony tak wysoko ponad te inne dary szlachetne, takie jak inwencja, dykcja oraz inne; co więcej, iżby miał być postawiony niemal jako jedyny, jak gdyby był on wszystkim. Ale racja tego jest oczywista. W naturze ludzkiej, ogólnie biorąc, jest więcej szaleństwa niż mądrości; stąd też te uzdolnienia mają największą wagę, które zwracają na siebie uwagę tej szaleńczej strony ludzkiego umysłu. Zadziwiająco podobnie rzecz się ma z zuchwałą śmiałością w sprawach potocznych. Co tu jest pierwsze? Zuchwała śmiałość. Co jest drugie i trzecie? Zuchwała śmiałość. A przecież ta zuchwała śmiałość jest dzieckiem niewiedzy i niskiego sposobu myślenia i jest darem znacznie niższym niż inne dary. Niemniej ona przykuwa uwagę i wiąże ręce i nogi tym, którzy mają bądź płytki sąd o rzeczach, bądź też są słabego ducha, a taka jest ogromna większość ludzi; co więcej, tak jest przeważnie i z mądrymi ludźmi w chwilach ich słabości. Toteż widzimy, że ta zuchwała śmiałość czyniła cuda w państwach demokratycznych; mniej natomiast mogła wskórać u senatorów i książąt. Przy tym zawsze więcej mogła wskórać, gdy takie zuchwale śmiałe osoby po raz pierwszy wchodziły w akcję, niż wkrótce później; albowiem zuchwała śmiałość źle dotrzymuje przyrzeczeń.

Podobnie jak są znachorzy ciała, tak też z pewnością są znachorzy ciała politycznego: są to ludzie, którzy podejmują się wielkich kuracji i którym, być może, dopisało szczęście w dwóch czy trzech eksperymentach; lecz brak im było podstaw wiedzy, a przez to nie mogli prowadzić długo swych praktyk. Co więcej, możecie zobaczyć, jak człek zuchwale śmiały wielokrotnie czyni cud Mahometa. Mahomet starał się przekonać ludzi, że przywoła do siebie górę i z jej wierzchołka będzie zanosił modły za wyznawców swego prawa. Lud się zgromadził; Mahomet raz i drugi przywołał górę, żeby przyszła do niego; a gdy góra się nie poruszała, to tym ani trochę się nie zmieszał, lecz powiedział: jeśli góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet pójdzie do góry. Podobnie rzecz się ma z tymi ludźmi, gdy przyrzekną wielkie rzeczy i w sposób jak najbardziej haniebny nie uda im się tego dotrzymać; a niemniej jeśli doszli do doskonałości w swym zuchwalstwie, to nie będą tym zmieszani, lecz przejdą nad tym lekko, zrobią zwrot i na tym się rzecz kończy.

Dla ludzi bardzo rozumnych osoby zuchwale śmiałe z pewnością przedstawiają widok zabawny. Co więcej, również dla ludzi prostych zuchwała śmiałość ma w sobie coś śmiesznego. Jeśli bowiem głupota budzi śmiech, to nie ulega wątpliwości, że bardzo wielka i zuchwała śmiałość rzadko nie ma w sobie pewnej dozy głupoty. W szczególności zabawną jest rzeczą, gdy się widzi, jak człek zuchwale śmiały jest wyprowadzony z równowagi; wtedy bowiem twarz jego się przeciąga i staje jak gdyby drewniana; i to się dzieje z konieczności rzeczy, albowiem u człowieka bojaźliwego tchnienia żywotne w pewnej nieznacznej mierze poruszają się w tę i tamtą stronę, u człowieka zuchwale śmiałego natomiast w podobnej sytuacji pozostają bez ruchu na podobieństwo tego, jak król przy pacie w szachach, gdzie nie ma mata, a gra nie może ruszyć dalej z miejsca. Ale to ostatnie nadaje się bardziej do satyry niż do poważnego rozważania.

Trzeba tu dobrze zauważyć, że zuchwała śmiałość jest zawsze ślepa, nie widzi bowiem niebezpieczeństw i trudności. Stąd też zła jest, gdy chodzi o radę, dobra natomiast w wykonywaniu jakiegoś planu. Toteż dla osób zuchwale śmiałych nigdy nie jest właściwym miejscem dowództwo naczelne, lecz raczej stanowisko niższe, pod kierunkiem innych ludzi. Albowiem, gdzie chodzi o radę, tam dobrze jest widzieć niebezpieczeństwa; w wykonywaniu zaś planu dobrze jest tych niebezpieczeństw nie widzieć, chyba że są bardzo wielkie.

 

XIII. O DOBROCI I DOBREJ NATURZE

Dobroć biorę w takim znaczeniu: pragnienie dobra dla ludzi; to odpowiada temu, co Grecy nazywają filantropią; słowo zaś ludzkość (jak się to mówi) jest tu nieco zbyt słabym określeniem. Dobrocią nazywam pewną postawę, dobrą naturą zaś dyspozycję i skłonność. Ta dobroć spośród wszelkich cnót i dostojeństw duszy jest największa, jako że jest cechą Bóstwa; i bez niej człowiek jest tylko ruchliwym, złośliwym i nędznym stworem, nielepszym niż jakiś rodzaj robactwa. Dobroć odpowiada cnocie teologicznej miłości bliźniego, i nie może być nadmierna, lecz tylko może błądzić. Nadmierne pragnienie władzy spowodowało upadek aniołów; nadmierne pragnienie wiedzy przyprawiło o upadek człowieka; natomiast miłość bliźniego nigdy nie jest nadmierna; i ani anioł, ani człowiek nie może wystawiać się przez nią na żadne niebezpieczeństwo. Skłonność do dobroci jest głęboko wrażona w naturę człowieka; tak dalece, że jeżeli nie znajdzie ujścia w stosunku do ludzi, to zwróci się ku innym stworzeniom żywym. Widzimy to u Turków, narodu okrutnego, którzy niemniej są dobrzy dla zwierząt i dają jałmużnę psom i ptakom. Jak powiada Bussbeck, jakiś chłopiec chrześcijanin w Konstantynopolu omal nie został ukamienowany za to, że przez swawolę zakneblował dziób długodziobemu ptakowi.

Ta cnota dobroci czy miłości bliźniego może popełniać błędy. Włosi mają brzydkie przysłowie: Tanto buon che val niente, co znaczy: tak dobry, że nie jest dobry do niczego. A jeden z uczonych Italii, Mikołaj Makiawel, ośmielił się wyrazić na piśmie niemal wyraźnie to, że wiara chrześcijańska oddała ludzi dobrych na łup tym, którzy są niesprawiedliwymi tyranami. Powiedział on to w rzeczy samej dlatego, że nie było nigdy prawa czy sekty, czy wierzenia, które by tak bardzo podnosiło wartość dobroci, jak to czyni religia chrześcijańska. Toteż ażeby uniknąć zarówno zgorszenia, jak i niebezpieczeństwa, dobrze jest poznać błędy, jakie mogą płynąć z postawy tak doskonałej. Dąż do dobra innych ludzi, ale nie bądź niewolnikiem ich kaprysu; to bowiem jest uległością czy miękkością, która czyni uczciwego człowieka niewolnikiem. I nie dawaj kogutowi Ezopa drogocennego kamienia, ten bowiem byłby bardziej zadowolony i szczęśliwy, gdyby był miał ziarno jęczmienia. Przykład Boga daje lekcję należną: zsyła on deszcz i każe swemu słońcu świecić dla sprawiedliwego i niesprawiedliwego; ale nie zsyła on deszczu bogactwa ani blasku zaszczytów i cnót na wszystkich ludzi jednakowo. Zwykłe dobrodziejstwa należy rozdawać wszystkim; ale dobrodziejstwa szczególne tylko wybranym. I baczyć należy, iżby tworząc podobiznę nie uszkodzić rzeczy, którą się odtwarza. Albowiem Bóg uczynił miłość własnego ja wzorcem, a miłość bliźnich tego wzorca podobizną. Sprzedaj wszystko, co masz, i oddaj pieniądze biednym, a idź za mną; ale uczyń to tylko wtedy, gdy pójdziesz ze mną i za mną; to znaczy: tylko wtedy, gdy masz takie powołanie, przy którym możesz uczynić tyleż dobra małymi środkami, co i dużymi. Inaczej bowiem zaopatrując w wodę strumień, wysuszysz źródło.

Postawą dobroci kieruje nie tylko zdrowy rozsądek; są bowiem ludzie, którzy w samej swej naturze mają usposobienie do tego, podobnie jak z drugiej strony jest też przyrodzona złośliwość. Są też bowiem ludzie, którzy ze swej natury nie pragną dobra innych. Łagodniejsza postać złości staje się złośliwością, swarliwością czy też gotowością do sprzeciwu albo nieugiętością, czy też czymś podobnym; natomiast złość głębszego rodzaju staje się zazdrością i wprost niegodziwością. Tacy ludzie zjawiają się, by tak rzec, we właściwym czasie w chwilach nieszczęścia innych ludzi i zawsze na to, by je jeszcze pogłębić. Nie są oni tak dobrzy jak psy, które lizały rany Łazarza, lecz są podobni do much, które wciąż brzęczą nad wszelkim miejscem otwartym w ciele. Są to mizantropi, którzy czynią swą stałą regułą to, iżby doprowadzić ludzi do gałęzi, choć nigdy nie mają w swym ogrodzie drzewa, na którym można byłoby się powiesić, w przeciwstawieniu do Timona, który je miał. Takie usposobienia to właśnie zdrożności natury ludzkiej. A przecież ludzie o takich usposobieniach są najbardziej odpowiednim budulcem, z którego można zrobić wielkich polityków. Rzecz się tu ma podobnie jak z sękatą wręgą, która dobra jest na okręty, co ze swego przeznaczenia mają się trząść i kołysać, lecz nie jest dobra do budowania domów, które winny stać niewzruszenie.

Darów i znaków dobroci jest wiele. Jeśli człowiek jest uprzejmy i grzeczny dla obcych, to jest to oznaką, że jest obywatelem świata i że jego serce nie jest wyspą odciętą od innych ziem, lecz lądem, który się z nimi łączy. Jeżeli ma współczucie dla zmartwień innych ludzi, to jest to oznaką, że jego serce jest podobne do szlachetnego drzewa, które samo otrzymuje ranę, gdy daje balsam dla innych. Jeżeli łatwo przebacza i darowuje zniewagi i krzywdy, to jest to oznaką, że jego umysł wznosi się ponad wszelkie obrazy i zniewagi, tak iż nie można go dosięgnąć. Jeżeli jest wdzięczny za małe dobrodziejstwa, to jest to oznaką, że ma uważanie dla duchowego wnętrza innych ludzi, nie zaś dla ich rupieci i gratów. Lecz ponad wszystko inne, jeżeli ma on doskonałość świętego Pawła, tak iż gotów byłby przyjąć klątwę z rąk Chrystusa dla zbawienia swoich bliźnich, to jest to oznaką, że ma on w sobie wiele z boskiej natury i że w pewnej mierze podobny jest do samego Chrystusa.

 

XIV. O SZLACHCIE I SZLACHETNOŚCI

Będziemy mówili najpierw o szlachcie jako części państwa, a następnie o szlachetności jako o cesze poszczególnych jednostek. Monarchia, gdzie w ogóle nie ma szlachty, jest zawsze czystą i absolutną tyranią, tak jak monarchia Turków. Albowiem szlachta łagodzi i miarkuje władzę suwerenną i odprowadza nieco oczy ludu od domu królewskiego. Co się tyczy demokracji, to ona szlachty nie potrzebuje; i zazwyczaj demokracje są bardziej spokojne i mniej są wystawione na niebezpieczeństwo buntu niż te państwa, w których są rody szlacheckie. Albowiem tutaj oczy ludzi zwrócone są na to, co się czyni, nie zaś na osoby; albo też, jeśli są zwrócone na osoby, to ze względu na to, czy odpowiadają one najlepiej ciążącym na nich zadaniom, nie zaś ze względu na ich herby i rodowody. Widzimy, że Szwajcarzy żyją dobrze, mimo różnic religii i różnic między kantonami; spoiwem bowiem, które ich łączy, jest wspólna korzyść, a nie zaszczyty. Zjednoczone prowincje Niderlandów odznaczają się doskonałymi rządami. Gdzie bowiem jest równość, tam narady są bardziej bezstronne, i ludzie bardziej ochotnie płacą podatki i składają daniny. Wielka i można szlachta przydaje wiele majestatu monarsze, ale osłabia jego władzę; ożywia też lud i dodaje mu ducha, ale zmniejsza jego dobrobyt. Dobrze jest, gdy szlachta nie wyrasta zbytnio w stosunku do swego suwerena i w stosunku do wymiaru sprawiedliwości; i gdy niemniej utrzymuje się na takim wysokim poziomie, że buta niższych warstw może się na niej złamać, nim zmniejszy się zbytnio dystans między nimi a majestatem króla. Zbyt liczna szlachta jest przyczyną biedy i różnych ciężarów w państwie, obciąża je bowiem nadmiernie wydatkami; a poza tym ponieważ jest rzeczą nieuniknioną, że wielu ludzi ze szlachty z czasem biednieje, więc powstaje dysproporcja między wysoką pozycją a środkami materialnymi.

Co się tyczy szlachetności poszczególnych jednostek, budzi to podziw i szacunek, gdy widzimy starożytny zamek czy budynek nie w rozpadzie, albo gdy widzimy piękne, zdrowe i foremne drzewo budulcowe; a o ileż bardziej budzi podziw, gdy patrzymy na starożytną rodzinę szlachecką, która oparła się falom czasu i zmiennym losom. Nowa godność szlachecka jest tylko dziełem władzy, ale stara godność szlachecka jest dziełem czasu. Ci ludzie, którzy sami zostali podniesieni do godności szlacheckiej, zazwyczaj mają więcej osobistych wartości dodatnich niż ich potomkowie, ale są bardziej obciążeni winą; rzadko bowiem z podniesieniem się społecznym nie łączy się użycie dobrych i złych środków. Ale słuszną jest rzeczą, że pamięć ich cnót pozostaje dla ich potomności, a ich błędy i winy umierają wraz z nimi. Szlachectwo dziedziczne zazwyczaj obniża pilność i pracowitość; a człowiek, który nie jest pilny i pracowity, zazdrości temu, kto jest. A przy tym osoby szlachetnie urodzone nie mogą wznieść się wiele; ten zaś, kto stoi na miejscu, gdy inni się wznoszą, nie może niemal uniknąć poruszeń zazdrości. Z drugiej zaś strony szlachectwo gasi zazdrość innych, skoro już są w posiadaniu tego zaszczytu. Królowie, którzy wśród swej szlachty mają ludzi zdolnych, z pewnością ułatwiają sobie swe zadania, gdy ich zatrudniają, i lepiej sprawują swe funkcje; albowiem ludzie z natury rzeczy okazują im większy posłuch jako tym, co niejako urodzili się, by rozkazywać.

 

XV. O BUNTACH I ZABURZENIACH

Pasterze ludu winni znać kalendarz burz w państwie, które to burze zazwyczaj są największe wtedy, gdy dochodzi do wyrównania sił, podobnie jak burze w naturze są największe w czasie bliskim porównania dnia z nocą. Podobnie jak przed burzą bywają silne porywy wiatru i jak niewidocznie nabrzmiewają wody, tak też bywa i w państwach.

Ille etiam coecos instare tumultus

saepe monet, fraudesque et operta tumescere bella.

Paszkwile i nieznające miary mowy, zwrócone przeciwko państwu gdy są częste i jawne; podobnie fałszywe nowiny, które ze szkodą dla państwa często obiegają we wszystkie strony i chwytane są pospiesznie — należą do oznak niepokoju. Wergiliusz podając rodowód pogłoski, Fama, powiada, że jest ona siostrą Gigantów.

Illam terra parens, ira irritata deorum, extremam, ut perhibent, Coeo Enceladoąue sororem progenuit.

jak gdyby słuchy i pogłoski były pozostałościami minionych buntów. Lecz w rzeczywistości są one w nie mniejszej mierze zwiastunami buntów, które mają przyjść. Niemniej, słusznie zauważa Wergiliusz, że buntownicze zaburzenia i rozruchy oraz buntownicze pogłoski i słuchy nie więcej różnią się od siebie niż brat i siostra, niż mężczyzna i kobieta; zwłaszcza jeśli dochodzi do tego, że najlepsze działania państwa, takie, które mogłyby pozyskać największe uznanie i które winny by dawać największe zadowolenie, rozumiane są opacznie i przedstawiane w fałszywym świetle. To bowiem pokazuje, że wielka jest zawiść; Tacyt tu powiada: conflata magna irnvidia, seu bene, seu male, gesta premunt. Ale stąd bynajmniej nie wynika, iżby wobec tego, że te słuchy i pogłoski są oznaką niepokoju, środkiem zaradczym na ten niepokój było tłumienie tych pogłosek ze zbyt wielką surowością. Znacznie lepiej wielokrotnie kładzie się im kres, odnosząc się do nich wzgardliwie i lekceważąco; a gdy się wkłada wiele wysiłku w to, ażeby im kres położyć, to nieraz trwają one zadziwiająco długo. Należy też mieć w podejrzeniu ten rodzaj posłuchu, o jakim mówi Tacyt: erant in officio, sed tamen qui mallent mandata imperantium interpretari, quam exsequi. Rozprawianie nad poleceniami i rozkazami, obchodzenie ich, złośliwe komentowanie, to pewien rodzaj zrzucania z siebie jarzma i próba nieposłuszeństwa; w szczególności, jeżeli w tych dysputach ci, którzy opowiadają się za otrzymanym wskazaniem, mówią bojaźliwie i oględnie, a ci, którzy opowiadają się przeciw, mówią śmiało. Słusznie też zauważa Makiawel, że gdy władcy, którzy winni być rodzicami dla wszystkich poddanych, stają i opowiadają się po jednej stronie, to rzecz się ma tak, jak gdyby łódź przewróciła się na jeden bok wskutek tego, że nierówno był rozłożony ciężar. Widziano to za czasów Henryka III francuskiego: najpierw wszedł on do Ligi, która miała wytępić protestantów, a wkrótce po tym sama ta Liga obróciła się przeciw niemu. Gdy bowiem autorytet władców staje się w jakiejś sprawie rzeczą uboczną, i gdy są inne więzy, które łączą ściślej niż więzy, jakie stwarza władza suwerenna, to król jest na drodze do tego, by utracić swą władzę.

I gdy spory, kłótnie i rozłamy na partie powstają otwarcie i odważnie, to jest to znakiem, że rząd utracił uważanie. Albowiem działania i ruchy najwyższych osobistości w rządzie winny być jak ruchy planet pod wpływem primum mobile (w myśl dawnych poglądów); to znaczy: rzecz się ma tak, że każda z nich porusza się szybko pod wpływem najwyższej siły poruszającej, powoli zaś swoim własnym ruchem. Gdy więc możni poruszają się swoim własnym ruchem gwałtownie, i, jak to Tacyt ujmuje bardzo dobrze, liberius quam ut imperantium meminissent, to jest to znakiem, że te ciała poruszające się wyszły ze swoich orbit. Albowiem uważanie jest tym, czym Bóg opasał książąt; i Bóg grozi czasem, że ten pas rozwiąże: solvam cingula regum.

Tak więc, gdy zostaje silnie wstrząśnięty albo osłabiony jeden z czterech filarów rządu (tymi filarami są: religia, wymiar sprawiedliwości, zarząd państwem i skarb), to ludzie powinni modlić się o dobrą pogodę. Ale przejdźmy od tego rozważania oznak zbliżającego się buntu (na co więcej światła rzucą, być może, dalsze tu rozważania) i pomówmy najpierw o podstawach do buntu, następnie o jego motywach, a po trzecie o środkach zaradczych.

Co się tyczy podstaw do buntu, to rzecz tę należy dobrze rozważyć. Albowiem najpewniejsza droga, by zapobiec buntom (jeżeli czasy na to pozwalają), to usunąć ich podstawę. Jeśli bowiem przygotowany jest materiał palny, to trudno jest powiedzieć, skąd przyjdzie iskra, która wznieci pożar. Podstawy buntu są dwojakiego rodzaju: wielka bieda i wielkie niezadowolenie. Rzecz to pewna, że ile jest zrujnowanych fortun, tyle jest głosów, które opowiadają się za buntem. Lukan doskonale przedstawia stan Rzymu przed wojną domową:

Hinc usura vorax rapidumque in tempore foenus Hinc concussa fides et multis utile bellum.

To właśnie multis utile bellum jest pewnym i niezawodnym znakiem, że w państwie jest skłonność do buntów i zaburzeń. A jeżeli z tą biedą i zrujnowaną fortuną u ludzi wyższego stanu łączy się niedostatek i skrajna bieda u ludzi pospolitych, to niebezpieczeństwo jest bliskie i wielkie. Rebelie brzucha bowiem są najgorsze. Co się zaś tyczy niezadowolenia, to w ciele politycznym jest ono podobne do humorów w ciele naturalnym, które skłonne są zbierać w sobie niezwykłą ilość ciepła i zapalać się. I niechaj żaden książę nie mierzy niebezpieczeństwa, jakie wiąże się z tym niezadowoleniem, wedle tego, czy jest ono słuszne, czy niesłuszne (byłoby to bowiem wyobrażać sobie, że ludzie są zbyt rozumni, a tymczasem oni często odtrącają od siebie swoje własne szczęście), ani też tym, czy dolegliwości, z których wyrasta to niezadowolenie, są faktycznie wielkie, czy małe. Albowiem najbardziej niebezpieczne jest niezadowolenie, gdy obawa przed cierpieniem jest większa niż samo jego doznanie. Dolendi modus, timendi non item. A poza tym w wielkich opresjach te same rzeczy, które wystawiają na próbę cierpliwość, jednocześnie w równym stopniu dodają odwagi; w obawie natomiast jest inaczej. I niechaj żaden książę, ani żadne państwo nie czuje się pewne wobec niezadowolenia z tej tylko racji, że zjawiało się ono już nieraz i że trwało długo, a przecież z tego nie wynikło żadne niebezpieczeństwo. Prawda, że nie każda mgła czy chmurka daje burzę, lecz niemniej prawdą jest również, że chociaż nieraz wiatr rozwieje chmurę, to przecież może ostatecznie przyjść burza. I przysłowie hiszpańskie dobrze powiada, że powróz zrywa się ostatecznie przy najsłabszym szarpnięciu.

Przyczynami czy motywami buntu są rzeczy następujące: innowacje w religii, podatki, zmiana praw i zwyczajów, naruszenie przywilejów, ucisk ogólny, podniesienie do godności osób niegodnych, cudzoziemcy, nędza, rozpuszczeni z wojska żołnierze, fakcje doprowadzone do rozpaczy oraz wszelka inna rzecz, która, czyniąc szkodę ludziom, łączy ich i spaja we wspólnej sprawie.

Co się tyczy środków, to mogą być pewne ogólne środki zapobiegawcze, o których będziemy tu mówili; co się zaś tyczy właściwej kuracji, to musi ona odpowiadać każdej poszczególnej chorobie; i wobec tego należy to pozostawić raczej rozsądnemu namysłowi niż kierować się regułą.

Pierwszym środkiem zaradczym czy zapobiegawczym jest usunąć wszelkimi możliwymi sposobami tę istotną przyczynę buntu, o której mówimy, a którą jest niedostatek i bieda w państwie. Temu zaradzić można rozwijając i umacniając handel, otaczając opieką rzemiosła, usuwając próżniactwo, pieniąc marnotrawstwo i rozrzutność prawami zakazującymi zbytku, ulepszając gospodarkę rolną, regulując ceny rzeczy sprzedażnych, zmniejszając podatki i daniny, i czyniąc rzeczy podobne. Ogólnie zaś biorąc, należy baczyć na przyszłość, by ludność królestwa (zwłaszcza jeśli nie jest ona wyniszczona przez wojny) nie była nadmiernie wielka w stosunku do zasobów królestwa, jakie mają służyć na jej utrzymanie. I nie należy tu obliczać ludności tylko wedle jej ilości. Albowiem mniejsza ilość ludności, która wydaje więcej, a zarabia mniej, wyniszcza państwo szybciej niż większa liczba ludzi, którzy żyją na niskim poziomie i zbierają więcej. Stąd też, gdy mnoży się szlachta oraz inne stany uprzywilejowane dysproporcjonalnie do ludności niższego stanu, to wówczas państwo szybko dochodzi do krytycznego położenia; podobnie rzecz się ma, gdy nadmiernie wielka jest liczba kleru, jako że on nie przyczynia się do zwiększenia zasobu dóbr; podobnie również rzecz się ma, gdy wychowuje się zbyt wielu ludzi uczonych w stosunku do stanowisk, jakie można obsadzić.

Podobnie należy pamiętać, że wobec tego, iż stan posiadania w danym państwie musi się zawsze zwiększać kosztem innego państwa (co bowiem w jednym miejscu zostaje zdobyte, to w jakimś innym zostaje stracone), tylko trzy rzeczy może jeden naród sprzedawać innemu: dobro takie, jak je daje natura, dzieło rąk ludzkich oraz przewóz. Gdy te trzy koła obracają się dobrze, to bogactwo napływa jak w morskim przypływie.

I zdarza się wiele razy, że materiom superabit opus: że praca i przewóz warte są więcej niż materiał i że w większym stopniu wzbogacają państwo, jak to wyraźnie widać w Niderlandach, które na powierzchni ziemi mają najlepsze kopalnie w świecie.

A nade wszystko należy stosować taką dobrą politykę, iżby skarby i zasoby pieniężne w państwie nie gromadziły się w nielicznych rękach. Inaczej bowiem państwo może mieć wielkie zasoby dóbr, a niemniej ludzie w nim mogą przymierać głodem; pieniądz bowiem jest podobny do nawozu i jest pożyteczny tylko wtedy, gdy jest rozsiany na polu. A to osiąga się głównie znosząc niszczący proceder lichwiarski, skupowanie ziemi, tworzenie wielkich pastwisk oraz rzeczy temu podobne, lub co najmniej trzymając na tym mocną rękę.

Co się tyczy niezadowolenia czy też co najmniej niebezpieczeństwa, że powstanie takie niezadowolenie: otóż w każdym państwie, jak wiemy, są dwa rodzaje poddanych, szlachta i lud pospolity. Otóż jeśli jeden z tych odłamów ludności jest niezadowolony, to niebezpieczeństwo nie jest wielkie. Albowiem lud pospolity porusza się wolno, jeśli go nie pobudzają ludzie wyższego stanu; a ci znowu mają siłę niewielką, chyba że masy są skłonne i gotowe się poruszyć. Prawdziwe niebezpieczeństwo jest tam, gdzie ludzie wyższego stanu tylko czekają na to, iż zamęt powstanie wśród ludu pospolitego, tak iżby oni mogli ujawnić swoje zamiary. Poeci zmyślili opowiadanie, że Jowisza chcieli związać wszyscy inni bogowie; gdy on o tym posłyszał, to za radą. Pallady posłał po Briareusa sturęcznego, by przyszedł mu z pomocą. Jest to niewątpliwie alegoria; ma ona pokazać, jak dobrze jest dla bezpieczeństwa monarchów zapewnić sobie przychylność ludu pospolitego.

Dawać umiarkowaną swobodę, by wyładowywał się żal i niezadowolenie (byle bez zbyt wielkiej swawoli i zuchwałych wybryków), to rzecz, która jest środkiem pewnym. Kto bowiem zwraca humory do wnętrza ciała i sprawia, że rana krwawi się do wewnątrz, ten stwarza niebezpieczeństwo złośliwych wrzodów i zgubnego owrzodzenia.

W przypadku niezadowolenia dobrze jest, jeśli rola Epimeteusza zmieni się w rolę Prometeusza: nie ma lepszego środka na niezadowolenie. Epimeteusz, gdy nieszczęście i plagi wymknęły się we wszystkie strony, zamknął wreszcie wieko i zatrzymał nadzieję na dnie szkatuły. Zręczne i umiejętne podsycanie i podtrzymywanie nadziei oraz prowadzenie ludzi od jednych nadziei do drugich z pewnością jest jednym z najlepszych środków przeciw truciźnie, jaką jest niezadowolenie. I jest to pewnym znakiem mądrego rządu i mądrej polityki, gdy może ona podtrzymać serca ludzkie nadzieją, skoro nie może tego uczynić, dając zaspokojenie nadziejom; i gdy może ona dawać taki obrót rzeczom, iż żadne zło nie będzie się wydawało ostateczne i nieodwołalne, że natomiast zawsze będzie pozostawała jakaś nadzieja. Nie jest to zbyt trudne, jako że zarówno poszczególne osoby, jak i fakcje, dość są skłonne łudzić się nadzieją lub co najmniej walczyć o to, w co nie wierzą.

Uprzedzać myślą i zapobiegać, by nie było możliwego i sposobnego przywódcy, koło którego mogliby się skupić i połączyć ludzie niezadowoleni — to środek ostrożności bardzo znany, lecz doskonały. W moim rozumieniu sposobnym przywódcą jest człowiek, który pochodzi z wyższego stanu i ma dobrą reputację, który ma zaufanie w obozie niezadowolonych; człowiek, na którego zwracają się ich oczy i którego się uważa za niezadowolonego z własnej sytuacji. Ludzi tego rodzaju należy albo pozyskać i pogodzić z państwem, i to w sposób szybki i gruntowny, albo też należy im przeciwstawić jakąś inną osobę z tego samego obozu, która by zajęła pozycję przeciwną i w ten sposób podzieliła sławę. Ogólnie biorąc, nie jest jednym z najgorszych środków doprowadzić do rozłamu wszystkie fakcje i spiski nieprzyjazne dla państwa, i stworzyć między nimi odległość lub co najmniej zasiać między nimi nieufność. Beznadziejna jest bowiem sytuacja, jeśli między tymi, którzy opowiadają się za polityką państwa, jest wiele waśni i rozłamów, a ci, którzy opowiadają się przeciw, są zjednoczeni i spójni.

Zauważyłem, że pewne dowcipne i ostre powiedzenia, które wyszły z ust władców, dały zarzewie do buntów. Cezar wyrządził sobie niezmiernie wielką krzywdę mówiąc: Sylla nescivit literas, non potuit dictare; to bowiem odebrało całkowicie tę nadzieję, jaką żywili ludzie, że przyjdzie kiedyś czas, iż złoży on swoją dyktaturę. Galba zgubił się powiedzeniem: legi a se militem, non emi; to bowiem odebrało żołnierzom nadzieję na dary. Podobnie Probus mówiąc: si vixero, non opus erit amplius Romano imperio militibus; tym powiedzeniem doprowadził do wielkiej rozpaczy żołnierzy. Podobnie było z wieloma innymi. Władcy winni koniecznie, to pewna w sprawach delikatnej natury i w czasach trudnych baczyć bardzo na to, co mówią, zwłaszcza w tych krótkich powiedzeniach, które ulatują niby strzały i o których się rozumie, że wystrzelają z najbardziej ukrytej myśli i intencji. Co zaś się tyczy długich mów, to są one bez życia i nudne, i uwaga nie bardzo się na nich zatrzymuje.

Wreszcie niechaj władcy mają na wszelki wypadek koło siebie jakąś osobę wybitną, jedną lub raczej więcej, o militarnych walorach, która by mogła stłumić bunt w jego początku. Albowiem bez tego zazwyczaj powstaje więcej zamętu na dworze przy pierwszym wybuchu niepokojów, niżby należało. I państwo wystawione jest na niebezpieczeństwo, o którym Tacyt mówi: ałgue is habitus animorum fuit, ut pessimum facinus auderent pauci, plures vellent, omnes paterentur. Niechaj przy tym te osoby wojskowe będą godne zaufania i niechaj cieszą się raczej dobrą sławą, niżby miały należeć do jakiegoś stronnictwa i cieszyć się popularnością; niechaj przy tym pozostają w dobrych stosunkach z innymi wybitnymi ludźmi w państwie: inaczej bowiem lek byłby gorszy niż choroba.

 

XVI. O ATEIZMIE

Mógłbym raczej uwierzyć wszelkim baśniom w Legendzie Złotej, w Talmudzie i w Alkoranie niż w to, że ta cała struktura wszechświata pozbawiona jest duszy. Stąd też Bóg nigdy nie czynił cudów na to, ażeby przekonać o niesłuszności ateizmu, albowiem jego dzieła codzienne dostatecznie o tym przekonują. Prawda to, że trochę filozofii usposabia umysł ludzki do ateizmu; lecz zagłębiwszy się w filozofię umysł człowieka znów powraca do religii. Gdy bowiem umysł człowieka patrzy na wtórne i sprawcze przyczyny rozsiane, to może czasem zatrzymać się na nich i nie iść dalej; lecz gdy spogląda na łańcuch tych przyczyn, złączonych i powiązanych w jedno, to z konieczności musi wznieść się do myśli o Opatrzności i Bóstwie. Istotnie, nawet ta szkoła, którą najbardziej oskarża się o ateizm, mianowicie szkoła Leukippa, Demokryta i Epikura, daje bardzo dobre dowody na poparcie religii. Albowiem tysiąc razy więcej jest godne wiary, że cztery zmienne elementy oraz jedna niezmienna esencja, umieszczone na całą wieczność w sposób należny, nie potrzebują Boga, niż że armia nieskończenie małych cząstek czy nasion, które nie mają stałego miejsca, mogłaby wytworzyć ten piękny porządek bez boskiego kierownika.

Pismo Święte powiada: człowiek szalony powiedział w swym sercu, że nie ma Boga; ale Pismo nie powiada: człowiek szalony pomyślał w swym sercu. Tak więc mówi on raczej sobie, jak by chciał, żeby było, niż że może w to wierzyć w głębi serca i być o tym przekonany; wszak nikt inny nie przeczy temu, że jest Bóg, poza tymi, komu wygodnie byłoby, żeby Boga nie było. Że ateizm jest raczej na ustach niż w sercu człowieka, o tym nic lepiej nie świadczy niż to, że ateiści wciąż mówią o tym swoim przekonaniu, jak gdyby ono u nich było słabe, i jak gdyby chętnie widzieli, iżby zgodne przekonanie innych ludzi je wzmocniło. Co więcej, widzimy, że ateiści starają się pozyskać sobie uczniów, podobnie jak to czynią inne sekty. I co więcej jeszcze, są i tacy, którzy gotowi są wystawić się na cierpienia za ateizm i co nie zechcą odwoływać swoich poglądów. A tymczasem, gdyby oni naprawdę myśleli, że nie ma takiej rzeczy jak Bóg, to czemuż mieliby się tym kłopotać. Oskarżają Epikura, że aby zachować swoją dobrą sławę, twierdził obłudnie, iż są takie istoty błogosławione, które żyją tylko własnym szczęściem, nie biorąc udziału w kierowaniu światem. Mówi się, że tak twierdząc Epikur przystosowywał się tylko do swoich czasów, choć w sercu swoim myślał, iż nie ma Boga. Ale jego poglądy z pewnością przedstawiono fałszywie; przecież, jego słowa są szlachetne i zbożne: non deos vulgi negare profanum; sed vulgi opiniones diis applicare profanum. Plato nie mógłby powiedzieć nic więcej. I chociaż Epikur ośmielił się przeczyć temu, iżby te istoty kierowały sprawami świata, to przecież nie odważył się on zaprzeczyć ich istnieniu. Indianie zachodni mają nazwy dla swoich poszczególnych bogów, choć nie mają żadnej nazwy dla Boga (rzecz się tu ma podobnie, jak gdyby poganie mieli mieć nazwy Jowisz, Apollo, Mars i tak dalej, lecz nie mieli słowa deus); to pokazuje, że nawet te narody barbarzyńskie mają pojęcie Boga, chociaż nie wiedzą, jaki jest zakres i zasięg tego pojęcia. Tak więc wobec ateistów taką samą postawę przyjmują ludy najbardziej dzikie, jak i najbardziej subtelni filozofowie. Głęboko myślący ateista jest rzadki: Diagoras, Bion, być może Lucjan, i pewni inni. Niemniej wydaje się, że jest ich więcej, niż jest w istocie rzeczy, a to dlatego, że wszystkich ludzi, którzy podają w wątpliwość religię tradycyjną lub wierzenia przesądne, ich przeciwnicy piętnują mianem ateistów. Wielcy zaś ateiści są w istocie rzeczy obłudnikami, którzy wciąż zajmują się rzeczami świętymi, nie mając dla nich rozumienia, tak że w końcu muszą się na tym sparzyć.

Przyczynami ateizmu są rzeczy następujące: rozłamy w sprawach religii, jeżeli sekt, różnie wierzących, jest wiele (gdy bowiem jest tylko jeden podział na dwie sekty, to dodaje to gorliwości obu stronom, a dopiero rozłam na wiele sekt prowadzi do ateizmu). Drugą przyczyną jest zgorszenie, jakie dają kapłani, gdy dochodzi do tego, o czym mówi święty Bernard: non est iam dicere, ut populus, sic sacerdos; quia nec sic populus, ut sacerdos. Trzecią przyczyną jest to, że ludzie bezbożni szydzą z rzeczy świętych, co powoli podważa szacunek dla religii. Wreszcie ostatnią są czasy uczoności, zwłaszcza gdy są spokojne i szczęśliwe; albowiem niepokoje i strapienia znacznie przyczyniają się do tego, iż umysły ludzkie skłaniają się do religii.

Ludzie, którzy przeczą istnieniu Boga, niszczą dostojeństwo człowieka, człowiek bowiem z pewnością jest swym ciałem spokrewniony ze zwierzętami; jeśli zaś nie jest spokrewniony z Bogiem swym umysłem, to jest stworzeniem małym i niegodnym. Kto przeczy istnieniu Boga, ten również niszczy wielkoduszność człowieka i możliwość, by natura ludzka się doskonaliła. Weźmy oto jako przykład psa i zauważmy, ile szlachetności i odwagi on wykaże, gdy czuje, iż go podtrzymuje człowiek, który dla niego zajmuje miejsce Boga, czyli melior natura; ta odwaga jest oczywiście taka, że to stworzenie, nie mając oparcia w istocie lepszej niż ono samo, nigdy by nie mogło się na nią zdobyć. Podobnie człowiek, gdy ma oparcie w opiece i łasce bożej i jest jej pewien, to gromadzi w sobie siłę, i zdobywa wiarę, jakiej istota ludzka sama przez się nigdy by nie mogła osiągnąć. Toteż ateizm, który jest godny nienawiści pod wszelkimi względami, jest też i pod tym, że pozbawia naturę ludzką tych środków, które ją wynoszą ponad kruchą słabość ludzką. I podobnie, jak się rzecz ma z poszczególnymi osobami, tak też ma się i z narodami. Nigdy nie było państwa, w którym wielkoduszność byłaby tak wielka jak w Rzymie. Posłuchajmy, co o tym państwie mówi Cycero; quam volumus, licet, patres conscripti, nos amemus tamen nec numero Hispanos, nec robore Gallos, nec calliditate Poenos, nec artibus Graecos, nec, deniąue hoc. ipso huius gentis et terrae domestico nativoque sensu Italos ipsos et Latinos; sed pietate, ac religione, atquehac una sapientia, quod deorum immortalium numine orania regi, gubernarique perspeximus, omnes gentes nationesgue superavimus.                                                          .                  :

 

XVII. O PRZESĄDZIE

Lepiej byłoby nie mieć w ogóle żadnego wyobrażenia o Bogu, niż mieć takie wyobrażenie, które nie jest jego godne. Pierwsze bowiem jest niewiarą, drugie zaś jest zniewagą; i z pewnością wierzenie przesądne jest ujmą dla Bóstwa. Plutarch dobrze mówi w tej materii: zaprawdę, wolałbym, by wielu ludzi mówiło, iż w ogóle nie było takiego człowieka jak Plutarch, niż gdyby mówili, że był taki Plutarch, który zjadał swoje dzieci, skoro się tylko narodziły, jak to poeci mówią o Saturnie. I jak zniewaga jest znacznie większa w stosunku do Boga, tak znów niebezpieczeństwo jest większe dla ludzi. Ateizm pozostawia człowiekowi zmysły i zdrowy rozsądek, filozofię, przyrodzoną pobożność, prawa, dobrą sławę; i każda z tych rzeczy może być dla niego przewodnikiem, prowadzącym do zewnętrznej cnoty moralnej, choćby nie miał on religii. Ale wierzenie przesądne odejmuje należną pozycję wszystkim tym rzeczom i tworzy w umysłach ludzkich absolutną monarchię. Toteż ateizm nigdy nie doprowadza do ruiny państw, albowiem sprawia, że ludzie zmęczeni są sami sobą nie patrząc dalej; i  widzimy, że czasy skłonne do ateizmu, jak na przykład czasy Augusta Cezara, były czasami wewnętrznego spokoju. Wierzenie przesądne natomiast było przyczyną zamętu w wielu państwach; i ono wprowadza nowe primum mobile, które porywa w swój wir wszystkie ciała zbiorowe, jakie się składają na rząd.

W wierzeniach przesądnych mistrzem jest lud; i we wszelkim wierzeniu przesądnym ludzie mądrzy idą za ludźmi szalonymi; argumenty zaś przystosowuje się tu do potrzeb praktycznych, odwracając naturalny porządek. Ważkie słowa powiedział jeden z prałatów na soborze trydenckim, gdzie nauka scholastyków miała wielki autorytet: scholastycy są podobni do astronomów, którzy wymyślili koła ekscentryczne i epicykle oraz podobne sztuczne twory na orbitach niebieskich, by wytłumaczyć zjawiska, jakkolwiek wiedzieli, że nie ma takich rzeczy, i podobnie ludzie uczeni stworzyli cały szereg subtelnych i zawiłych aksjomatów i twierdzeń, ażeby uratować praktykę, przyjętą przez Kościół.

Oto przyczyny wierzeń przesądnych: przyjemne dla zmysłu obrzędy i ceremonie; nadmiar zewnętrznej i faryzeuszowskiej świętości; nadmiernie wielki szacunek dla tradycyj, które nie mogą nie być ciężarem dla Kościoła; podstępne chwyty prałatów, które mają na widoku ich własną ambicję i korzyść; zbyt przychylny stosunek do dobrych intencyj, co otwiera wrota różnym pomysłom i nowinkom; dążenie do rzeczy boskich poprzez ludzkie, co nie może nie wywołać zamieszania pojęć; wreszcie zaś czasy barbarzyństwa, które w szczególny sposób się łączą z klęskami i katastrofami.

Przesąd, nie okryty przesłoną, jest rzeczą szpetną; podobnie bowiem, jak zwiększa brzydotę małpy to, iż jest podobna do człowieka, tak też to, że wierzenie przesądne jest podobne do religii, czyni je bardziej szpetnym. I podobnie, jak zdrowe mięso ulegając zepsuciu zamienia się w małe robaki, tak też dobre formy i urządzenia, psując się, przekształcają się w pozbawione treści obrządki.

Przesądem jest unikanie przesądów, gdy ludzie uważają, że czynią najlepiej, gdy oddalają się jak najbardziej od przesądów przyjętych tradycyjnie; toteż należy mieć się na baczności, by (jak to się zdarza ze złymi środkami czyszczącymi) z tym, co złe, nie zostawało usunięte to, co jest dobre, jak to dzieje się zazwyczaj, gdy lud jest reformatorem.

 

XVIII. O PODRÓŻY

Podróż dla ludzi młodszych jest częścią edukacji; dla starszych jest częścią doświadczenia. Kto udaje się jako podróżnik do jakiegoś kraju, nim zapozna się choć trochę z jego językiem, ten idzie do szkoły, nie zaś udaje się w podróż. Godzę się zupełnie na to, iżby młodzi ludzie podróżowali pod opieką jakiegoś opiekuna czy też poważnego sługi. Powinien to być człowiek, który zna język kraju i był już w nim poprzednio. Dzięki temu będzie on mógł powiedzieć tym młodym ludziom, jakie rzeczy w tym kraju, do którego się udają, są godne widzenia, jakich znajomości mają tam szukać, jakie rozrywki i jaką naukę daje ten kraj. Inaczej bowiem ci młodzi ludzie będą chodzili jak gdyby w kapturach i niewiele będą widzieli koło siebie.

Dziwna to rzecz, że w podróży morskiej, gdzie nie widzi się nic poza morzem i niebem, ludzie prowadzą dzienniki; że natomiast w podróżach lądowych, gdzie tyle rzeczy jest do widzenia, przeważnie tego nie czynią, jak gdyby bardziej nadawało się do spisywania to, co pozwala widzieć przypadek niż to, co daje obserwacja. Należy więc prowadzić dzienniki podróży.

Rzeczami, jakie należy zobaczyć i jakim należy się przyglądać, są: dwory książąt, w szczególności gdy ci książęta udzielają audiencji ambasadorom; trybunały sprawiedliwości, gdy zasiadają i słuchają spraw; podobnie konsystorze duchowne; kościoły i klasztory z pomnikami, jakie w nich pozostały; mury i fortyfikacje miast i miasteczek, podobnie porty handlowe i wojenne; stare dzieła sztuki i ruiny; biblioteki, kolegia, dysputy i wykłady, jeśli się takie odbywają; flota handlowa i wojenna; budynki i ogrody państwowe oraz rezydencje w pobliżu wielkich miast; zbrojownie, arsenały, magazyny, giełdy towarowe i pieniężne, składy towarów; ćwiczenia kawalerii, ćwiczenia w fechtunku oraz musztra żołnierzy i rzeczy temu podobne; komedie, na które uczęszczają ludzie wyższego stanu; skarbce, w których są klejnoty i uroczyste szaty państwowe; gabinety sztuki i rzadkości; wreszcie wszystko, co jest godne zapamiętania w miejscowościach, gdzie są ci podróżujący. O to wszystko opiekun czy też słudzy winni pilnie się dowiedzieć. Co się tyczy maskarad, masek, festynów, uroczystości weselnych, pogrzebów, egzekucji zbrodniarzy i widowisk podobnych, to nie należy zaprzątać tym umysłu tych młodych ludzi; niemniej nie należy też całkiem ich pomijać. Jeżeli chcecie, żeby młody człowiek odbył swą podróż w ciągu krótkiego czasu i na małej przestrzeni i żeby w tym czasie zgromadził wiele wiadomości, to należy uczynić, co następuje. Po pierwszej jak już to zostało powiedziane, musi on zapoznać się w pewnej mierze z językiem, nim uda się w podróż. Następnie musi on mieć takiego sługę czy opiekuna, który zna już dany kraj, jak to również powiedziałem powyżej. Niechaj ten młody człowiek weźmie ze sobą jakąś mapę czy książkę, która opisuje kraj, gdzie on podróżuje, co będzie dla niego dobrym kluczem w poznawaniu kraju; i niechaj prowadzi też dziennik podróży. Niechaj nie pozostaje długo w jednym mieście czy miasteczku, lecz niechaj się zatrzymuje dłużej czy krócej wedle tego, jak na to zasługuje dana miejscowość, lecz na ogół niedługo. Co więcej, gdy przebywa w jakimś mieście czy miasteczku, to niechaj zmienia swe mieszkanie, biorąc je to w jednej dzielnicy miasta, to w innej; to jest wielkim magnesem, który przyciąga znajomości. Niechaj przy tym izoluje się od towarzystwa swoich ziomków i od ich trybu życia w takich miejscach, gdzie jest dobre towarzystwo ludzi danego kraju, w którym on podróżuje. I niechaj, przenosząc się z jednego miejsca na inne, zaopatruje się w polecenia do pewnych osób wyższego stanu, które rezydują w miejscu, dokąd się on przenosi, tak żeby móc korzystać z ułatwień w tych rzeczach, jakie pragnie zobaczyć lub poznać. W ten sposób może skrócić swą podróż z dużym pożytkiem. Co do znajomości, jakich należy szukać w podróży, to najbardziej pożyteczna jest znajomość z sekretarzami ambasadorów i z urzędnikami ambasad. W ten sposób bowiem, podróżując w jednym kraju, będzie młody człowiek zbierał doświadczenia z wielu krajów. Niechaj też zobaczy i złoży wizyty wybitnym osobom wszelkiego rodzaju, które mają wielkie imię za granicą, tak iżby mógł powiedzieć, o ile życie pozostaje w zgodzie ze sławą. Co się tyczy kłótni, to należy ich unikać starannie i rozważnie. Te kłótnie powstają zazwyczaj o kobiety, w czasie pijatyki, o miejsca przy stole i o wypowiedziane słowa. I niechaj młody człowiek ma się na baczności, gdy jest w towarzystwie ludzi zapalczywych i kłótliwych. Mogą bowiem oni łatwo wciągnąć go w swoje własne kłótnie. Gdy podróżnik wraca do domu, to niechaj nie zapomina zupełnie o krajach, w których odbywał podróż, lecz niechaj utrzymuje korespondencję listowną z tymi spośród swoich znajomych, którzy są najbardziej wartościowi. I niechaj wspomnienie o jego podróży zjawia się raczej w rozmowie, niż znajduje wyraz w jego postawie zewnętrznej i w gestach. A w rozmowie niechaj będzie raczej rozważny w odpowiedziach, niż gotowy opowiadać przygody. I niechaj będzie widoczne, że nie zmienia on obyczajów swego kraju na obyczaje obce, lecz że włącza, niby wybrane kwiaty, do zwyczajów swego kraju tylko pewne rzeczy, jakich nauczył się za granicą.

 

XIX. O RZĄDZENIU

Żałosny to stan umysłu, gdy jest niewiele rzeczy, których można pragnąć, a wiele rzeczy, których należy się obawiać. A przecież zazwyczaj tak właśnie jest z królami, którzy, zajmując pozycję najwyższą, niewiele mają rzeczy, jakich by mogli pragnąć, wskutek czego umysł ich usypia; a jednocześnie myślą oni wiele o niebezpieczeństwach i groźnych cieniach, które sprawiają, że umysł ich staje się mniej jasny. I to jest jedna z przyczyn również tego, o czym mówi Pismo, a mianowicie tego, że serce króla jest nieprzeniknione. Albowiem trudno wniknąć i wejrzeć do głębi w serce człowieka, gdy wiele jest w nim zazdrości, a brak dominującego pragnienia, które by kierowało wszystkim innym i wprowadzało porządek. Stąd też również książęta sami nieraz tworzą sobie pragnienia i zatrzymują je na zabawkach; czasem na budowaniu jakiegoś gmachu; czasem na utworzeniu jakiegoś zakonu; czasem na tym, aby wydźwignąć w górę jakąś osobę; czasem na tym, ażeby osiągnąć doskonałość w jakiejś sztuce czy rękodziele. Tak, Nero chciał osiągnąć doskonałość w grze na harfie; Domicjan pragnął pewnie władać strzałą; Kommodus chciał być mistrzem fechtunku; Karakalla chciał zdobyć umiejętność prowadzenia wozu; i tak dalej. To wydaje się niegodne wiary tym ludziom, którzy nie znają zasady, że umysł człowieka raduje się i odświeża bardziej wtedy, gdy robi postępy w małych rzeczach, niż gdy stoi w miejscu w rzeczach wielkich. Widzimy też, że królowie, którzy w pierwszych swoich latach byli szczęśliwymi zdobywcami, w późniejszych latach stają się przesądni i ulegają melancholii, gdy nie mogą już w swych zdobyczach posuwać się naprzód bez granic i muszą się zatrzymać w miejscu w swych powodzeniach. Tak było z Aleksandrem Wielkim, z Dioklecjanem, a za naszej pamięci z Karolem V oraz innymi; albowiem kto nawykł do tego, iż się wciąż posuwa naprzód, a zmuszony jest się zatrzymać, ten traci w swoich własnych oczach i przestaje być tym, kim był.

A teraz słów kilka o właściwej postawie człowieka, który rządzi: rzadka to rzecz i trudna tę postawę utrzymać, albowiem zarówno postawa umiaru, jak i brak umiaru polega na przeciwieństwach. Ale co innego jest mieszać ze sobą rzeczy przeciwne, a co innego ich kolejno doznawać. Odpowiedź Apoloniusza, jaką dał Wespazjanowi, doskonale nas tu poucza. Wespazjan zapytał go, co było przyczyną upadku Nerona? Apoloniusz odpowiedział: Nero umiał grać dobrze na harfie i ją stroić; ale w rzeczach rządzenia zwykł był naciągać struny nadmiernie, a znów kiedy indziej pozwalał im zbytnio się, rozstrajać. To pewna, że nic nie narusza tak powagi władzy, jak nierówna i niewczesna zmiana nacisku tej władzy, który raz jest zbyt wielki, a kiedyindziej zbyt mały.

Prawda, że mądrość ostatnich czasów w sprawach rządzenia polega raczej na zręcznym unikaniu i przesuwaniu niebezpieczeństw, gdy są bliskie, niż na gruntownym obmyśleniu sposobów, jak ich w ogóle unikać. Ale to jest tylko próbować wybiegów wobec losu. I niechaj ludzie baczą na to, jak nie dbają o to i pozwalają na to, że się przygotowuje zarzewie niepokojów. Żaden bowiem człowiek nie może zapobiec temu, iżby nie padła iskra, ani też nie może powiedzieć z góry, skąd ona przyjść może. Trudności w sprawach rządzenia są liczne i wielkie, ale największa trudność często tkwi w samym ich umyśle. Zwykła to rzecz, że władcy, jak powiada Tacyt, chcą rzeczy sprzecznych ze sobą: sunt plerumque regum voluntates vehementes, et inter se contrariae. Jest to bowiem błąd właściwy ludziom władzy, że myślą, iż mają moc nad celem, a przecież nie decydują się zastosować odpowiednich środków.

Królowie mają do czynienia ze swoimi sąsiadami, ze swymi żonami i dziećmi, ze swymi prałatami i klerem, ze szlachtą znakomitszą i mniej znakomitą, z kupcami, z ludem pospolitym oraz z ludźmi rzemiosła wojennego; i ze wszystkich tych stron grożą im niebezpieczeństwa, jeżeli nie postępują dość starannie i ostrożnie.

Po pierwsze, co się tyczy sąsiadów: tu nie można dać ogólnej reguły (sytuacje bywają tak różne), poza jedną, która zawsze jest słuszna. Jest nią mianowicie to, że władcy winni czuwać należycie, iżby żaden z ich sąsiadów nie urósł w potęgę tak (powiększając swe terytorium, rozwijając handel, zbliżając się do ich granic, i tak dalej), iżby mógł w większym stopniu być dla nich uciążliwy, niż był poprzednio. Jest to, ogólnie biorąc zadaniem stałych rad czuwać nad tym i temu przeszkadzać. W czasie, gdy trwał triumwirat królów Henryka VIII angielskiego, Franciszka I francuskiego oraz cesarza Karola V, pilnie tak czuwano, iżby żaden ż tych trzech nie zdobył nawet piędzi ziemi, o ile dwaj pozostali by tego od razu nie zrównoważyli czy to przez sojusz, czy też, jeśli zajdzie potrzeba, przez wojnę; i żaden z nich nie godził się na pokój, za który musiałby później zapłacić. Podobnie czyniła liga (o której Guicciardini mówi, że była gwarancją bezpieczeństwa Italii), jaką stworzył Ferdynand, król Neapolu oraz Lorenzo Medici i Ludwik Sforza, władcy jeden Florencji, a drugi Mediolanu. I nie można przyjąć opinii pewnych ludzi uczonych jakoby nie można było prowadzić sprawiedliwie wojny inaczej niż wobec doznanej już krzywdy i prowokacji. Nie ulega bowiem wątpliwości, że słuszna obawa przed grożącym niebezpieczeństwem jest uzasadnionym powodem wojny, choćby nie został jeszcze zadany cios.

Co się tyczy żon władców są przykłady, że były okrutne. Liwia ma tę złą sławę, że otruła męża; Roxolana, żona Solimana, była zgubą dla tego sławnego władcy, sułtana Mustafy, i na inne też sposoby wniosła zamęt do jego domu i do następstwa tronu; żona Edwarda II, króla angielskiego, była główną sprężyną w złożeniu z tronu i zamordowaniu małżonka. Tego rodzaju niebezpieczeństwa należy się obawiać głównie, gdy żona króla robi intrygi, by wynieść swoje własne dziecko, albo też gdy jest cudzołożnicą.

Co się tyczy dzieci: tu podobnie niebezpieczeństw tragedii było wiele. Ogólnie biorąc, na złe wychodziło zawsze, gdy ojciec podejrzliwie się odnosił do swoich dzieci. Zabójstwo Mustafy, któreśmy wspomnieli przed chwilą, stało się nieszczęściem dla linii Solimana, jako że następstwo tronu u Turków poczynając od niego aż do dnia dzisiejszego budzi podejrzenie, iż jest nieprawe i obcej krwi; myślano bowiem, że Selim II był dziedzicem podstawionym.

To, że Konstantyn Wielki zabił Kryspusa, swego syna, młodego księcia o rzadkich zdolnościach, okazało się podobnie zgubne dla jego domu, jako że dwaj jego synowie, Konstantyn i Konstans, zmarli śmiercią gwałtowną, a Konstancjusz, trzeci jego syn, zmarł śmiercią nielepszą, mianowicie wprawdzie od choroby, lecz wtedy, gdy Julian chwycił za broń przeciw niemu. Zabójstwo Demetriusza, który był synem Filipa II Macedońskiego, obróciło się przeciwko ojcu, który umarł z wyrzutów sumienia. Wiele jest przykładów podobnych; natomiast jest niewiele albo i w ogóle nie ma takich, gdzie by ojcowie zyskali coś na takiej nieufności do dzieci. Wyjątkiem są te przypadki, gdzie syn otwarcie występuje zbrojnie przeciwko ojcu, jak to uczynił Selim I, występując przeciwko Bajazetowi, i jak to uczynili trzej synowie Henryka II, króla Anglii.

Co się tyczy prałatów: gdy są dumni i możni, to i z ich strony grozi niebezpieczeństwo, jak to było za czasów Anzelma i Tomasza Becketta, arcybiskupów Canterbury, którzy swymi pastorałami próbowali się niemal mierzyć z mieczem króla: a przecież mieli do czynienia z twardymi i wyniosłymi królami, jakimi byli William Rufus, Henryk I i Henryk II. Ze strony tego stanu niebezpieczeństwo grozi wtedy tylko, gdy pozostaje on w zależności, od obcej potencji, albo gdy duchowni przybywają z zewnątrz i są wybierani przez lud, nie zaś mianowani przez króla lub przez prywatnego patrona.

Co się tyczy szlachty: trzymać ją w pewnej odległości nie jest nie na miejscu; natomiast, gdy król ją poniża i uciska, to wprawdzie staje się władcą bardziej absolutnym, lecz mniej jest bezpieczny i w mniejszym stopniu zdolny jest wówczas wykonywać to, czego pragnie. Stwierdziłem to w mojej historii Henryka VII, króla Anglii, który uciskał swą szlachtę, wskutek czego jego czasy były pełne trudności i niepokojów. Albowiem szlachta, choć w dalszym ciągu pozostawała lojalna dla niego, to przecież nie współdziałała z nim w jego sprawach państwowych, tak iż wskutek tego był on zmuszony wszystko czynić sam.

Co się tyczy szlachty drobnej: z jej strony nie grozi tak wielkie niebezpieczeństwo, jako że nie jest to ciało spójne. Może ona czasem głośno gardłować, ale to małą czyni szkodę. A poza tym jest ona przeciwwagą szlachty bardziej znakomitej i nie pozwala jej stać się zbyt możną. A wreszcie ona najbardziej bezpośrednio ma wpływ na ludzi pospolitych i najlepiej może uspokajać poruszenia i niepokoje ludu.

Co się tyczy kupców: oni są vena porta i jeśli ten stan nie jest kwitnący, to królestwo może mieć zdrowe członki, ale będzie miało puste żyły i słabo będzie się odżywiało. Podatki i daniny, nałożone na kupców, rzadko powiększają przychód króla. Albowiem to, co on zyskuje w gminie, to traci w powiecie; wprawdzie poszczególne stawki są zwiększone, lecz cały obrót handlowy raczej się zmniejsza.

Co się tyczy ludu pospolitego: od niego nie grozi duże niebezpieczeństwo, chyba że ma on wielkich i możnych przywódców, albo gdy ktoś miesza się w jego sprawy religijne, w jego zwyczaje i w sprawy jego zarobków.

Co się tyczy żołnierzy, to niebezpieczny jest taki stan, gdzie oni mieszkają i żyją w jednej masie i gdy przyzwyczajeni są do otrzymywania darów. Przykłady tego widzimy u janczarów i w oddziałach pretoriańskich Rzymu. Ale ćwiczenie ludzi i uzbrajanie ich w poszczególnych miejscach i pod różnymi dowódcami bez stałych darów to rzeczy, które służą obronie i nie przedstawiają niebezpieczeństwa.

Władcy są podobni do ciał niebieskich, które są przyczyną dobrych albo złych czasów i przedmiotem wielkiej czci, lecz nie mają spoczynku. Wszelkie wskazania dla królów w istocie rzeczy zawierają się w tych dwóch maksymach: memento quod es homo oraz memento quod es Deus albo vice Dei. Pierwsza maksyma powściąga moc królów, druga zaś ich wolę.

 

XX. O RADACH

Największy to dowód zaufania między jednym człowiekiem a drugim, gdy jeden ufa radzie, jaką daje drugi. W innych przypadkach ludzie zdają się na radę w jakiejś poszczególnej sprawie życiowej: w sprawie swych posiadłości, swych dóbr, swych dzieci, swego kredytu czy też jakiejś innej rzeczy szczegółowej. Ale gdy czynią kogoś swym doradcą, to zawierzają mu we wszystkich sprawach: o ileż tu więcej zobowiązani są ci doradcy do najdalej idącej dobrej wiary i uczciwości. Bardzo mądry władca nie powinien uważać, iżby to, że opiera się na radzie, zmniejszało jego wielkość czy też obniżało jego kompetencję. Wszak sam Bóg nie obywa się bez rady, lecz miano radcy uczynił jednym z mian swego błogosławionego Syna. Salomon zaś rzekł, że w radzie jest stałość. Rzeczy wymagają, iżby je obracać na wszystkie strony. Jeśli nie zostaną one roztrząśnięte argumentami rady, to będą nimi wstrząsały fale zmiennej fortuny i będą pełne niestałości, będą przyjmowały coraz to inny obrót, podobne do taczającego się człowieka pijanego. Syn Salomona poczuł na sobie, czym jest moc rady, podobnie jak jego ojciec przekonał się o jej konieczności. Albowiem umiłowane królestwo boże pierwotnie zostało rozdarte i złamane wskutek złej rady. Ku pouczeniu nas, ta rada miała dwa znamiona, które zawsze najlepiej odróżniają złą radę; była to rada, składająca się z ludzi zbyt młodych, i rada nierozważna, co się tyczy jej wskazań.

Starożytność obrazowo przedstawiała, iż rada związana jest w sposób nierozłączny z królem, oraz to, jak król winien mądrze i celowo posługiwać się radą. Pierwsze przedstawiała w tym, że Jowisz zawarł związek małżeński z Metis, co oznacza radę: miało to wskazywać, że suwerenna władza pozostaje w związku małżeńskim z radą. Drugie przedstawiała w następującej opowieści: gdy Jowisz poślubił Metis, ona poczęła z nim dziecko i nosiła je w swoim łonie; ale Jowisz nie pozwolił jej doczekać chwili, w której je urodzi, lecz ją pożarł, przez co sam się stał brzemienny i wydał na świat ze swej głowy Palladę uzbrojoną. W tej potwornej bajce tkwi tajemnica rządzenia, a mianowicie, jak królowie mają się posługiwać radą swego państwa. Po pierwsze, powinni przedstawiać sprawy tej radzie, co jest pierwszym poczęciem czy też zapłodnieniem; a gdy te sprawy są opracowane i ukształtowane w łonie ich rady i stają się dojrzałe do tego, by zostały wydane na świat, to wówczas królowie nie powinni dopuszczać, iżby ich rada przeprowadzała swą decyzję i dawała wskazanie, jak gdyby to od niej zależały sprawy; lecz powinni brać z powrotem sprawę w swe własne ręce i pokazywać światu, że decyzja i ostateczne wskazanie (które, jako że zostaje ustalone roztropnie i z mocą, podobne jest do uzbrojonej Pallady) pochodzi od nich samych i nie tylko wypływa z ich mocy władczej, lecz również z ich własnej głowy i rozmysłu (co tym bardziej powiększa ich dobrą sławę).

A teraz pomówmy o ujemnych stronach rady i o środkach zaradczych na nie. Ujemne strony zwoływania i korzystania z rady są trzy. Pierwszą jest to, że zostają ujawnione sprawy państwowe, przez co stają się mniej tajne. Po wtóre zmniejsza się przez to autorytet władcy, jak gdyby mniej on mógł sam przez się. Po trzecie, powstaje niebezpieczeństwo, że będzie im podawana rada nie w dobrej wierze i bardziej na korzyść tych, którzy ją dają, niż na korzyść samego władcy. Aby zaradzić tym niedogodnościom, doktryna włoska i praktyka we Francji za niektórych królów wprowadziła rady gabinetowe, środek gorszy niż sama choroba.

Co się tyczy utrzymywania tajemnicy, to władca nie musi komunikować wszelkich spraw wszystkim swoim doradcom, lecz może dokonywać wyboru. I nie jest rzeczą konieczną, iżby radząc się, co ma zrobić, podawał do wiadomości, co zrobi. Trzeba też, by władca miał się na baczności, iżby ujawnienie jego spraw nie przychodziło od niego samego. Co się tyczy rady gabinetowej, to powinna ona mieć za swe motto: plenus rimarum sum. Jedna osoba gadatliwa, która chce się pochwalić tym, co mówi, może uczynić więcej szkody, niż wiele osób, które wiedzą, iż ich obowiązkiem jest zachować tajemnicę. Prawda, że są pewne sprawy, które wymagają najdalej idącej tajemnicy; te nie powinny wychodzić poza jedną czy dwie osoby poza samym królem. I takie małe rady dają dobre wyniki. Nie tylko bowiem zachowują tajemnicę, lecz zazwyczaj trzymają się stale bez odchyleń raz obranego kierunku. Tu król musi być tak bardzo rozumny i roztropny, jak ten, kto umie mleć na ręcznym młynku. I ci najbliżsi doradcy muszą być mądrzy, szczególnie wierni i oddani zamysłom króla. Tak było z Henrykiem VII, królem Anglii, który w swoich najważniejszych sprawach nie zwierzał się nikomu poza Mortonem i Foxem.

Na słabość władzy bajka powyższa wskazuje środek zaradczy. W rzeczy samej majestat króla raczej się zwiększa, niż zmniejsza, gdy zasiada on w radzie; i nigdy rada nie pozbawia władcy jego autorytetu, chyba że jeden z doradców staje się nazbyt możny albo że wielu doradców w zbyt ścisłe wchodzi ze sobą porozumienie; ale to są rzeczy, które szybko można zauważyć i im zaradzić.

Co się tyczy ostatniej niedogodności, że ludzie będą dawali radę, mając na widoku samych siebie, to non inveniet fidem super terram z pewnością odnosi się do natury pewnych określonych czasów, nie zaś do wszystkich poszczególnych osób. Są przecież ludzie, którzy z natury są godni zaufania i szczerzy, bezpośredni i prości, nie zaś chytrzy i zamknięci. I władcy przede wszystkim winni przyciągać do siebie takie natury. A poza tym doradcy nie są zazwyczaj ze sobą w tak ścisłym porozumieniu, iżby jeden z nich trzymał straż nad innymi. Tak więc jeżeli jeden z doradców kieruje się interesem prywatnym czy stronnictwa, to zazwyczaj dochodzi to do uszu króla. Ale najlepszym na to środkiem jest, jeśli władca zna równie dobrze swoich doradców, jak oni jego.                                                                       

Principis est virtus maxima nosse suos.

A z drugiej strony doradcy nie powinni zbyt dociekliwie interesować się osobą swego suwerena. Doradcy przystoi raczej znać się na sprawach swego pana, niż wglądać w jego charakter. Wówczas bowiem ma on dane, iżby dobrze mu radzić, nie zaś żeby zaspokajać jego kaprysy. Szczególnie korzystną rzeczą jest dla władcy, jeśli zasięga opinii swych doradców, z jednej strony każdego z osobna, a z drugiej wszystkich razem. Opinia wypowiedziana prywatnie jest bardziej szczera, lecz opinia wypowiedziana przed innymi jest bardziej oględna. Prywatnie człowiek bardziej śmiało ujawnia własną postawę; w obecności zaś innych ludzi podlega bardziej ich nastrojom. Dlatego też dobrze jest zasięgać rady i prywatnie, i publicznie; u ludzi niższej kondycji raczej prywatnie, by dać im swobodę; u ludzi wyższej kondycji raczej w zgromadzeniu, ażeby zachowali względy. Próżno będzie władca zasięgać rady w sprawach państwowych, jeżeli w podobny sposób nie zasięga rady co do osób. Albowiem wszelkie sprawy są jak bezduszne obrazy: a wprowadzenie w życie wszelkich decyzji opiera się na dobrym wyborze osób. I nie wystarcza zasięgać rady co do osób secundum genera (jak gdyby w sprawie jakiejś idei czy też matematycznego opisu), co do tego, jaki jest rodzaj charakteru danej osoby. Albowiem największe błędy się popełnia i najlepiej pokazuje się zdolność sądzenia w wyborze jednostek. Słusznie powiedziano: optimi consiliari mortui, jako Że księgi będą jasno mówiły, gdzie doradcy będą czynili wybiegi. Dobrze więc jest wchodzić w styczność z nimi i zasięgać ich rady, szczególniej z książek tych ludzi, którzy sami byli aktorami na tej scenie.

Dziś obrady są przeważnie tylko poufnymi zebraniami, gdzie sprawy raczej się omawia, niż debatuje. I zbyt szybko prowadzą one do decyzji i zarządzeń. Byłoby lepiej w rzeczach dużej wagi, żeby sprawa była przedstawiana jednego dnia i żeby jej nie omawiano do dnia następnego: in nocte consilium. Tak czyniono w komisji zjednoczenia Anglii i Szkocji, która była zgromadzeniem poważnym i porządnie obradującym. Zalecam, iżby były ustalone dni na wnoszenie podań. Daje to bowiem więcej pewności suplikantom, że zostaną wysłuchani, a jednocześnie daje zebraniom swobodę obradowania w sprawach państwa tak, iżby one mogły hoc agere. Dobierając komisje, które mają przygotować ostatecznie sprawy na radę, lepiej wybierać osoby bezstronne, niż stwarzać bezstronność przez to, że się do tych komisji wprowadza ludzi silnie zaangażowanych po obu przeciwnych stronach. Zalecam też komisje stałe, takie na przykład, jak dla spraw handlu, skarbu, wojny, sporów sądowych, dla poszczególnych prowincji. Gdzie bowiem są różne rady szczególne, a tylko jedna rada państwa (jak to jest w Hiszpanii), tam te rady szczególne w istocie rzeczy nie są niczym innym niż stałymi komisjami, poza tym że mają większy autorytet. I niechaj ludzie, którzy mają informować radę w sprawach swego zawodu (prawnicy, marynarze, mincarze, i temu podobni) będą słuchani najprzód przed komisją, a następnie, jak sposobność pozwoli, przed radą. I niechaj nie przychodzą gromadą, niech nie występują jak trybunowie ludu, bo byłoby to zakrzyczeć radę, nie zaś ją informować. Długi stół kwadratowy albo krzesła przy ścianach, to, jak się zdaje, rzeczy mało ważnej formy, lecz w rzeczywistości są to rzeczy istotne. Albowiem przy długim stole niewielu przy wyższym jego końcu w istocie rzeczy kieruje całą sprawą; natomiast przy kwadratowym stole większe znaczenie mają opinie radców, którzy siedzą niżej. Król, gdy prezyduje w radzie, niechaj baczy na to, by nie ujawniał zbytnio w tym, co przedstawia, ku czemu sam się przechyla. Albowiem wtedy radcowie będą wiedzieli, w jakim kierunku wiatr wieje, i zamiast dawać swobodnie rady, będą mu śpiewali pieśń placebo.

 

XXI. O ZWLEKANIU

Fortuna jest podobna do rynku, gdzie wiele razy spadnie cena, gdy możesz postać chwilę. A czasem znowu podobna jest ona do propozycji, jaką uczyniła Sybilla; najprzód ofiarowuje na sprzedaż całą ilość towaru, następnie część spożywa, a przecież utrzymuje wciąż tę samą cenę. Okazja bowiem (jak to jest powiedziane w znanym dobrze wierszu), najpierw zwróci się do ciebie w krasie swych loków, lecz gdy z niej nie skorzystasz, to odwraca się łysiną; albo co najmniej najpierw zwraca się jak gdyby szyjką butelki, by ją można było łatwo uchwycić, a następnie jej brzuchem, który trudno objąć ręką. Z pewnością nie ma większej mądrości, niż dobrze wyznaczać czas, w którym się zaczyna i prowadzi jakieś przedsięwzięcie. Niebezpieczeństwo nie jest przez to mniejsze, że się raz kiedyś okazało mniejsze; i więcej jest niebezpieczeństw, które usypiały czujność ludzi, niż takich, które ich pobudzały do czynu. Lepiej też byłoby wyjść niebezpieczeństwu na pół drogi, choć ono samo się zbytnio nie zbliża, niż zbyt długo czekać na jego zbliżenie. Jeśli bowiem człowiek czeka zbyt długo, to można się założyć, że zaśnie. Z drugiej zaś strony przeciwnym krańcem jest ulegać złudzeniu, jakie stwarza zbyt długi cień (temu złudzeniu ulegali niektórzy ludzie, gdy księżyc był nisko i oświetlał ich wroga z tyłu) i oddawać strzały przed czasem, albo pokazywać drogę niebezpieczeństwu, nadmiernie się na nie przygotowując. Trzeba zawsze dobrze zważyć, czy sposobność już dojrzała, czy też nie dojrzała, jak się to mówi. I, ogólnie biorąc, w początku jakiejś wielkiej akcji dobrze jest zdawać się na Argusa z jego stu oczami, w końcu zaś na Briareusa z jego stu rękami: najpierw obserwować i badać, a następnie szybko wykonywać działanie. Albowiem hełmem Plutona, który sprawia, że mądry człowiek staje się niewidzialny, jest zachowanie tajemnicy zamysłu i szybkość jego wykonania. Gdy bowiem rzeczy raz doszły do realizacji, wówczas nie ma już tajemnicy, którą by można porównać z szybkością: jest tu podobnie jak z ruchem kuli w powietrzu, która leci tak szybko, iż znika z oczu.

 

XXII. O PRZEBIEGŁOŚCI

Przebiegłość uważa się za niezdrową czy też wypaczoną mądrość. Z pewnością też jest duża różnica między człowiekiem przebiegłym, a człowiekiem mądrym; i nie tylko co się tyczy uczciwości, lecz również co do umiejętności i uzdolnień. Są ludzie, którzy mogą potasować karty, a przecież nie umieją dobrze w nie grać; podobnie są ludzie dobrzy do intryg i siania niezgody, którzy w innych rzeczach są słabi. I czym innym jest rozumieć ludzi, a czym innym rozumieć różne sprawy. Wielu jest bowiem takich, co znają się doskonale na usposobieniu i charakterze ludzi, a przecież nie są zbyt zdolni brać udział w prowadzeniu spraw i interesów; tak jest z ludźmi, którzy więcej interesowali się innymi ludźmi niż książkami. Tacy ludzie więcej się nadają do działalności praktycznej niż do tego, by dawać rady; i są oni dobrzy tylko na swojej własnej ścieżce: postawcie ich wobec nowych ludzi, a stracą swoją orientację ; tak więc nie tyczy się ich stara reguła, jak odróżnić człowieka głupiego od mądrego: mitte ambos nudos ad ignotos, et videbis. A ponieważ ci ludzie przebiegli są podobni do kramarzy, którzy handlują drobnym towarem, to nie jest tu nie na miejscu pokazać, co jest w ich kramie.

Chwytem przebiegłości jest badać swym wzrokiem tego, z kim się mówi: takie wskazanie dają jezuici. Jest bowiem wielu mądrych ludzi, którzy mają zamknięte serca, lecz przezroczyste oblicze. Lecz to należy czynić skromnie, spuszczając czasem oczy, jak to również mają w zwyczaju czynić jezuici.

Innym chwytem przebiegłości jest, gdy możesz osiągnąć coś przez szybkie załatwienie sprawy, jeśli zajmujesz i zabawiasz osobę, z którą masz do czynienia, jakąś inną rozmową, tak iżby ona nie mogła zbyt wiele zastanawiać się nad tym, jakie wysunąć obiekcje. Znam pewnego radcę i sekretarza, który, przychodząc do królowej Elżbiety angielskiej z dekretami do podpisania, zawsze najpierw wciągał ją w jakąś rozmowę o sprawach państwowych tak, iżby ona mniej mogła zatrzymać myśl na dekretach.

Podobnie można kogoś zaskoczyć, poruszając jakąś sprawę wtedy, gdy partner jest w pośpiechu i nie może się zatrzymać na tym, iżby należycie zważyć to, co zostaje poruszone.

Jeśli ktoś chce pokrzyżować jakąś sprawę, co do której nie ma wątpliwości, że inny człowiek ładnie by ją i skutecznie przeprowadził, to niechaj udaje, że przychylnie się do niej odnosi, i niechaj ją sam wysunie w ten sposób, iżby ona przyjęła zły obrót.

Przerwać w środku to, co się właśnie miało powiedzieć tak, jak gdyby się człowiek pomiarkował, to zwiększa znacznie ciekawość drugiego rozmówcy, który by chciał wiedzieć więcej.

Ponieważ ma to większe znaczenie, gdy się wydaje komuś, że wydobył coś od ciebie pytaniem, przeto, gdy chcesz coś powiedzieć sam od siebie, możesz przynętą wydobyć pytanie, pokazując inne oblicze i zachowując się inaczej, niż się to zwykle czyni; aby w ten sposób dać okazję rozmówcy, iżby zapytał, co wywołało tę zmianę i tak uczynił Nehemiasz: a przedtem nigdy nie bytem smutny przed obliczem króla.

W rzeczach, które są bardzo delikatne i nieprzyjemne, dobrze jest, jeśli złamie lody ktoś, czyje słowa mają mniejszą wagę; zachowujesz wtedy słowa bardziej ważkie, które się zjawią jak gdyby przypadkiem. Wtedy jest możliwe, że człowiek otrzyma pytanie, dotyczące tego, co powiedział ten inny; tak uczynił Narcissus, podając Klaudiuszowi wiadomość o małżeństwie Messaliny i Syliusza.

W rzeczach, w których człowiek nie chce być sam widziany, chwytem przebiegłości jest posługiwać się imieniem świata; na przykład powiedzieć: tak mówi świat, albo tak mówi się między ludźmi.

Znałem kogoś, co pisząc list, umieszczał to, co było najbardziej istotne, w post scriptum, jak gdyby to była materia uboczna.

Znałem innego, co gdy przychodził na rozmowę, to odbiegał od tego, na czym mu najbardziej zależało, i przechodził do innych rzeczy, a później znów wracał i mówił o tej rzeczy ważnej, jak gdyby to było coś, o czym niemal nie zapomniał.

Niektórzy ludzie starają się okazać zdziwienie, gdy jest prawdopodobne, że osoba, z którą traktują, prawdopodobnie nagle zjawi się u nich; i urządzają tak, by ta osoba znalazła ich z listem w ręku albo gdy czynią coś, czego nie są zwykli czynić, a to dlatego, by ich zapytano o te rzeczy, jakie sami pragną wypowiedzieć.

Jest to chwytem przebiegłości, gdy z własnych ust danego człowieka padają te słowa, jakich chciałby nauczyć używać innego człowieka i stąd wyciągnąć dla siebie korzyść. Znałem dwóch ludzi, którzy za czasów królowej Elżbiety współubiegałi się o miejsce sekretarza, lecz niemniej pozostawali ze sobą w dobrych stosunkach i rozmawiali ze sobą o różnych sprawach. Otóż jeden z nich powiedział, że być sekretarzem w okresie schyłkowym monarchii było rzeczą trudną i drażliwą i że on nim być nie chce. Drugi z nich podchwycił od razu te słowa i, rozmawiając z różnymi swymi przyjaciółmi, mówił, że nie ma on żadnej racji, by pragnąć być sekretarzem w okresie schyłkowym monarchii. Pierwszy dowiedział się o tym i znalazł sposób, by to zostało powtórzone królowej; ta zaś, słysząc o okresie schyłkowym monarchii, przyjęła to tak źle, że już nigdy później nie chciała słyszeć o staraniach tego drugiego o stanowisko.

Jest też chwyt przebiegłości, który my w Anglii nazywamy odwróceniem kota na patelni; polega on na tym, że to, co jeden człowiek mówi do drugiego, później przedstawia tak, jak gdyby to ten drugi mu to powiedział. I, prawdę mówiąc, nie jest łatwo wykazać, od kogo pierwszego powiedzenie to wyszło, gdy się to dzieje tylko między dwiema osobami.

Pewni ludzie mają zwyczaj rzucać przenikliwe spojrzenie na innych, gdy sami się usprawiedliwiają negatywnymi wypowiedziami, mówiąc na przykład: tego ja nie czynię; tak właśnie powiedział Tygellinus do Burrusa: se non dwersas spes, sed incolumitatem imperatońs simpliciter spectare.

Niektórzy ludzie mają w pogotowiu tyle opowiadań i historyj, że gdy chcą cokolwiek niepostrzeżenie podać do wiadomości, to mogą to owinąć w jakieś opowiadanie; to im pozwala samym mieć się bardziej na baczności, sprawiając jednocześnie, że inni ludzie obnoszą tę wiadomość z większą przyjemnością.

Jest dobrym chwytem przebiegłości, gdy człowiek ujmuje w swoje własne słowa i zdania odpowiedź, jaką chciałby otrzymać, sprawia to bowiem, że jego partner mniej zwleka z tą odpowiedzią.

Zadziwiająca to rzecz, jak długo pewni ludzie czekają na chwilę, w której by powiedzieli coś, co pragną powiedzieć, i jak daleko sięgają, i jak wiele innych spraw poruszają, żeby się do tego zbliżyć. Rzecz ta wymaga dużej cierpliwości, lecz jest przecież bardzo pożyteczna.

Nagłe, śmiałe i nieoczekiwane pytanie wielokrotnie zaskakuje człowieka i sprawia, że on otwiera swe wnętrze. Tak właśnie rzecz się miała z tym, kto, zmieniwszy swe nazwisko, chodził po katedrze św. Pawła; ktoś inny podszedł nagle do niego z tyłu i zawołał na niego prawdziwym jego imieniem, na co on natychmiast się obejrzał.

Niezliczona jest ilość tych drobnych towarów i nieznacznych chwytów (w kramie przebiegłości); i dobrą byłoby rzeczą sporządzić listę tych rzeczy: albowiem nic nie przynosi większej szkody państwu niż to, że ludzie przebiegli uchodzą za mądrych.

Z pewnością są ludzie, którzy znają przepływy i odpływy w interesach i różnych sprawach, lecz którzy nie umieją wejrzeć w ich głębię. Jest tu podobnie, jak z domem, który ma wygodne schody i wejścia, lecz nie ma ani jednego jasnego pokoju. Możecie się też przekonać, że znajdują oni nagle dobre rozwiązania, lecz że bynajmniej nie są zdolni zbadać rzeczy i ich roztrząsnąć. Niemniej zazwyczaj ich nieudolność wychodzi im na korzyść i ludzie myślą o nich, że mają umysł, zdolny kierować sprawami. Niektórzy ludzie budują raczej na wprowadzaniu w błąd innych, używając w stosunku do nich (jak to mówimy teraz) różnych sztuczek, niż na solidności własnego postępowania. Ale Salomon mówi: prudens advertit adgressus suos; stultus divertit ad dolos.

 

XXIII. O MIŁOŚCI SWEGO JA

Mrówka jest sama przez się stworzeniem mądrym, lecz jest szkodliwa w ogrodzie czy w sadzie. Z pewnością ludzie, którzy mają bardzo wielką miłość swego ja, przynoszą szkodę społeczności. Przeprowadź rozumnie granicę między miłością swego ja a społeczeństwem; i bądź tak wierny samemu sobie, jak nie bądź niewierny w stosunku do innych, w szczególności do swego króla i kraju. Ludzkie ja jest lichym ośrodkiem działania, podobnie jak ziemia. Ta bowiem tylko stoi niezmiennie w swym miejscu, podczas gdy wszystkie inne rzeczy, które mają jakieś pokrewieństwo z niebiosami, obracają się około środka jakiejś innej rzeczy, co im wychodzi na korzyść.

Odnoszenie wszystkiego do swego ja jest bardziej znośne u suwerennego władcy, jako że ten nie tylko jest sam sobą, lecz jego dobro i zło związane jest z dobrem i złem państwa. Ale takie odnoszenie wszystkiego do siebie jest rozpaczliwym złem u sługi władcy czy też u obywatela w republice. Jakiekolwiek bowiem sprawy przechodzą przez ręce takiego człowieka, to wykrzywia je on dla własnych swoich celów, co z konieczności rzeczy często odbiega od celów jego pana czy też państwa. Dlatego też władca czy państwo winno szukać takich sług, którzy nie mają tej cechy; chyba że usługi tych ludzi mają mieć tylko znaczenie uboczne.

To, co czyni tu skutki jeszcze bardziej zgubnymi, polega na tym, że zostaje zagubiona wszelka proporcja. Byłoby to już dostatecznie wielką dysproporcją, gdyby dobro sługi miało być przełożone nad dobro pana; lecz jeszcze większa jest ona, gdy małe dobro sługi daje bieg rzeczom, przeciwny znacznemu dobru pana. A przecież tak właśnie się ma rzecz ze złymi urzędnikami, skarbnikami, ambasadorami, generałami oraz innymi niewiernymi i przekupnymi sługami, którzy mają na widoku tylko swoją własną misę, swoje własne nędzne i znikome cele i zawiści, choćby to miało być z bardzo wielką szkodą dla wielkich i ważnych spraw ich pana. I w ogromnej większości przypadków dobro, jakie osiąga taki sługa, jest na miarę jego własnej fortuny; natomiast szkoda, za której cenę zdobywa on to swoje dobro, jest na miarę fortuny jego pana. Istotnie też leży to w naturze ludzi, którzy nadmiernie, miłują sami siebie, że gotowi są podpalić dom, by przy tym ogniu upiec dla siebie jaja. A przecież ci właśnie ludzie wielokrotnie cieszą się zaufaniem swoich panów, jako że starają się wyłącznie o to, by tym panom się przypodobać, a dla siebie zdobyć korzyści; i dla każdego z tych dwóch celów gotowi są oni poświęcić dobro swoich panów.

Miłość własnego ja w wielu dziedzinach jest rzeczą niegodną. Jest to mądrość szczurów, które z pewnością porzucą dom nieco przedtem, nim on się rozwali. Jest to mądrość lisa, który wyrzuca ze swej nory borsuka, co mu ją wykopał i stworzył dla niego miejsce.

Jest to mądrość krokodylów, które ronią łzy, gdy nie mogą czegoś pożreć. Ale na szczególną zasługuje uwagę, że tym ludziom, którzy (jak mówi Cyceron o Pornpejuszu) są sui amantes sine rivali, wielokrotnie dobrze się nie powodzi. I oni, którzy przez cały czas wszystko poświęcali dla siebie, w końcu sami się stają ofiarami niestałości fortuny, której skrzydła, jak im się zdawało, podcięła ich miłość własnego ja.

 

XXIV. O INNOWACJACH

Podobnie jak noworodki u istot żywych początkowo mają kształty nieforemne, tak też jest i z wszelkimi innowacjami, które rodzi czas. Ale niemniej, podobnie jak ci, co pierwsi przynoszą zaszczyt swojej rodzinie, są zazwyczaj bardziej wartościowi niż większość tych, co po nich następują, tak też pierwszemu precedensowi (jeśli jest tylko dobry) rzadko dorównuje późniejsze naśladowanie. Albowiem do zła natura ludzka, tak jak jest skażona, ma pociąg naturalny, który się wzmaga z biegiem czasu; natomiast pociąg ku dobremu, wymuszony na naturze ludzkiej, jest najsilniejszy początkowo. Z pewnością wszelki lek jest innowacją; i kto nie chce stosować nowych leków, ten musi oczekiwać nowego zła. Czas bowiem jest największym twórcą rzeczy nowych; i jeśli bieg czasu zmienia rzeczy na gorsze, a mądrość życiowa i rozwaga nie odmieniają ich na lepsze, to jakiż będzie tego koniec?

Prawda, że to, co zostało ustalone zwyczajem, choćby nie było dobre, co najmniej odpowiada warunkom; i te rzeczy, które długo były ze sobą związane, są, by tak rzec, sprzymierzone ze sobą. Nowe rzeczy natomiast nie pasują do siebie tak dobrze; i choć są pomocne przez swoją użyteczność, to przecież sprawiają kłopot przez to, że nie pasują do siebie. A poza tym te nowe rzeczy, podobnie jak cudzoziemcy, są więcej podziwiane, a mniej darzone sympatią. Wszystko to jest prawdą, jeśli czasy są spokojne; gdy natomiast przeciwnie wszystko się zmienia i kłębi, to uporczywe zachowanie zwyczaju wywołuje takie samo zamieszanie jak innowacja. I ludzie, którzy zbytnie mają poszanowanie dla dawnych czasów, stają się przedmiotem pośmiewiska czy wzgardy dla czasów nowych.

Dobrze więc by było, gdyby ludzie w swoich innowacjach szli za przykładem samego czasu, który w rzeczy samej wprowadza wiele rzeczy nowych, lecz spokojnie i tak stopniowo, że to zaledwie można spostrzec. W przeciwnym zaś razie wszystko, cokolwiek jest nowe, jest nieoczekiwane; i zawsze taka rzecz, naprawiając jedno, psuje co innego; a kto stąd otrzymuje pomoc, przyjmuje ją jako dar fortuny i dzięki za to czyni czasowi; kto zaś stąd wynosi szkodę, ten uważa to za krzywdę i przypisuje ją temu, kto jest sprawcą tej nowej rzeczy.

Dobrze też jest nie próbować eksperymentów w państwie, chyba że konieczność jest paląca lub że oczywista jest stąd korzyść; należy też pilnie baczyć, żeby to była reforma, która pociąga za sobą zmianę, nie zaś żeby to było pragnienie zmiany, które ma roszczenie, że jest reformą. Wreszcie należy brać w rachubę, że nowość, choćby nie została odrzucona, będzie uważana za podejrzaną; i że, jak mówi Pismo, stajemy na starej drodze, rozglądamy się naokoło i odnajdujemy drogę prostą i słuszną, i na nią wstępujemy.

 

XXV. O POŚPIECHU

Dążenie do pośpiechu jest dla załatwianej sprawy jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy, jakie tylko być mogą. Jest ono podobne do tego, co lekarze nazywają nadmiernie pospiesznym trawieniem, które z pewnością napełnia ciało rzeczami nieprzetrawionymi i utajonymi zarodkami chorób. Mierzcie więc pośpiech nie długością posiedzeń, lecz tym, w jakiej mierze zostaje posunięta dana sprawa. I podobnie, jak w wyścigach nie długi krok czy też wysokie skoki stanowią o szybkości, tak też w załatwianiu spraw osiąga się pośpiech tym, że się trzyma ściśle tego, co istotne dla sprawy, i nie obejmuje się na raz zbyt wiele. Niektórzy ludzie starają się tylko załatwiać rzeczy szybko albo też wprowadzają do załatwianej sprawy podział pozorny tylko dlatego, że chcieliby uchodzić za ludzi, którzy umieją działać pospiesznie. Ale co innego jest skracać rzecz, czyniąc ją bardziej zwięzłą, a co innego ją obcinać; i sprawa, tak załatwiana na wielu posiedzeniach czy zgromadzeniach, zazwyczaj to posuwa się naprzód, to znów cofa w sposób niestały. Znałem jednego mądrego człowieka, który, widząc, że ludzie spieszą się załatwić ostatecznie jakąś sprawę, zwykł był powtarzać: zatrzymajmy się na chwilę, byśmy mogli rzecz szybciej doprowadzić do końca.

Z drugiej strony prawdziwy pośpiech jest rzeczą cenną. Albowiem czas jest miarą załatwiania spraw, podobnie jak pieniądz jest miarą towarów; i załatwienie sprawy jest okupione drogo, gdy zbyt mały jest pośpiech. Spartanie i Hiszpanie byli znani z tego, że się nie bardzo spieszyli: mi venga la muerte de Spagna, co znaczy: niechaj śmierć przyjdzie do mnie z Hiszpanii; bo wówczas będzie pewne, iż będzie ona szła długo.

Słuchaj uważnie tych, którzy dają pierwszą informację w danej sprawie; i raczej wskaż im kierunek na początku, niż im przerywaj w toku tego, jak mówią. Kto bowiem zostanie wytrącony z własnego toku myśli, ten będzie się poruszał naprzód i wstecz i będzie bardziej męczący, gdy będzie oczekiwał na to, co mu przyniesie pamięć, niż by mógł być, gdyby był poszedł w przez siebie obranym kierunku. Niemniej widzimy czasem, że ten, kto chce miarkować mówiącego, wprowadza większe trudności niż sam mówiący.

Powtórzenia zazwyczaj są stratą czasu. Ale nigdy nie zyskuje się tyle na czasie, jak wtedy, gdy się często powtarza, na czym polega zagadnienie; to bowiem usuwa w samym zaczątku wiele zbytecznej gadaniny. Długie i misterne oracje służą szybkiemu załatwieniu sprawy równie dobrze, jak uroczysta suknia czy też płaszcz z długim trenem nadaje się na wyścigi. Wstępy, cytaty, usprawiedliwienia i inne zwroty, skierowane do słuchaczy, są wielką stratą czasu; i chociaż się wydaje, że wypływają ze skromności, to przecież w istocie rzeczy są one chełpliwością. Niemniej, baczyć trzeba, iżby nie przystępować od razu zbyt rzeczowo do sprawy tam, gdzie w postawie ludzi jest jakiś opór; albowiem uprzedzenie zawsze wymaga pewnego przygotowania wstępnego w mowie, podobnie jak naparzanie dopiero sprawia, że maść staje się skuteczna.

Rdzeniem pośpiechu jest nade wszystko porządek, właściwy rozkład i rozróżnienie części sprawy, takie jednak, iżby nie było zbyt subtelne. Kto nie rozdziela należnie rzeczy ten nigdy nie wejdzie dobrze w daną sprawę; kto zaś dzieli ją zbytnio, ten nigdy z niej jasno nie wyjdzie. Wybrać właściwy czas to tyleż, co go zaoszczędzić; a wniosek, postawiony w niewłaściwym czasie, to tylko próżne machanie rękami w powietrzu. W załatwianiu każdej sprawy są trzy fazy: przygotowanie, debata lub rozważanie, i doprowadzenie do końca. Gdy wam zależy na pośpiechu to niechaj tylko środkowa faza będzie dziełem wielu ludzi, pierwsza zaś i ostatnia dziełem nielicznych. Postępowanie, oparte na jakimś piśmiennym koncepcie, w ogromnej większości przypadków, niezmiernie ułatwia pośpiech. Choćby bowiem ten koncept został całkowicie odrzucony, to przecież w tej decyzji negatywnej tkwi więcej wskazań niż w decyzji nieokreślonej: podobnie popioły są bardziej płodne niż pył.

 

XXVI. O POZORNEJ MĄDROŚCI

Istniał pogląd, że Francuzi są mądrzejsi, niż się wydają, że zaś Hiszpanie wydają się mądrzejsi, niż są. Ale bez względu na to, jak się ta rzecz ma między narodami, z pewnością jest tak, gdy chodzi o poszczególnych ludzi. Oto mówi Apostoł o pobożności: są ludzie, którzy mają wprawdzie pozór pobożności, lecz się mocy jej zapierają. Otóż podobnie są z pewnością ludzie, którzy z punktu widzenia mądrości i wyników nie osiągają nic albo bardzo niewiele, czyniąc to bardzo uroczyście: magno conatu nugas. Śmieszna to rzecz i dla ludzi myślących nadająca się do satyry, patrzeć, do jakich sposobów ucieka się człowiek pozorów i jakich używa zwierciadeł, ażeby powierzchnia wydawała się ciałem trójwymiarowym, które ma głębokość i objętość.

Niektórzy ludzie są bardzo zamknięci i powściągliwi, jako że nie chcą pokazać swego towaru inaczej niż przy ciemnym świetle, i przy tym zawsze zdają się coś trzymać w ukryciu; a gdy wiedzą wewnętrznie, że mówią o tym, czego dobrze nie wiedzą, to niemniej chcą, żeby innym się wydawało, iż wiedzą coś, o czym niedogodnie im jest mówić. Niektórzy pomagają sobie zewnętrznym zachowaniem i gestami i mądrość swoją dają poznać znakami. Tak właśnie Cyceron mówi o Pizonie, że odpowiadając mu, podniósł jedną brew w górę ku czołu, a drugą opuścił na dół ku policzkowi: respondes altero ad frontem sublato, altero ad mentum depresso supercilio, crudelitatem tibi non placere. Niektórzy znowu myślą, że to im daje powagę, gdy wypowiadają jakieś wielkie słowo i gdy przyjmują postawę zdecydowaną; i że przyzwalają na to, czego nie mogą uznać za dobre. Niektórzy znowu będą okazywali, że nieistotne czy zbędne jest to, co leży poza ich zasięgiem, i że to sobie lekceważą; i w ten sposób ich ignorancja wydaje się kompetentnym sądem. A znowu inni zawsze są odmiennego zdania i zwykle zajmując ludzi drobnymi subtelnościami, tracą z oczu to, co istotne. O nich to mówi A. Gellius: Hominem delirum, qui verborum minutiis rerum frangit pondem. Ludzi tego rodzaju wystawia też na pośmiewisko Plato w swoim Protagorasie w osobie Prodikusa i każe mu wypowiedzieć orację, która składa się od początku do końca z samych rozróżnień.

Ogólnie biorąc, tacy ludzie we wszelkich deliberacjach wygodniej się czują, opowiadając się po stronie negatywnej, i starają się zdobyć pozycję, wysuwając obiekcje i przewidując trudności. Gdy bowiem jakaś teza zostaje odrzucona, to sprawa się na tym kończy; jeśli zaś zostanie przyjęta, to wymaga to nowej pracy: taka fałszywa mądrość pozorna jest przekleństwem dla wszelkich spraw.

Konkludując: nie ma takiego kupca, co się zbliża do bankructwa, czy też człowieka, co jeszcze tai stratę swego majątku, który by miał tak wiele sztuczek i chwytów, by podtrzymać pozór swej zamożności, jak właśnie ci próżni ludzie, którzy chcą podtrzymać pozór swych uzdolnień i sprawności. Ludzie, mądrzy tylko na pozór, gotowi są czynić różne chwyty, by zdobyć dobrą opinię; ale niechaj nikt ich nie zatrudnia, z pewnością bowiem lepiej jest wziąć człowieka nieco niedorzecznego niż takiego człowieka pozorów.

 

XXVII. O PRZYJAŹNI

Trudno było w niewielu słowach zebrać razem więcej prawdy i nieprawdy, niż to uczynił ten człowiek, który wypowiedział tę sentencję,: Ten, komu samotność daje zadowolenie, jest albo dzikim zwierzęciem, albo bogiem. Wielką bowiem jest prawdą, że człowiek, który ma przyrodzoną i tajoną niechęć i awersję do przebywania w towarzystwie, ma w sobie coś z dzikiego zwierzęcia. Ale wielką nieprawdą jest, że taka niechęć mogłaby mieć w sobie w ogóle jakiś rys boskiej natury, chyba że wypływa ona nie z tego, iż zadowolenie daje samotność, lecz z upodobania do rozmyślań bardziej górnych i z pragnienia, by im się oddać całkowicie. Pozornie i fałszywie wykazywali takie pragnienie niektórzy ludzie spośród pogan, jak na przykład Epimenides z Kandii, Rzymianin Numa, Sycylijczyk Empedokles i Apoloniusz z Tiany: naprawdę zaś i rzeczywiście żywili takie pragnienie różni pustelnicy dawnych czasów i święci ojcowie kościoła. Ale ludzie nie bardzo rozumieją, co to jest samotność i jak daleko ona sięga. Tłum nie jest społecznością i twarze w tym tłumie są tylko galerią portretów; i tam, gdzie nie ma miłości, ludzie ci mówią, jak gdyby tylko dźwięczały cymbały. Łacińska maksyma daje temu wyraz w pewnej mierze: magna civitas, magna solitudo. Albowiem w dużym mieście przyjaciele są rozproszeni, tak, iż nie ma tam przeważnie rzeczywistego współżycia, które jest natomiast w mniejszych skupieniach sąsiedzkich.

Ale możemy pójść dałej i stwierdzić jak najbardziej zgodnie z prawdą, że godna pożałowania jest ta samotność, gdzie brak prawdziwych przyjaciół, bez których świat jest pustkowiem. A nawet gdy się tak rozumie samotność to, kto ze swego przyrodzonego usposobienia i uczuć niezdolny jest do przyjaźni, ten ma w sobie coś ze zwierzęcia, nie zaś z natury ludzkiej.

Najważniejszym owocem przyjaźni jest ulga i wyładowanie pełni swojego serca, jaką dają i wywołują wszelkiego rodzaju uczucia. Wiemy, że choroby, które pochodzą z zatrzymania i zahamowania funkcji cielesnych, są najbardziej niebezpieczne dla ciała; i niewiele inaczej jest z duszą. Można zażywać kolcowoj, by otworzyć wątrobę, stal, by otworzyć śledzionę, kwiat siarki na płuca, a olej na mózg; ale żaden środek nie otwiera serca. Uczynić to może tylko prawdziwy przyjaciel, któremu możemy zwierzyć w pewnego rodzaju świeckiej spowiedzi nasze smutki, radości, obawy, nadzieje, podejrzenia, plany i wszystko, cokolwiek nam leży na sercu i je uciska.

Możemy obserwować rzecz dziwną, jak wielką wagę przypisują królowie i monarchowie temu owocowi przyjaźni, o którym mówimy: tak wielką, że często kupują tę przyjaźń, wystawiając na ryzyko swoje własne bezpieczeństwo i swoją wielkość. Władcy bowiem ze względu na odległość swojej sytuacji od pozycji swych poddanych i sług, nie mogą zbierać tego owocu, o ile nie podniosą pewnych osób na taką wysokość, iżby byli ich jak gdyby towarzyszami (ażeby sami mogli zawiązać z nimi przyjaźń) i żeby byli im niemal równi, co wielokrotnie stwarza pewne niedogodności. Języki nowożytne dają takim osobom miano faworytów czy też ludzi zaufania, jak gdyby to było sprawą łaski czy też towarzyskiego obcowania. Rzymska nazwa natomiast wskazuje, jak jej właściwie używać i co jest przyczyną, że się ją komuś nadaje; Rzymianie mianowicie nazywają tych ludzi participes curarum; i to trafia w sedno rzeczy. I widzimy jasno, że taką przyjaźń zawiązywali nie tylko władcy słabi i powodujący się uczuciami, lecz również najbardziej mądrzy i rozumni, jacy tylko kiedykolwiek panowali. Często wiązali się oni ze swoimi sługami, których i sami nazywali swymi przyjaciółmi i pozwalali innym tak samo ich nazywać, posługując się tym słowem, jakie przyjęte jest między prywatnymi ludźmi.

L. Sulla, któremu później nadano przydomek wielkiego, gdy miał władzę nad Rzymem, wyniósł Pompejuzza na taką wysokość, że Pompejusz chełpił się, iż jest większy od Sulli. Oto bowiem, gdy oddał konsulat w ręce swojego przyjaciela wbrew życzeniu Sulli i gdy ten miał o to do niego pewien żal i pretensję i zaczął mówić z wysoka, to Pompejusz zwrócił się przeciw niemu i kazał mu się uspokoić, jako że ludzie bardziej podziwiają słońce, które wschodzi, niż to, które zachodzi.U Juliusza Cezara zdobył Decimus Brutus taką pozycję, iż Cezar uczynił go w swym testamencie spadkobiercą obok swego siostrzeńca. A był to człowiek, który miał moc, ażeby go rzucić w objęcia śmierci. Gdy oto bowiem Cezar chciał rozpuścić raczej senat ze względu na pewne złe przepowiednie, a w szczególności ze względu na sen Kalpurnii, Brutus podniósł go łagodnie za rękę z jego krzesła, mówiąc mu, że ma nadzieję, iż on nie rozpuści senatu, póki jego żona nie będzie miała snu bardziej pomyślnego. I zdawało się, że Brutus miał tak wielkie łaski u Cezara, iż Antoniusz w liście, jaki Cycero przytacza dosłownie w jednej ze swoich Filipik, nazwał go venefica,czarownicą, jak gdyby rzucił on urok na Cezara. August wyniósł Agryppę, choć był to człowiek niskiego urodzenia, na taką wysokość, że gdy zapytał Mecenasa o radę w sprawie małżeństwa swojej córki Julii, to ten pozwolił sobie mu powiedzieć, że musi on albo wydać swą córkę za mąż za Agryppę, albo pozbawić go Życia: nie ma bowiem trzeciej drogi, skoro go wyniósł tak wysoko. Przy cesarzu Tyberiuszu Sejan wzniósł się na taką wysokość, że ich obu nazywano i uważano za parę przyjaciół. Tyberiusz w liście do Sejana powiada: Haec pro amicitia nostra non occultavi. A cały senat poświęcił jeden ołtarz Przyjaźni, jako bóstwu, aby uczcić wielką przyjaźń między tymi dwoma ludźmi. Podobnie i w większym stopniu rzecz się miała z Septimiuszem Sewerem i Plaucjanem. Sewer zmusił swego najstarszego syna, iżby poślubił córkę Plaucjana, i często brał jego stronę, gdy ten czynił afronty jego synowi. Napisał też Sewer w liście do senatu następujące słowa: miłuję tego człowieka tak bardzo, iż pragnę, by on mnie przeżył. Gdyby ci władcy byli podobni do Trajana albo do Marka Aureliusza, to można byłoby pomyśleć, że przyjaźń taka wypływała z nadmiaru dobroci w ich charakterze. Ale tamci ludzie byli tak wielkimi egoistami i tak miłowali swoje ja, a przy tym byli ludźmi takiej mocy i surowości umysłu, co też dowodzi jak najbardziej jasno, że uważali oni, iż ich szczęśliwość, choć tak wielka, jak rzadko przypada w udziale ludziom śmiertelnym, niemniej byłaby połowiczna, gdyby nie mogli mieć przyjaciela, który by ją uczynił pełną. A przecież, co więcej, byli to władcy, którzy mieli żony, synów, siostrzeńców; niemniej wszystkie te osoby nie mogły im dać tej osłody, jaką daje przyjaźń.

Nie należy zapominać tego, co zauważa Commines o swoim pierwszym mistrzu i panu, o księciu Karolu Śmiałym; a mianowicie, że on nie dzielił się swymi tajemnicami z nikim, a szczególniej tymi tajemnicami, które mu najwięcej przyczyniały zmartwienia. I dalej powiada, że w późniejszym czasie ta skrytość wpłynęła szkodliwie na jego rozum i pomieszała go w pewnej mierze. Z pewnością mógłby Commines wypowiedzieć, gdyby zechciał, to samo o drugim swoim panu, o Ludwiku XI, którego skrytość była dla niego męczarnią. Ciemna jest, ale prawdziwa maksyma Pitagorasa: cor ne edito, nie jedz serca. Rzecz pewna, gdybyśmy zechcieli to ująć w zwrot drastyczny, to można by powiedzieć, iż ludzie, co niemają przyjaciół, którym mogliby otworzyć swoje wnętrze, pożerają własne serca. Ale jedna rzecz jest szczególnie godna podziwu (czym chcę zamknąć te rozważania o pierwszym owocu przyjaźni), a mianowicie to, że takie otwarcie własnego wnętrza przyjacielowi ma dwa przeciwne skutki: zdwaja radości, a zmniejsza o połowę smutki i zmartwienia. Nie ma bowiem człowieka, który by, zwierzając swoje radości przyjacielowi, przez to nie radował się bardziej; i nie ma człowieka, który by zwierzając swoje smutki i zmartwienia przyjacielowi, nie smucił się przez to mniej. Tak więc w rzeczy samej zwierzenie takie działa na duszę człowieka podobnie jak moc, jaką alchemicy przypisują zazwyczaj swemu kamieniowi w stosunku do ludzkiego ciała, a mianowicie, że wywołuje on różne skutki przeciwne, lecz zawsze dobre i korzystne. Ale nie uciekając się do pomocy alchemików, widzimy tego wyraźny przykład w zwykłym toku rzeczy w naturze. Albowiem w ciałach wszelkie połączenie w jedno wzmaga i podnosi wszelkie działanie przyrodzone, a z drugiej strony osłabia i stępia działania bodźców gwałtownych: tak samo rzecz się ma i z duszą.

Drugi owoc przyjaźni jest tak zdrowy i zbawienny dla umysłu, jak pierwszy dla uczuć. Oto bowiem przyjaźń sprowadza dzień jasny między uczucia po zamieciach i burzach; w umyśle zaś czyni dzień, który się wyłania z ciemności i zamieszania myśli. I nie należy tego odnosić tylko do godnej zaufania rady, jaką człowiek otrzymuje od swego przyjaciela; nim ją jeszcze otrzyma, już jest rzeczą pewną, że gdy jego umysł jest naładowany wieloma myślami, to jego dowcip i rozum osiąga jasność i wydobywa się z ciemności już przez to, że człowiek ten porozumiewa się i rozmawia z drugą osobą: roztrząsa przez to swoje myśli z większą łatwością, układa je bardziej porządnie, widzi, jak one wyglądają, gdy zostaną ujęte w słowa: a wreszcie sam staje się przez to bardziej mądry: i więcej osiąga w godzinnej rozmowie niż przez całodzienne rozmyślanie. Dobrze powiedział Temistokles królowi Persji: wypowiedź jest podobna do tkaniny z Arrasu, rozwiniętej i rozpostartej, tak iż obraz, który jest na niej, ukazuje się w całej pełni; gdy tymczasem w myślach ta tkanina leży jak gdyby zapakowana. I drugi ten owoc przyjaźni w tym, że otwiera umysł, nie ogranicza się tylko do takich przyjaciół, którzy są zdolni dawać człowiekowi rady. Tacy przyjaciele w rzeczy samej są najlepsi; lecz nawet nie otrzymując od nich rady, człowiek uczy się sam i doprowadza własne myśli do stanu jasności, oraz ostrzy swój dowcip, jak gdyby na kamieniu, który sam nie kraje. Jednym słowem lepiej byłoby, żeby człowiek zwracał się ze swymi myślami do posągu czy też malowidła, niż żeby pozwalał, by jego myśli dusiły się w jego wnętrzu.

Ażeby w pełni przedstawić ten; drugi owoc przyjaźni, dodajmy teraz tę drugą rzecz, która jest bardziej widoczna i jest w zasięgu potocznej obserwacji, a mianowicie godną zaufania radę, jaką daje przyjaciel. Heraklit mówi dobrze w jednym ze swoich zagadkowych powiedzeń: suche światło jest zawsze najlepsze. I rzeczywiście tak jest, że światło, jakie człowiek otrzymuje w radzie od innego człowieka, jest bardziej suche i czyste niż to, jakie mu daje własny jego rozum i sąd; to bowiem zawsze jest przepojone i przesiąknięte jego własnymi uczuciami i nawykami. Toteż między radą, jaką daje przyjaciel, a radą, jaką człowiek daje samemu sobie, jest różnica tak wielka, jak między radą przyjaciela i radą pochlebcy. Nie ma bowiem takiego pochlebcy, jak własne ja człowieka; i nie ma takiego środka na pochlebstwo własnego ja, jak swobodna wypowiedź przyjaciela. Rada bywa dwóch rodzajów: jedna dotyczy spraw moralnych, druga interesów. Co do pierwszej, to najlepszym środkiem, by zachowywać umysł w dobrym stanie, jest w dobrej wierze dane napomnienie przyjaciela. Poddać własne ja ścisłemu roztrząsaniu to lek czasem zbyt ostry i gryzący. Czytanie dobrych książek z zakresu moralności jest środkiem nieco płytkim i nieskutecznym. Obserwowanie własnych błędów u innych ludzi czasem nie odpowiada naszej potrzebie; najlepszym też lekarstwem (najlepszym, powiadam, w swoich skutkach i najlepszym do przyjmowania) jest napomnienie ze strony przyjaciela. Godną uwagi rzeczą jest, jak wielkie błędy i krańcowe niedorzeczności popełnia wielu ludzi (w szczególności wyższej kondycji) dlatego, że brak im przyjaciela, który by im o tym powiedział, co jest z wielką szkodą zarówno dla ich sławy, jak i dla ich losów. Albowiem, jak mówi św. Jakub, są oni jak ludzie, którzy patrzą czasem w zwierciadło i jednocześnie zapominają, jak wygląda ich postać i ich rysy. Co się tyczy interesów, to człowiek może myśleć, jeśli zechce, że dwoje oczu widzą lepiej niż jedno; lub że ten, kto bierze udział w grze, zawsze widzi więcej niż ten, kto się jej przypatruje; albo też, że człowiek w gniewie jest tak samo mądry, jak ten, kto sobie powtórzył wszystkie dwadzieścia cztery litery lafabetu; albo że muszkiet może równie celnie strzelić, gdy jest oparty o ramię, jak gdy jest na podpórce; i może sobie pomyśleć inne rzeczy przyjemne, by wyobrażać sobie, że we wszystkim sam daje sobie rady. Lecz gdy się wszystko zważy, to pomoc dobrej rady jest tym, co danej sprawie nadaje należny kierunek. I jeżeli ktoś zamierza zasięgnąć rady, lecz tylko częściowo, zwracając się o nią w jednej sprawie do jednego człowieka, a w innej do innego, to dobrą jest to rzeczą (to znaczy: lepszą, być może, niż gdyby w ogóle nie zasięgnął żadnej rady), lecz niemniej wystawia się on na dwa niebezpieczeństwa. Jedno polega na tym, że nie otrzyma rady, na której można polegać. Albowiem rzadką jest rzeczą, by ktoś dawał radę inną, niż taką, która będzie nagięta i wykrzywiona dla pewnych celów, jakie ma ten, co ją daje, chyba, że pochodzi ona od wypróbowanego i w pełni oddanego przyjaciela. Drugie niebezpieczeństwo polega na tym, że zostanie mu dana rada szkodliwa i niebezpieczna (choć będzie udzielona w dobrej intencji) i że w niej będzie pomieszana szkoda i lekarstwo. Jeślibyś nawet przywołał lekarza, który jest uważany za dobrego, gdy chodzi o leczenie choroby, na jaką się skarżysz, lecz który nie zna twojego ciała i który może wprawdzie poradzić ci należytą kurację w danej chwili, to przecież może on poderwać twoje zdrowie pod jakimś innym względem i w ten sposób wyleczyć chorobę, a zabić pacjenta. Przyjaciel natomiast, który w pełni zna stan spraw danego człowieka, będzie baczył, by pomyślnie rozwiązując daną sprawę, nie wystawić go na inne niedogodności i kłopoty. Stąd też nie należy się opierać na nie powiązanych ze sobą radach, albowiem one raczej sprowadzą z właściwej drogi i wskażą błędną niż najprostszą.

Po tych dwóch szlachetnych owocach przyjaźni (uspokojenie uczuć i pomoc dla władzy sądzenia) idzie owoc ostatni, który na podobieństwo granatu pełen jest wielu ziarn; mam na myśli pomoc i udział we wszelkich działaniach i przy wszelkich sposobnościach. Tutaj, ażeby sobie żywo przedstawić różnorakie korzyści, jakie daje przyjaźń, najlepiej jest spojrzeć na to, jak wiele jest rzeczy, jakich człowiek nie może uczynić sam; a wówczas się okaże, że niewystarczająco rzecz ujęli starożytni w swoim powiedzeniu, iż przyjaciel jest drugim naszym ja; albowiem w rzeczywistości przyjaciel jest czymś znacznie więcej niż naszym ja. Ludzie żyją przez pewien okres czasu i często umierają pragnąc jeszcze pewnych rzeczy, które im głównie leżą na sercu: chcą wyposażyć swoje dziecko, dokończyć swego dzieła i temu podobne. Jeśli człowiek ma prawdziwego przyjaciela, to może być niemal pewien, że troska o te rzeczy będzie trwała po jego śmierci. Stąd też człowiek, by tak rzec, w swoich pragnieniach ma dwie egzystencje. Człowiek ma ciało i to ciało ograniczone jest do pewnego miejsca; ale tam, gdzie człowiek ma przyjaciela, życie daje mu jak gdyby możliwość podwójną, jemu i jego zastępcy. Albowiem może on dokonywać rzeczy, których pragnie, również przez swego przyjaciela. Ileż to jest rzeczy, jakich człowiek nie może przystojnie powiedzieć czy uczynić sam! Tak, nie bardzo może człowiek wskazywać, zachowując skromność, swe własne zasługi, a tym bardziej nie może ich wysoko wynosić; i nie może nieraz poniżyć się tak, iżby o coś prosić czy zanosić supliki; i nie może czynić wielu rzeczy podobnych. Natomiast przystoją ustom przyjaciela wszystkie te rzeczy, które w jego własnych ustach wywoływałyby rumieniec. A dalej, człowiek jest związany różnymi stosunkami osobistymi, poza które nie może wyjść. Nie może, na przykład, mówić inaczej do swego syna niż jako ojciec; inaczej do swojej żony niż jako mąż; inaczej do swego wroga niż w sposób nieustępliwy. A tymczasem jego przyjaciel może mówić tak, jak tego wymaga dany przypadek, a nie tak, jak należy ze względu na osobę, z którą rozmawia. Ale niepodobna wyliczać tych rzeczy bez końca; podałem regułę: gdzie człowiek nie może należycie sam wypełnić swojego zadania, tam raczej niech opuści scenę, jeśli nie ma przyjaciela.

 

XXVIII. O WYDAWANIU PIENIĘDZY

Bogactwo jest na to, by je wydawać, a wydaje się je na to, by zdobywać zaszczyty i dokonywać dobrych dzieł. Stąd też wydatki nadzwyczajne należy ograniczać wedle tego, jaką wartość przedstawia dana sposobność (rozmyślne ograniczenie bowiem wydatków może być równie pożyteczne dla kraju, w którym człowiek żyje, jak i dla jego losów w królestwie niebieskim). Wydatkom zwykłym zaś winien wyznaczać granice stan posiadania danego człowieka; i winien nimi zarządzać, mając na widoku, iżby odpowiadały jego możliwości i żeby się nie wystawiał na to, by jego słudzy oszukiwali go i nadużywali jego zaufania. I należy je układać tak, iżby dawały najlepszy efekt zewnętrzny i były mniejsze, niż się to wydaje z zewnątrz. Jeśli człowiek chce utrzymać równowagę w swych wydatkach, to jego wydatki zwyczajne powinny stanowić tylko połowę jego przychodów; a jeśli chce się zbogacić, to tylko jedną trzecią. Nie uwłacza to nawet człowiekowi najwyżej postawionemu zejść i spojrzeć na stan swego posiadania. Niektórzy tego nie czynią nie tylko przez niedbalstwo, lecz i dlatego, że się obawiają, by nie popaść w ponure usposobienie, gdyby się okazało, że są zrujnowani. Lecz przecież ran nie można leczyć dokładnie ich nie badając. Kto zaś w ogóle nie może wejrzeć w swój stan posiadania, ten koniecznie musi i dobrze wybierać ludzi, których zatrudnia, i często ich zmieniać; nowi bowiem ludzie są bardziej lękliwi i mniej przebiegli. Kto może wejrzeć w swój stan posiadania jedynie rzadko, dla tego jest wskazane, by we wszystkim doprowadził rzeczy do stanu pewności. Jeśli człowiek ma szeroką rękę w wydatkach jednego rodzaju, to musi być w równej mierze oszczędny w jakichś innych; tak, jeśli ma szeroką rękę w wydatkach na swój stół, to winien oszczędzać na odzieży; a jeżeli ma szeroką rękę w pokoju, gdzie przyjmuje gości, to winien być oszczędny w stajni, i temu podobne. Kto bowiem ma szeroką rękę we wszelkich rodzajach wydatków, temu trudno będzie uchronić się przed ruiną. Gdy ktoś oczyszcza swój stan posiadania z długów, to może sobie przyczynić szkodę zarówno przez to, że zbyt szybko je reguluje, jak i przez to, że czyni to zbyt powoli; albowiem pospieszna sprzedaż jest zazwyczaj równie niekorzystna, jak płacenie wysokich procentów. A poza tym kto naraz pozbywa się swych długów, ten niebawem znów w nie popada; gdy się bowiem wydobędzie ze swoich kłopotów, to powróci do dawnych nawyków. Kto natomiast oczyszcza swój stan posiadania stopniowo, ten nawyka do skromnego trybu życia i zyskuje przez to zarówno, co się tyczy majątku, jak i własnej duszy. Zapewne, kto ma naprawić swoje interesy, ten nie może nie doceniać drobnych rzeczy; i zazwyczaj mniejszą ujmę przynosi ograniczyć drobne wydatki, niż zniżyć się do drobnych zarobków. Człowiek winien być ostrożny podejmując takie wydatki, które raz podjęte będą trwały stale w rzeczach natomiast, które nie powracają, może mieć bardziej szeroką rękę.

 

XXIX. O PRAWDZIWEJ WIELKOŚCI KRÓLESTW I PAŃSTW

Pełne pychy i wyniosłości powiedzenie Temistoklesa Ateńczyka, które zdradzało tak wielkie mniemanie o sobie, było głęboką i mądrą obserwacją i naganą skierowaną ogólnie do ludzi. Gdy proszono go na jakiejś uczcie, by wziął do rąk lutnię, to powiedział: nie umiem grać na lutni, lecz niemniej umiem małe miasteczko uczynić wielkim miastem. Słowa te (gdy się je wzmocni nieco przenośnią) mogą wskazywać dwa różne uzdolnienia u ludzi, którzy się zajmują sprawami państwa. Jeśli oto bowiem zrobimy należny przegląd doradców w sprawach państwowych i mężów stanu, to można znaleźć, chociaż rzadko, takich, którzy umieją małe państwo uczynić wielkim, a niemniej nie umieją przebierać strun; a z drugiej strony znajdziemy bardzo wielu, którzy umieją bardzo chytrze przebierać struny, a niemniej dalecy są od tego, iżby umieć małe państwo uczynić wielkim, jako że ich umiejętność zwrócona jest w innym kierunku, a mianowicie ku temu, ażeby państwo wielkie i kwitnące doprowadzić do ruiny i upadku. Z pewnością też te upodlone sztuczki i wybiegi, jakimi wielu doradców i ludzi rządzących zdobywa przychylność swoich panów i uważanie u mas szerokich, nie zasługują na lepsze miano niż na nazwę przebierania strun; jako że te sztuczki i wybiegi podobają się raczej chwilowo, a korzyść przynoszą tylko raczej im samym, niż przyczyniają się do dobra państwa, któremu ci ludzie służą. Są również niewątpliwie i tacy doradcy i mężowie stanu, co do których można uważać, że odpowiadają swojemu zadaniu, negotiis pares, że są zdolni kierować sprawami państwa i trzymać je z daleka od przepaści i wyraźnych niebezpieczeństw; którzy niemniej jednak dalecy są od tego, iżby umieć podnieść i rozszerzyć moc, środki i powodzenia państwa. Niechaj ci ludzie, którzy działają, będą, jacy chcą; my zaś mówmy o dziele, jakie oni tworzą, to znaczy; o prawdziwej wielkości królestw i państw oraz o środkach, jakie do niej prowadzą. Przystoi wielkim i możnym władcom, iżby dobrze im były znane te rzeczy; a to w tym celu, by się nie gubili w próżnych przedsięwzięciach przeceniając własne siły; ani też z drugiej strony, by nie poprzestawali na bojaźliwych i trwożliwych planach, sił swoich nie doceniając.

Wielkość państwa, co się tyczy jego rozmiarów i terytorium, podpada pod miarę; a wielkość zasobów finansowych oraz przychodu podlega rachunkowi. Ludność można obliczyć przez spis; a liczbę i wielkość miast i miasteczek widzi się na kartach i mapach. A przecież wśród spraw państwowych nie ma rzeczy, w której można by łatwiej się mylić, niż należna ocena i sąd właściwy, co się tyczy mocy i sił jakiegoś państwa. Królestwo niebieskie porównuje się nie z jakąś wielką pestką czy orzechem, lecz z ziarnkiem gorczycy, które jest jednym z najmniejszych ziarn, lecz ma w sobie tę własność i moc, że szybko kiełkuje i rozwija się. Podobnie są też państwa, wielkie co do swego terytorium, lecz niemniej niezdolne, by się rozwijać czy też zdobywać moc władczą; a znów są inne, które są niewielkie w swym zaczątku, lecz mają dane na to, by stać się podstawą wielkich monarchii.

Miasta otoczone murem, pełne arsenały i zbrojownie, dobrze wyhodowane rasy koni, wozy wojenne, słonie, wielkie działa, artyleria i rzeczy temu podobne: wszystko to nie jest niczym innym, niż owcą w skórze lwa, o ile przyrodzony pokrój ludzi oraz ich postawa nie jest mocna i wojownicza. Co więcej, sama liczba ludzi pod bronią znaczy niewiele tam, gdzie ludzie są słabi i nie mają odwagi; jak bowiem mówi Wergiliusz, nie niepokoi to lwa, jak wiele jest owiec. Armia Persów na równinach Arbeli była morzem tak wielkim, iż to zadziwiało nieco dowódców armii Aleksandra; przyszli oni do niego tedy i chcieli, by natarł na Persów nocą; ale on odpowiedział, źe nie chce wykradać zwycięstwa jak drobny złodziej. I porażka Persów przyszła bardzo łatwo. Gdy Tigranes Armeńczyk, który stał obozem na wzgórzu z czterystu tysiącami ludzi, zauważył armię Rzymian, która miała niewiele ponad czternaście tysięcy i która szła przeciw niemu, to zrobiło mu się wesoło i powiedział: tych ludzi jest zbyt wielu na poselstwo, a zbyt niewielu, by mogli stoczyć bitwę. Ale nim słońce zaszło, przekonał się, że ich było dość, by go zmusić do ucieczki po bitwie bardzo krwawej. Wiele jest przykładów wielkiej dysproporcji między ilością żołnierzy a odwagą; tak, że słusznie można wydać taki sąd, iż główną rzeczą, od której zależy wielkość każdego państwa, jest to, czy ma ono ludzi militarnego pokroju. I również pieniądz nie jest nerwem wojny (jak to się mówi potocznie) gdzie nerwy w ramionach ludzi znikczemniałych i zniewieściałych zawodzą. Dobrze też powiedział Solon do Krezusa (gdy ten ostentacyjnie pokazywał mu swoje złoto): panie, jeśli przyjdzie tu ktoś inny, co będzie miał lepsze żelazo niż ty, to stanie się posiadaczem całego twego złota. Toteż niechaj każdy władca czy państwo myśli trzeźwo o swoich siłach, chyba że jego siły zbrojne składają się z dobrych i dzielnych żołnierzy. I niechaj z drugiej strony władcy, którzy mają poddanych o postawie wojennej, znają swoją własną siłę, jeśli nie mają siebie nie doceniać. Co się zaś tyczy sił zbrojnych najemnych (które w takich przypadkach są pomocą), to wszelkie przykłady wskazują, że gdy jakieś państwo lub jakiś władca na nich się ufnie opiera, to może przez pewien czas rozpościerać swe pióra, lecz niebawem będzie je tracił.

Błogosławieństwa Judy i Issakara nigdy się ze sobą nie spotkają tak, iżby ten sam naród czy też ten sam lud był jednocześnie i szczenięciem lwa, i osłem, obciążonym ciężarami. I nigdy też nie będzie tak, iżby lud, nadmiernie obciążony podatkami, stał się kiedykolwiek dzielny i wojowniczy. Prawda, że podatki, pobierane za zgodą ludności państwa, mniej osłabiają dzielną postawę ludzi, jak to można było widzieć jasno, gdy chodziło o podatki w Niderlandach oraz w pewnym stopniu o subsydia w Anglii. Należy bowiem zwrócić uwagę, że obecnie mówimy o sercu ludzi, nie zaś o ich sakiewce. Stąd też choćby jakiś podatek czy jakaś danina była zupełnie ta sama dla kieszeni, czy to oddana za zgodą ludności, czy też na nią nałożona z góry, to przecież różnie ona wpływa na postawę człowieka. Trzeba więc wyprowadzić konkluzję, że żaden lud, obciążony nadmiernie podatkami, nie jest zdolny panować.

Niechaj państwa, które dążą do wielkości, strzegą się, iżby ich szlachta, wyższa i niższa, nie mnożyła się zbyt szybko. To bowiem sprawia, że zwykły poddany staje się chłopem i pospolitym parobkiem, któremu zostaje odjęta odwaga życia; i ostatecznie staje się on tylko robotnikiem u szlachcica-ziemianina. Rzecz się ma tutaj jak z sadzeniem lasów: jeżeli zostawić młode pniaki zbyt gęste, to nigdy nie będzie dobrego drzewa niskopiennego, lecz tylko krzaki i zarośla. Podobnie rzecz się ma i w krajach: jeśli szlachty jest zbyt wiele, to ludzie niższego stanu są zbyt nisko zepchnięci; i można rzecz doprowadzić do tego, że na sto głów nie będzie jednej, która by się nadawała pod hełm, zwłaszcza pod hełm do piechoty, która jest nerwem armii; i w ten sposób będzie ludność bardzo liczna, a mała jej siła. Tego, o czym ja tu mówię, nigdzie nie można widzieć lepiej niż porównując Anglię i Francję. Anglia, choć znacznie mniejsza co do swego terytorium i ludności, miała niemniej przewagę ze względu na to, że ludność średniego stanu w Anglii dawała dobrych żołnierzy, gdy tymczasem chłopi francuscy nie są dobrymi żołnierzami. W tej sprawie pomysł króla Henryka VII (o którym mówiłem szeroko w historii jego życia) sięgał głęboko i był godny podziwu. Dotyczył on tworzenia ferm i gospodarstw wedle pewnego wzorca; a mianowicie takiego, iżby zachowana była taka proporcja ziemi w gospodarstwie, by jego właściciel mógł żyć w dostatecznym dobrobycie, nie zaś jak niewolnik; i żeby pług pozostał w rękach właścicieli, nie był zaś w rękach najemników. W ten sposób dochodzimy do tego stanu rzeczy, jaki wedle Wergiliusza istniał w starożytnej Italii.

Terra potens armis atque ubere glebae.

Nie można też pominąć uwagą tego stanu (który, o ile ja wiem, jest niemal wyłącznie swoisty Anglii i który trudno znaleźć gdziekolwiek indziej, wyjąwszy chyba Polskę), a mianowicie stanu wolnych sług u szlachty wyższego i niższego stopnia, którzy pod bronią niczym nie ustępują wolnym osadnikom. Tak tedy poza wszelką wątpliwością splendor, wspaniałość, wielkie dochody i gościnność szlachty wyższego i niższego stopnia, które weszły w zwyczaj, — wszystko to w znacznym stopniu przyczynia się do wielkości wojennej. A natomiast zamknięty i skromny tryb życia szlachty wyższej i niższej sprawia, że niedostateczna jest siła militarna.

Wszelkimi siłami należy starać się o to, by pień drzewa Nabuchodonozorowego, które jest drzewem monarchii, był dość wielki, iżby mógł nosić na sobie gałęzie i pędy. To znaczy: należy dołożyć starań do tego, iżby poddani korony czy państwa z urodzenia byli w dostatecznej ilości w stosunku do poddanych cudzoziemców, którymi oni rządzą. Stąd też wszystkie państwa, które łatwo pozwalają cudzoziemcom się naturalizować, zdolne są panować nad innymi. Pomyślmy sobie bowiem tylko, że garść ludzi może przy bardzo wielkiej odwadze, zdecydowaniu i umiejętności kierowania ogarnąć swym panowaniem zbyt wielkie terytoria: to może trwać przez czas pewien, ale skończy się to kiedyś nagłe. Spartanie byli powściągliwi w sprawie naturalizacji, dzięki czemu, trzymając się w pewnych granicach, zachowywali mocno swój stan posiadania. Lecz gdy się za bardzo rozpostarli i gdy ich gałęzie i pędy stały się zbyt wielkie w stosunku do ich pnia, to nagle rozsypali się jak owoce, które spadają pod podmuchem wiatru. Żadne państwo nigdy nie było tak łatwo gotowe przyjmować cudzoziemców do swojej wspólnoty, jak Rzymianie. To im wychodziło bardzo na dobre, stali się bowiem wielką monarchią. Ich zwyczajem było pozwalać na naturalizację (którą nazywali ius civitatis) i dawać prawo obywatelstwa w najwyższym stopniu; to znaczy: dawać nie tylko ius commerdi, ius connubii, ius hereditatis, lecz również ius suffragii oraz ius konorum; i to nie tylko poszczególnym osobom, lecz również całym rodzinom, co więcej, miastom, a czasem i narodom. Dodajmy do tego zwyczaj Rzymian zakładania kolonii, dzięki czemu szczep rzymski przenosił się na ziemię innych narodów. Jeżeli się zestawi te dwie rzeczy, to powiemy,,że to nie Rzymianie rozpostarli się po całym świecie, lecz że świat rozpostarł się też na ziemie rzymskie. I to właśnie była niezawodna droga do wielkości. Podziwiałem nieraz Hiszpanię, że mogła ogarnąć i utrzymać tak wielkie posiadłości przy pomocy tak nielicznych Hiszpanów z urodzenia; ale całe terytorium hiszpańskie z pewnością jest bardzo wielkim pniem drzewa, znacznie większym, niż był Rzym i Sparta u swoich początków. A poza tym, choć Hiszpanie nie mieli zwyczaju dawać szczodrze praw obywatelskich, to przecież mieli zwyczaj, który jest do tego bardzo podobny; a mianowicie ten, że przyjmowali niemal bez żadnej różnicy ludzi wszelkiej narodowości do swojej armii jako zwykłych żołnierzy, a nawet, co więcej, czasem do swego najwyższego dowództwa. Co prawda, jak się zdaje w chwili obecnej, zdają sobie oni sprawę z tego braku Hiszpanów z urodzenia w armii, jak to widać z Sankcji Pragmatycznej, ogłoszonej obecnie.

Wiadomą jest rzeczą, że rzemiosła, wymagające siedzącego trybu życia i pracy w zamknięciu, oraz prace subtelne, które wymagają raczej palców niż ramienia, z natury swojej sprzeczne są z postawą militarną. I ogólcie, każdy naród wojowniczy jest nieco leniwy i lubi więcej niebezpieczeństwo niż pracę. I nie trzeba zbytnio przełamywać tych ludzi, jeśli mają oni zachować wigor. Toteż było wielce korzystne w państwach starożytnych, a mianowicie w Sparcie, Atenach, Rzymie i innych, że posługiwały się one niewolnikami, którzy zazwyczaj brali na siebie wykonywanie tych rzemiosł. Lecz niewolnictwo zostało zniesione w przeważającej mierze przez prawo chrześcijańskie. Zbliża się do niewolnictwa najbardziej to, że te rzemiosła są pozostawione głównie cudzoziemcom (których z tym celem łatwiej się przyjmuje) i że główna masa tubylców niższego stanu ogranicza się do następujących trzech rodzajów zajęcia: uprawiają ziemię, są wolnymi sługami oraz rękodzielnikami w rzemiosłach, które wymagają męskiej siły, takich jak kowale, murarze, cieśle i temu podobni, nie licząc zawodowych żołnierzy. Ale dla mocy władczej i wielkości ponad wszystko najważniejszą jest rzeczą, by naród uważał sztukę wojenną za swój najwyższy zaszczyt, miał do niej upodobanie i nią się zajmował. Te rzeczy bowiem, o których mówiliśmy powyżej, są tylko przygotowaniem do sztuki wojennej; a czymże jest przygotowanie, gdy nie ma zamiaru, by się tą sztuką zajmować? Romulus po śmierci (wedle prawdziwej czy zmyślonej opowieści) posłał Rzymianom wskazanie, iż ponad wszystko winni poświęcać się sztuce wojennej, a wówczas okażą się najbardziej mocarnym państwem świata. Ustrój państwowy w Sparcie był całkowicie (chociaż nie dość mądrze) ukształtowany i przystosowany do tego zadania i celu. Persowie i Macedończycy mieli taki ustrój przez krótką chwilę. Galowie, Germanowie, Goci, Sasi, Normanowie i inni mieli ten ustrój przez czas pewien. Turcy mają go dzisiaj, choć obecnie jest on już w wielkim upadku. W Europie chrześcijańskiej tymi, którzy go mają faktycznie, są tylko Hiszpanie. Ale jest rzeczą tak jasną, że każdy człowiek najwięcej osiąga w tym, w czym najwięcej dokłada starań, iż nie potrzeba nad tym się zatrzymywać. Wystarczy wskazać na to, że żaden naród, który bezpośrednio nie zajmuje się sztuką wojenną, nie może oczekiwać, iż wielkość spadnie na niego z nieba. A z drugiej strony jest najbardziej pewną wyrocznią czasu, że te państwa, które długo i stale praktykują tę sztukę (co głównie czynili Rzymianie i Turcy), dokonują cudów. Te zaś, które zajmowały się sztuką wojenną tylko przez czas pewien, osiągały zazwyczaj wielkość w tym okresie czasu i nie mniej zachowywały ją długo później, gdy zaczęła już u nich upadać ta sztuka.

W tej sprawie ważną rzeczą dla państwa jest mieć takie prawa czy zwyczaje, które by dostarczały sprawiedliwych sposobności do wojny (lub takich, które mogą uchodzić za sprawiedliwe). Albowiem sprawiedliwość wrażona jest w naturę ludzi tak, że rozpoczynają wojny (z których wypływa tak wiele klęsk) tylko wtedy, gdy mają co najmniej pozorne powody do waśni i konfliktu. Turcy mają pod ręką jako przyczynę wojny rozpowszechnianie swego prawa czy wierzeń — przyczynę, którą zawsze mogą wyzyskać. Rzymianie, chociaż uważali, że rozszerzanie granic ich państwa jest wielkim zaszczytem dla ich wodzów, gdy to uczynią, nie kierowali się tym wyłącznie gdy rozpoczynali wojnę. Tak więc, po pierwsze, niechaj narody, które mają roszczenie do wielkości, będą wrażliwe na krzywdy, jakich doznają mieszkańcy pogranicza, kupcy czy też posłowie; i niechaj nie namyślają się zbyt długo, gdy im zostanie rzucone wyzwanie. Po wtóre, niechaj będą one gotowe dawać szybką pomoc i sukurs swoim sprzymierzonym, jak to zawsze było u Rzymian. A mianowicie, gdy ich sprzymierzeńcy mieli sojusz obronny z różnymi innymi państwami i gdy nastąpił napad, wzywali ich pomocy każdego z osobna, i wówczas Rzymianie zawsze byli pierwsi i nie pozostawiali żadnemu innemu państwu, iżby miało ten zaszczyt. Co się zaś tyczy wojen, jakie w starożytności prowadzono, popierając jakieś stronnictwo albo przez jakieś ukryte upodobanie do pewnej formy ustroju, to ja nie widzę, jak by możną było dobrze usprawiedliwić takie wojny. Takie, na przykład, jak wojna, jaką Rzymianie prowadzili, by oswobodzić Grecję; albo jaką Lacedemończycy i Ateńczycy prowadzili, by ustanowić albo obalić demokrację i oligarchię; albo takie, jakie prowadzili cudzoziemcy pod pozorem sprawiedliwości czy też opieki, by uwolnić poddanych innego państwa od tyranii i ucisku, oraz temu podobne. Niechaj tu wystarczy, że żadne państwo nie może oczekiwać, iż stanie się wielkie, jeśli nie jest w stanie gotowości, gdy zjawia się słuszna okazja, by chwycić za broń.

Żadne ciało, ani fizyczne, ani polityczne, nie może być zdrowe bez aktywności; otóż z pewnością dla królestwa czy państwa wojna słuszna i zaszczytna jest odpowiednią aktywnością. Wojna domowa wprawdzie jest podobna do gorąca, jakie daje febra; lecz wojna z obcym państwem jest podobna do gorąca, jakie związane jest z aktywnością i utrzymuje ciało w zdrowiu; w ospałym bowiem pokoju niewieścieje odwaga i psują się obyczaje. Cokolwiek jest potrzebne dla szczęścia, to bez żadnego wątpienia dla wielkości potrzebne jest, by przeważnie stać pod bronią. I siła zaprawionych w bojach armii (choć ciężar to znaczny), która jest zawsze w pogotowiu, jest tym, co zazwyczaj stwarza prawo lub co najmniej daje dobrą sławę u wszystkich państw sąsiednich. Można to dobrze widzieć na przykładzie Hiszpanii, która na przestrzeni stu dwudziestu lat stale utrzymywała taką armię w tym czy innym kraju.

Być panem mórz to rdzeń wszelkiego władztwa. Cyceron, pisząc do Attykusa o przygotowaniach Pompejusza przeciw Cezarowi, powiada: consilium Pompeit plane Themistocleum est; putat enim, qui mari potitur, eum rerum potiri. I bez wątpienia Pompejusz doprowadziłby Cezara do wyczerpania, gdyby był nie poniechał tego planu z próżnej pychy i ufności w swe siły. Widzimy wielkie skutki bitew na morzu. Bitwa pod Actium zdecydowała o władztwie nad światem. Bitwa pod Lepanto zatrzymała rozwój potęgi Turków. Jest też wiele przykładów, gdzie walka na morzu była punktem końcowym wojny: jest tak wówczas, gdy władca czy państwo pokładają ostatnią nadzieję w takiej bitwie. A w każdym razie tyle jest pewne, że kto ma władzę na morzu, ten ma wielką swobodę i może wdawać się w wojny wiele lub mało, jak zechce. A tymczasem ci, co są bardzo silni na lądzie, niemniej wielokrotnie bywają w wielkich opałach. Dzisiaj z pewnością u nas w Europie korzyść z posiadania siły na morzu (która jest jednym z głównych dziedzictw tego królestwa Wielkiej Brytanii), jest wielka. A to dlatego, że większość państw Europy ma nie tylko granice lądowe, lecz opasana jest morzem na znacznej części swych granic; a także i dlatego, że bogactwo obu Indii zdaje się w znacznej mierze zależeć od władztwa nad morzami.

Wojny późniejszych czasów były, jak się zdaje, prowadzone jak gdyby w ciemnościach w porównaniu z chwałą i zaszczytem, jakie spływały na ludzi w wojnach czasów starożytnych. Są obecnie, ku zachęceniu do rzemiosła wojennego, pewne stopnie i ordery rycerskie (które, niemniej, nadaje się zarówno żołnierzom, jak i nie-żołnierzom); są pewne znaki pamiątkowe na tarczach; są też szpitale dla okaleczonych żołnierzy i rzeczy temu podobne. Ale w czasach starożytnych znaki tryumfalne wznoszono na miejscu zwycięstwa; i były pochwalne mowy pogrzebowe oraz pomniki dla tych, którzy padli w wojnach; dla poszczególnych zaś ludzi wieńce i girlandy; był też tytuł imperatora, który później przejęli wielcy królowie świata; a tryumfy były dla wodzów, gdy wracali z pola walki; wreszcie wielkie donacje i szczodrobliwe dary, gdy się rozwiązywało armie: to były rzeczy, które zdolne były ożywić odwagę każdego człowieka. Lecz, ponad wszystko, tryumfu Rzymian był nie pokazem wspaniałym, lecz jedną z najmądrzejszych i najbardziej szlachetnych instytucji, jakie istniały kiedykolwiek. Obejmował on bowiem trzy rzeczy: zaszczyt dla wodza, bogactwa dla skarbu ze zdobyczy wojennej oraz donacje dla armii. Ale ten zaszczyt, być może, nie był rzeczą odpowiednią dla monarchii, chyba że przypadał samej osobie monarszej albo jego synom, jak się to działo za czasów imperatorów rzymskich, którzy zachowywali te tryumfy dla siebie i swych synów w takich wojnach, jakie prowadzili osobiście; a dla swych poddanych w wojnach, jakie prowadzili poddani, pozostawiali tylko wodzowi tryumfalne szaty i zaszczytne insygnia.

Konkludując: żaden człowiek rozmyślaniem nie może dodać do swego wzrostu jednego łokcia (jak powiada Pismo). Ale w wielkich wymiarach królestw i republik jest w mocy książąt czy też rządów przydać państwu wielkości i mocy. Wprowadzając bowiem takie zarządzenia, ustawy i zwyczaje, jak to teraz wspomnieliśmy, mogą one posiew wielkości zostawiać swojej potomności i swoim dziedzicom. Ale zazwyczaj na te rzeczy nie zwraca się uwagi, lecz pozostawia je przypadkowi.

 

XXX. O PIELĘGNOWANIU ZDROWIA

Poza wskazaniami sztuki lekarskiej mądra jest też reguła, że najlepszym środkiem do zachowania zdrowia jest własna obserwacja człowieka, która mu wskazuje, co jest dla niego dobre, a co mu przynosi szkodę. Bezpieczniej jest wnioskować: to nie służy mi dobrze, a więc powinienem tego zaniechać, niż: nie widzę, iżby mi to szkodziło, a więc mogę tego używać. Albowiem siła natury u młodego człowieka przechodzi zwycięsko nad wieloma ekscesami, za które człowiek płaci aż do późnego wieku. Należy się też liczyć z tym, że biegną lata, i nie myśleć o tym, by wciąż czynić to samo albowiem nie można się opierać starzeniu. Strzec się należy nagłej zmiany we wszelkich ważnych rzeczach dotyczących trybu życia; a jeśli do takiej zmiany zmusza konieczność, należy wszystko inne do niej przystosować. Jest to bowiem tajemnicą zarówno natury, jak i państwa, że bezpieczniej jest zmieniać wiele rzeczy niż jedną. Rozważ swoje nawyki i zwyczaje, dotyczące pożywienia, snu, ruchu, ubioru i rzeczy podobnych; i staraj się wszystkiego, co byś uznał za szkodliwe, zaniechać stopniowo i powoli; ale tak, iżbyś mógł znowu do tego powrócić, jeśli uznasz, że zmiana jest w czymś niedogodna. Albowiem trudną jest rzeczą odróżnić to, co ogólnie uważa się za dobre i zdrowe, od tego, co jest dobre w danym przypadku i odpowiednie dla twego własnego ciała. Mieć umysł swobodny i być w wesołym usposobieniu w godzinach posiłku, snu i ruchu to jedno z najlepszych wskazań, by żyć długo. Co się zaś tyczy namiętności i upodobań umysłu, to unikaj zawiści, obaw pełnych niepokoju, gniewu, zgryzot wewnętrznych, subtelnych i zawiłych dociekań, nadmiernych radości i wybuchów wesołości, wreszcie smutku, którym się z nikim nie podzielisz. Pielęgnuj w sobie nadzieję; pogodę duszy raczej niż radość; wielość różnych przyjemności raczej niż ich nadmiar; dziw się i podziwiaj, a więc szukaj nowości; zajmuj swój umysł rzeczami wspaniałymi i wzniosłymi, takimi jak dzieje, prawdziwe i zmyślone, oraz kontemplacja natury. Jeżeli w zdrowiu będziesz unikał wszelkiego leku, to będzie on czymś zbyt obcym dla twego ciała., gdy go będziesz potrzebował. Lecz jeśli uczynisz lek rzeczą zbyt codzienną, to nie da on nadzwyczajnego skutku, gdy przychodzi choroba. Zalecam też raczej pewien określony sposób odżywiania na różne pory roku niż częste używanie leków, chyba że się to stało nawykiem. Taka dieta bowiem mniejsze wywołuje zmiany w ciele i mniejszy w nim wstrząs. Nie lekceważ żadnego nowego objawu w twym ciele, lecz zasięgaj co do niego porady. W chorobie miej przede wszystkim na uwadze zdrowie; w zdrowiu zaś działanie. Ci bowiem, co hartują swe ciało w zdrowiu, w większości chorób, które nie są bardzo ostre, mogą się leczyć samą dietą i pielęgnacją. Gdyby Gelsus nie był też mądrym człowiekiem, to nie mógłby, jako lekarz, wypowiedzieć tego, co podaje za jedno z największych wskazań dla zdrowia i długiego życia, a mianowicie że człowiek powinien zmieniać rzeczy na przeciwne i przeplatać je ze sobą kolejno, jednak z przewagą bardziej dobrotliwej krańcowości; że więc winien pościć i jeść do syta, lecz raczej jeść do syta; winien czuwać i spać, lecz raczej spać; siedzieć i używać ruchu, lecz raczej używać ruchu; i tak dalej. W ten sposób ciało ma być pielęgnowane, a jednocześnie ma się hartować. Niektórzy lekarze są tak ustępliwi i przystosowują się tak do humoru pacjenta, że nie narzucają mu właściwej kuracji w danej chorobie; inni znowu zachowują tak ściśle wskazania sztuki lekarskiej dla danej choroby, że nie biorą dostatecznie pod uwagę kondycji pacjenta. Wybieraj tedy sobie lekarza o usposobieniu pośrednim; a jeśli takiego usposobienia nie możesz znaleźć w jednym człowieku, to weź dwóch, o dwóch różnych usposobieniach, i nie zaniedbuj przywoływać zarówno tego, który najlepiej zna twoje ciało, jak i tego, który ma najlepszą sławę w swoim zawodzie.

 

XXXI. O PODEJRZENIACH           

Podejrzenia są wśród myśli tym, czym nietoperze wśród ptaków: zawsze latają w mroku. Należy je z pewnością tłumić lub co najmniej roztaczać nad nimi ścisłą kontrolę. Albowiem rzucają one mrok na umysł, odbierają przyjaciół i przeszkadzają w załatwianiu spraw, jako że przy nich sprawy nie mogą biec gładko i bez przerwy. Królów usposabiają one do tyranii, mężów do zazdrości, ludzi rozumnych do niezdecydowania i posępnego nastroju. Są to ułomności nie serca, lecz mózgu; zdarzają się u natur najbardziej krzepkich, czego przykładem Henryk VII, król Anglii. Nie było człowieka bardziej odeń podejrzliwego ani też bardziej krzepkiego. Przy takiej naturze podejrzenia czynią niewiele szkody, zazwyczaj bowiem wtedy nie dopuszcza się ich nie zbadawszy, czy są prawdopodobne, czy też nie są. Ale u natur tchórzliwych zbyt szybko zdobywają sobie grunt.

Nie ma rzeczy, która by skłaniała człowieka do podejrzeń bardziej niż to, że wie on niewiele; toteż ludzie powinni, mając podejrzenia, szukać rady w tym, żeby dowiedzieć się więcej, nie zaś tłumić je w sobie. Czegóż by chcieli ludzie? Gzy myślą, że ci, których zatrudniają i z którymi mają do czynienia, są święci? Czy nie myślą, że oni mają swoje własne cele i że bardziej są wierni sobie niż im? Stąd też nie ma lepszego sposobu na to, by miarkować podejrzenia, niż uważać je za prawdziwe, a niemniej trzymać je w cuglach tak, jak gdyby były fałszywe. W ten bowiem sposób człowiek winien kierować się swymi podejrzeniami, iżby podejmować środki, jak gdyby było prawdą to, co on podejrzewa, lecz aby tym nie czynić szkody.

Podejrzenia, które umysł stwarza sobie sam, są jak gdyby tylko brzęczeniem owadu; podejrzenia natomiast podsycane sztucznie i takie, które nasuwają człowiekowi opowiadania i szepty innych ludzi, mają w sobie żądła. Najlepszym zaprawdę środkiem, by utorować sobie drogę w takim lesie podejrzeń jest otwarcie przedstawić je temu, kogo się podejrzewa. W ten sposób bowiem podejrzewający z pewnością dowie się więcej prawdy, niż wiedział przedtem; a jednocześnie sprawi, że podejrzany będzie bardziej ostrożny, by nie dać dalszych powodów do podejrzenia. Ale nie można tak postępować z ludźmi o niskiej naturze. Ci bowiem, gdy raz przekonają się, że są podejrzewani, nigdy już nie będą otwarci i lojalni. Włosi powiadają: sospetto licencia fede, jak gdyby podejrzenie dawało odprawę dobrej wierze; a przecież powinno ono raczej zachęcać do tego, iżby się z niego oczyścić.

 

XXXII. O ROZMOWIE

Niektórzy ludzie w rozmowie pragną raczej, żeby chwalono ich dowcip i umiejętność posługiwania się argumentami niż ich władzę sądzenia w rozróżnianiu tego, co jest prawdą; jak gdyby było rzeczą godną pochwały wiedzieć, co można powiedzieć, a nie to, co należy myśleć. Inni znowu mają pewne komunały i tematy, z którymi sobie dobrze radzą, ale brak im rozmaitości tematów; ten rodzaj ubóstwa dla większości partnerów jest uciążliwy; i gdy się go raz spostrzeże, śmieszny.

Najbardziej zaszczytną rolą w rozmowie jest dać do niej temat, następnie zaś ją w należnym miejscu zatrzymać i przejść do czegoś innego: wtedy bowiem człowiek prowadzi taniec. Dobrze jest w rozmowie zmieniać temat i przeplatać sprawy bieżące rozważaniami rozumowymi; opowiadania przeplatać rozumowaniem, stawianie pytań wypowiadaniem opinii; żart powagą. Nudna to bowiem rzecz doprowadzać kogoś do zmęczenia i, jak to mówimy teraz, mordować czymś zbyt długo. Co się tyczy żartu, to są pewne rzeczy, które winny mieć ten przywilej, iżby z niego były wyjęte. Jest tym mianowicie religia, sprawy państwowe, wybitne osobistości, bieżące sprawy, ważne dla każdego człowieka, i wszelkie rzeczy, które zasługują na współczucie. Niemniej są ludzie, którzy myślą, że dowcip ich zasypia, jeśli nie rzucają czegoś, co jest pikantne i co dotyka do żywego. Jest to żyłka, którą należy kiełznać:

parce puer stimulis, et fortius utere loris

I ogólnie ludzie winni rozróżniać to, co słone, i to, co gorzkie. Kto ma żyłkę satyryczną, ten podobnie jak innych napawa strachem przed swym dowcipem złośliwym, tak też powinien sam bać się tego, że inni zachowają o tym pamięć.

Kto wiele pyta, ten wiele się nauczy i sprawi innym wiele zadowolenia; zwłaszcza, jeśli stawia pytania odpowiadające kompetencji tych, kogo pyta. Da innym sposobność bowiem, by im przyjemnie było się wypowiedzieć, sam zaś będzie wciąż zdobywał wiedzę. Lecz niechaj te pytania nie będą kłopotliwe, kłopotliwe bowiem przystoją temu, kto chce zbijać z tropu. I powinien on pozwolić, żeby inni ludzie dochodzili do głosu. Co więcej, jeśli znajdzie się taki, który chce rej wodzić cały czas, to należy znaleźć środek, by mu przerwać i oddać głos innym, jak to czynią muzykanci z tymi, co chcą zbyt długo tańczyć galiarda.

Jeśli czasem ukrywasz swoją wiedzę o tym, co wedle innych ludzi wiesz, to kiedy indziej będą oni myśleli, że wiesz to, czego w rzeczywistości nie wiesz.

O sobie samym człowiek powinien mówić rzadko i z rozwagą. Znałem kogoś, kto zwykł był mówić z pogardą: to musi być mądry człowiek, on mówi tak wiele o sobie. I jest tylko jeden przypadek, gdzie człowiek może chwalić z dobrą miną samego siebie; a mianowicie wówczas, gdy chwali cnotę innego człowieka, zwłaszcza jeżeli to jest taka cnota, do jakiej sam ma roszczenie.

Mówić, dotykając innych ludzi, należy bardzo oględnie, albowiem rozmowa winna być jak wspólne pole, które nie sięga domostw żadnego człowieka. Znałem dwóch szlachciców z zachodniej części Anglii, z których jeden skłonny był drwić z ludzi, lecz w swoim domu dawał zawsze królewski traktament; otóż drugi z nich zazwyczaj pytał tych, co byli przy stole tego pierwszego: powiedz mi prawdę, czy nie było tam drwin lub suchych ciosów? Na to gość odpowiadał zazwyczaj: to i owo się zdarzyło. A wówczas ten drugi szlachcic mawiał: myślałem właśnie, że popsuje on dobry obiad.

Powściąg i rozwaga w mowie jest czymś więcej niż elokwencja: mówić przyjemnie z tym, z kim się ma do czynienia, to rzecz ważniejsza, niż mówić operując pięknymi słowami czy też układając je w dobrym porządku.

Dobra mowa, wypowiedziana jednym tchem bez dobrej wymiany zdań, jest oznaką ociężałego sposobu myślenia; dobra zaś odpowiedź lub dobrze wypowiedziana obiekcja, z którą nie łączy się własna dłuższa wypowiedź, jest oznaką płytkoścł i słabości. Podobnie widzimy u zwierząt, że te, które są najsłabsze, gdy chodzi o bieg, najzwinniej czynią zwroty; tak się ma rzecz, gdy chodzi o charta i zająca. Jest rzeczą nudną, gdy ktoś mówi o zbyt wielu okolicznościach ubocznych, nim dojdzie do właściwej materii; ale jest rzeczą niezręczną, jeżeli się w ogóle o nich nie wspomina.

 

XXXIII. O OSADNICTWIE I KOLONIACH

Kolonie, to dzieła, które należą do rzędu najstarszych, najbardziej pierwotnych i bohaterskich. Gdy świat był młody, to płodził więcej dzieci; lecz teraz jest on już stary i płodzi ich mniej. Mogę bowiem przecież słusznie uważać nowe kolonie i osady za dzieci już istniejących uprzednio państw.

Jestem za tym, iżby kolonie powstawały na ziemi nie zajętej, to znaczy: tam, gdzie ludzi nie przemieszcza się na inne miejsce, by na danym miejscu osadzić innych. W przeciwnym bowiem przypadku jest to raczej wyrwanie z gruntu niż na nim osadzenie.

Kolonizowanie krajów jest podobne do sadzenia lasów. Trzeba bowiem brać w rachubę, że się traci zyski niemal z lat dwudziestu i oczekuje się nagrody dopiero w końcu. Główną bowiem rzeczą, która przyczyniła się do ruiny większości kolonii, było to, że się ciągnęło z nich zyski w pierwszych latach w sposób pospieszny i nikczemny. Szybkiej korzyści, to prawda, nie należy lekceważyć, o ile tylko można ją pogodzić z dobrem danej osady, ale dalej w tym iść nie można.

Rzecz to haniebna, która nie przynosi błogosławieństwa, tworzyć osady z szumowin oraz z ludzi nikczemnych i obciążonych kondemnatą, I nie tylko to, ale taka rzecz psuje sprawę danej kolonii. Ci ludzie bowiem będą zawsze żyli jak nicponie, nie będą się imali pracy, lecz będą prowadzili życie próżniacze, będą czynili wiele krzywdy i szkody, będą zużywali żywność i szybko poczują się zmęczeni, a do swego kraju będą przysyłali wiadomości, dyskredytujące daną osadę. Ludzie, którymi należy kolonizować, to ogrodnicy, ludzie pługa, robotnicy, kowale, cieśle, stolarze, rybacy, ptasznicy oraz pewna ilość aptekarzy, lekarzy, kucharzy i piekarzy.

W kraju, gdzie ma powstać osada, rozglądajcie się przede wszystkim, jakiego rodzaju żywności dostarcza on sam przez się; a więc, czy ma orzechy włoskie i laskowe, brzoskwinie, oliwki, daktyle, śliwki, wiśnie, miód dziki, i rzeczy temu podobne; i wykorzystujcie te rzeczy. Następnie zważcie, jakie rzeczy, nadające się do jedzenia, mogą tam wyrosnąć szybko, w ciągu jednego roku; takie, na przykład, jak pasternak, marchew, buraki, cebula, rzodkiewki, kartofle, kukurydza i temu podobne. Co się tyczy pszenicy, jęczmienia i owsa, to wymagają one zbyt wiele pracy; ale możecie zacząć od grochu i fasoli, jako że jedno i drugie wymaga mniej pracy i zastępuje zarówno mięso, jak chleb. Ryż również daje wielkie plony i zastępuje w pewnym stopniu mięso. Przede wszystkim zaś należy do nowej osady sprowadzić zapas sucharów, mąki owsianej, pszennej i rzeczy temu podobnych, na początku, póki nie można mieć na miejscu chleba. Co zaś tyczy się zwierząt i ptaków, to bierzcie głównie takie, które najmniej ulegają chorobom i najszybciej się rozmnażają; a więc takie, jak świnie, kozy, kury, indyki, gęsi, gołębie domowe i temu podobne.

Środki żywnościowe w nowej osadzie winny być zużywane niemal tak, jak w oblężonym mieście, to znaczy w ten sposób, iż winny być dawkowane. Bardzo znaczna część gruntów, oddanych pod ogrody czy też uprawę zboża, winna być własnością wspólną; należy ją wspólnie uprawiać i zbierać z niej plony, a następnie rozdzielać proporcjonalnie; wyjęte z tego być winny pewne działki ziemi, które każdy poszczególny człowiek będzie uprawiał dla swej własnej korzyści.

Należy podobnie rozważyć, jakie dobra daje w sposób naturalny ta gleba, gdzie się znajduje nowa osada i czy te dobra mogłyby w pewien sposób pomóc do pokrycia kosztów danej osady; ale nie może to, jak już powiedziałem, wychodzić na niewczesną szkodę głównego zajęcia, jak to miało miejsce w Wirginii z tytoniem. Drzewa zazwyczaj jest aż zbyt wielka obfitość, stąd też budulec łatwo być może jednym z takich dóbr. Jeśli jest w danym miejscu ruda żelazna i jeśli są potoki i rzeki, na których można zbudować młyny, to żelazo jest cennym dobrem tam, gdzie drzewa jest obfitość. Jeśli klimat jest do tego odpowiedni, to należy próbować wydobywania soli morskiej. Również produkowanie jedwabiu, jeśli jest możliwe, jest podobnie rzeczą, zyskowną. Smoła i dziegieć również nie zawiedzie, gdzie jest duża obfitość jodeł i sosen. Podobnie rośliny lekarskie i słodkie drzewa tam, gdzie one są, nie mogą nie dać wielkiego zysku. Należy też pomyśleć o popiołach, które dają mydło, i o innych rzeczach. Ale nie należy ze zbyt wielkim wysiłkiem kopać w głąb ziemi. Albowiem nadzieja na złoża minerałów jest bardzo niepewna, i zazwyczaj sprawia, że osadnicy stają się próżniakami w innych rzeczach.

Co się tyczy rządu, to niechaj będzie on w rękach jednego człowieka, któremu niechaj pomaga jakaś rada; i niechaj ci ludzie mają uprawnienie, by stosować prawo wojenne z pewnym ograniczeniem. A ponad wszystko inne niechaj ludzie mają tę korzyść z tego, iż są w puszczy, że będą mieli zawsze przed oczami Boga i jego pomoc. Rząd nowej osady niechaj nie zależy od zbyt wielu doradców i przedsiębiorców w kraju, z którego wyszła kolonia, lecz niechaj tych ludzi będzie ilość umiarkowana. I niechaj to będą raczej ludzie z wyższej czy też niższej szlachty niż kupcy, ci bowiem zawsze oglądają się za korzyścią natychmiastową.

Niechaj też będzie tam wolność od ceł, póki osada nie okrzepnie; i to nie tylko wolność od ceł, lecz niechaj również wolno będzie kierować wyprodukowane towary tam, gdzie będzie można z nich osiągnąć największą korzyść, chyba że będzie jakaś szczególna racja, by zachować ostrożność.

Nie należy stłaczać ludności, posyłając zbyt szybko jedną partię za drugą; raczej należy baczyć, w jakiej mierze tej ludności ubywa, i odpowiednio do tego wysyłać uzupełnienia; ale czynić to należy w ten sposób, iżby ta ilość ludności mogła dobrze żyć w nowej osadzie i nie popadać w biedę przez przeludnienie.

Wystawiało na wielkie niebezpieczeństwo zdrowie pewnych osad to, że je budowano wzdłuż brzegu morza i brzegów rzek, na gruntach bagnistych i niezdrowych. Choć więc zaczniecie w takich miejscach, by uniknąć przewozu i innych niedogodności podobnych, to przecież budujcie dalej raczej wyżej od poziomu rzek niż nad nimi. Dla zdrowia osady jest też rzeczą ważną, żeby ci ludzie mieli dobry zapas soli ze sobą tak, by mogli jej używać w swym pożywieniu, gdy to będzie potrzebne.

Jeśli tworzycie nową osadę tam, gdzie są dzicy ludzie, to nie obdarowujcie ich tylko drobnostkami i błyskotkami, lecz korzystajcie z ich usług sprawiedliwie i z przychylnością, jednocześnie niemniej zachowując wystarczającą czujność. I nie pozyskujcie ich przychylności, pomagając im w napadach na ich wrogów; nie będzie natomiast nie na miejscu, jeśli im pomożecie w ich obronie. I posyłajcie często kogoś z nich do kraju, który stworzył tę kolonię tak, iżby mogli zobaczyć lepsze warunki niż ich własne i chwalić je, gdy powrócą.

Gdy nowa osada nabierze mocy i siły, wtedy jest czas, żeby wprowadzić do osady kobiety na równi z mężczyznami tak, iżby ta osada mogła dać pokolenia następne i żeby nie była zawsze łatana od zewnątrz. Grzech to największy w świecie zapomnieć o kolonii, która jest w pełni rozwoju, albo ją pozostawić na łaskę losu. To bowiem jest nie tylko ujmą dla honoru, lecz również obciąża odpowiedzialnością za życia wielu ludzi, którzy są godni współczucia.

 

XXXIV. O BOGACTWIE

Nie mogę nazwać bogactwa lepiej niż bagażem cnoty. Rzymianie mają lepsze słowo: impedimenta. Czym bowiem tabory są dla armii, tym bogactwo jest dla cnoty. Nie można się bez niego obyć ani go zostawić za sobą, lecz niemniej jest ono przeszkodą w marszu. Co więcej, troska o ten bagaż czasem pozbawia zwycięstwa albo je utrudnia.

Z wielkich bogactw nie ma rzeczywistej korzyści poza tym, że można je rozdać; wszystko inne jest tylko urojeniem. Tak też mówi Salomon: gdzie jest wiele, tam jest wielu, którzy to spożywają, i co ma z tego właściciel poza tym, że to widzi swymi oczami? Żaden człowiek nie może sięgnąć swym osobistym spożyciem tak daleko, iżby czuć swe wielkie bogactwo: właściciel sprawuje nad nim straż, ma moc je rozdawać i darowywać, ma stąd sławę, ale nie ma bezpośredniej korzyści. Czyż nie widzicie, jaką urojoną cenę przypisuje się małym kamieniom i rzeczom rzadkim i jakie okazałe dzieła podejmuje się dlatego, by mogło się wydawać, że wielkie bogactwa dają jakąś korzyść? Lecz w takim razie, powiecie, mogą one służyć do tego, by wykupić ludzi z niebezpieczeństw czy z trudności; powiada wszak Salomon: bogactwo w wyobraźni człowieka bogatego jest jako twierdza. Ale doskonale właśnie jest tu powiedziane, że tak jest w wyobraźni, nie zawsze zaś w rzeczywistości. Z pewnością bowiem wielkie bogactwa oddały więcej ludzi w niewolę, niż z niej wykupiły.

Nie szukaj bogactw, które zaspokajają pychę, lecz takich tylko, jakie możesz zdobyć sprawiedliwie, używać rozsądnie i umiarkowanie, rozdawać radośnie i opuszczać z zadowoleniem. Niemniej, nie gardź nimi dziwacznie jak mnich, lecz rozróżniaj, jak to dobrze mówi Cycero o Rabiriuszu Posthumusie: In studio rei amplificandae apparebat, non aoaritiae praedam, sed instrumentum bonitati quaeri. Słuchaj też Salomona i strzeż się szybkiego gromadzenia bogactw: qui festinat ad divitias, non erit insons. Poeci opowiadają, że gdy Plutus (który jest bogactwem) zostaje posłany przez Jowisza, to kuleje i idzie wolno, gdy natomiast jest posłany przez Plutona, to biegnie i szybko przebiera nogami. To ma znaczyć, że bogactwo, zdobyte godziwymi środkami i sprawiedliwym trudem, kroczy wolno, gdy natomiast przychodzi dzięki śmierci innych ludzi (na przykład, w drodze dziedziczenia, przez testament i w sposób podobny), to zwala się szybko na człowieka. Można by to podobnie zastosować do Plutona, uważając go za diabła. Gdy bowiem bogactwo przychodzi od diabła (na przykład, przez oszustwo, ciemiężenie ludzi i dzięki środkom niesprawiedliwym), to przychodzi bardzo szybko.

Dróg do zbogacenia jest wiele, ale większość ich to drogi nieuczciwe. Oszczędność jest jedną z dróg najlepszych, a przecież i ona nie jest bez skazy, albowiem odprowadza ludzi od dzieł szczodrobliwości i miłosierdzia. Uprawa ziemi jest najbardziej naturalnym środkiem zdobywania bogactwa, jest to bowiem błogosławieństwo naszej wielkiej matki ziemi; ale to jest droga powolna. Niemniej, gdy ludzie bardzo bogaci zechcą się zajmować gospodarstwem rolnym, to nadzwyczajnie powiększają swoje bogactwo. Znałem pewnego szlachcica w Anglii, który za moich czasów miał niezmiernie wielkie dochody, większe niż ktokolwiek inny; był on wielkim hodowcą, wielkim właścicielem owiec, prowadził na wielką skalę lasy budulcowe, posiadał wielkie kopalnie węgla, na wielką skalę uprawiał zboża, wydobywał wiele ołowiu i żelaza oraz zajmował się innymi podobnymi sprawami gospodarczymi tak, iż ziemia zdawała się być dla niego morzem, ze względu na to, iż mu nieustannie przynosiła przychód. Słusznie ktoś zauważył, że bardzo trudno było mu dojść do małych zasobów bogactwa, bardzo łatwo natomiast do wielkich. Gdy bowiem zasoby człowieka doszły do takiej miary, że może on czekać na korzystną koniunkturę na rynku i dokonywać takich transakcji, które ze względu na swą wielkość dostępne są niewielu ludziom o dużych zasobach pieniężnych, i gdy może wchodzić w spółkę z młodszymi ludźmi w ich przedsiębiorstwach, to z konieczności rzeczy musi się bardzo zwiększać jego bogactwo.

Zyski ze zwykłych rzemiosł i zajęć są uczciwe i sprzyjają im głównie dwie rzeczy: pilność oraz dobre imię, zdobyte w transakcjach, dokonywanych dobrze i lojalnie. Natomiast zyski z transakcyj handlowych są natury bardziej wątpliwej, gdy człowiek czeka na to, iż inni znajdą się pod naciskiem konieczności; gdy z pomocą sług i podstawionych kreatur zdobywa sobie klientów; gdy chytrze odsuwa innych, którzy by byli lepszymi kontrahentami; i gdy stosuje praktyki podobne, chytre i niegodne. Co się zaś tyczy transakcyj pozornych, gdzie człowiek kupuje nie na to, iżby daną rzecz dla siebie zatrzymać, lecz na to, by ją znów odprzedać, to taka praktyka jest udręczeniem podwójnym, zarówno dla sprzedawcy, jak i dla nabywcy. Udział w spółkach wzbogaca znacznie, jeśli dobrze wybrane są ręce, którym się zawierza. Lichwa jest najpewniejszą drogą do zysku, choć jest jedną z najgorszych, jako że dzięki niej człowiek spożywa swój chleb in sudore vultus alieni, i że poza tym orze ona w dni świąteczne. Ale niemniej choć droga to pewna, ma ona swe słabe strony; albowiem notariusze i maklerzy posługują się nieuczciwymi ludźmi dla swego własnego zysku.

Szczęście, że się jest pierwszym, który zrobił jakiś wynalazek lub zdobył jakiś przywilej, często jest przyczyną zadziwiającego wzrostu bogactwa: tak było z pierwszym plantatorem cukru na Wyspach Kanaryjskich. Jeśli więc człowiek może grać rolę prawdziwego logika i ma zarówno zdrowy sąd, jak i inwencję, to może dokonać wielkich rzeczy, zwłaszcza jeżeli czas jest odpowiedni. Kto szuka tylko pewnych zysków, ten trudno dochodzi do wielkiego bogactwa; kto zaś wszystko stawia na przedsięwzięcia ryzykowne, ten często dochodzi do ruiny i biedy: dobrze więc jest w przedsięwzięciach ryzykownych zabezpieczać się przedsięwzięciami pewnymi tak, iżby można było pokryć straty. Monopole oraz zakup towarów na sprzedaż, to drogi do wielkiego zbogacenia, o ile nie są one ograniczone; zwłaszcza jeżeli ktoś orientuje się, jakie rzeczy prawdopodobnie znajdą popyt, i w nie się zawczasu zaopatruje.

Bogactwo zdobyte usługami jest z najlepszego źródła; niemniej gdy zostaje zdobyte pochlebstwem, I usłużnością, schlebianiem humorom oraz innymi praktykami serwilistycznymi, może się znaleźć wśród rzeczy najgorszych. Co się tyczy polowania na testamenty i na ich wykonywanie (Tacyt mówi o Senece: testamenta et orbos tancqam indagine capi), to jest ono jeszcze gorszą rzeczą, jako że tutaj ludzie w znacznie większej mierze podporządkowują się osobom mało wartościowym, niż gdy są w czyjejś służbie.

Nie wierz zbytnio tym, którzy zdają się niewiele sobie robić z bogactwa; niewiele sobie bowiem robią ci, co stracili nadzieję, że je zdobędą; i ci są najgorsi, gdy do niego dojdą. Nie bądź sknerą: bogactwo ma skrzydła i czasem samo przez się odlatuje, a czasem trzeba je w lot wprawić, żeby przyniosło więcej.

Ludzie pozostawiają swe bogactwo albo swym krewnym, albo na cele publiczne; w umiarkowanej ilości najwięcej przynoszą szczęścia w obu przypadkach. Wielki majątek, pozostawiony jednemu dziedzicowi, jest przynętą dla wszystkich ptaków drapieżnych, które się koło niego skupiają, by mu je odebrać, jeśli nie ma on nad nimi przewagi przez swoje lata i dojrzały sąd. Tak samo, wspaniałe darowizny i fundacje podobne są do darów ofiarnych bez soli; i nie są one niczym innym niż pobielanymi grobami, powstałymi z jałmużny, które szybko tracą tynk i ulegają wewnętrznemu zepsuciu. Nie mierz więc swoich darów wedle ilości, lecz wyznaczaj ich wielkość wedle swej możliwości. I nie odkładaj swych darów miłosierdzia i filantropii aż do śmierci. Jeśli bowiem zważyć rzecz słusznie, to z pewnością ten, kto tak czyni, jest szczodry raczej kosztem innego człowieka niż swoim.

 

XXXV. O PRZEPOWIEDNIACH

Nie mam zamiaru mówić o przepowiedniach bożych, ani o pogańskich wyroczniach, ani też o przewidywaniach, opartych na naturze rzeczy, lecz tylko o przepowiedniach, o których pozostała pamięć pewna i które wypływają z przyczyn ukrytych. Tak oto powiada wróżka do Saula: jutro ty i twoi synowie będą ze mną. Wergiliusz przytacza następujące wiersze z Homera:

At domus Aeneae, Cunctis dominabitur oris Et nati natorum, et qui nascentur ab Mis.

Jest to przepowiednia, która, jak się zdaje, dotyczy rzymskiego imperium. U tragika Seneki są następujące wiersze:

Venient annis

Saecula seris, ąuibus Oceanus Vincula rerum laxet, et ingens Pateat tettus, Tipkysqae mvos Detegat orbes; mc sit terris Ultima Thule.

To jest przepowiednia, że zostanie odkryta Ameryka. Górka Polikratesa miała sen, że Jowisz kąpał jej ojca, Apollo zaś go namaszczał. I zdarzyło się, że Polikrates został ukrzyżowany na placu otwartym, gdzie słońce sprawiało, iż jego ciało ociekało potem, a deszcz je obmył. Filip Macedoński miał sen, że kładł pieczęć na łono swojej żony; tłumaczył on to sobie, że jego żona będzie bezpłodna; ale Aristander, wróż, powiedział mu, że jego żona już jest brzemienna, jako że ludzie nie mają zwyczaju pieczętować naczyń, które są próżne. Zjawa, która ukazała się Brutusowi w jego namiocie, powiedziała mu: Philippis iterum me videbis. Tyberiusz powiedział do Galby: Tu guogue, Galba, degustabis imperium. Za czasów Wespazjana obiegała na Wschodzie przepowiednia, że ci, co wyjdą z Judei, będą panowali nad światem; co Tacyt odnosił do Wespazjana, choć mogło to dotyczyć naszego Zbawiciela. Domicjan miał sen, w nocy przedtem, nim został zabity, że złota głowa wyrastała z jego karku; i rzeczywiście jego następcy na wiele lat stworzyli złote czasy. Henryk VI, król Anglii, powiedział o Henryku VII, gdy ten był małym chłopcem i podawał mu wodę: to jest chłopiec, co zdobędzie koronę., o którą my walczymy. Gdy byłem we Francji, słyszałem od pewnego doktora Pena, że królowa matka, która zajmowała się tajemnymi praktykami, kazała sporządzić horoskop swego królewskiego małżonka pod fałszywym imieniem i że astrolog dał orzeczenie, iż zostanie on zabity w pojedynku. Na to królowa się roześmiała, myśląc, że jej małżonek jest ponad wszelkie wyzwania i pojedynki. Niemniej, został on zabity w walce na kopie, gdy odłamki z kopii Montgomeryego uderzyły w jego przyłbicę. Znaną powszechnie przepowiednią, którą słyszałem, gdy byłem dzieckiem, i gdy królowa Elżbietą była w kwiecie swego wieku, był wiersz następujący:

When hempe is spun, England's done

Rozumiano przez to powszechnie, że gdy się skończy panowanie władców, których pierwsze litery imion tworzą wyraz hempe (tymi władcami byli: Henryk, Edward, Maria, Filip* i Elżbieta), to Anglia dojdzie do stanu całkowitego zamieszania wewnętrznego. Dzięki Bogu, sprawdziło się to tylko w zmianie nazwy, jako że obecnie króla nie tytułuje się już królem Anglii, lecz Brytanii. Była też inna przepowiednia przed rokiem osiemdziesiątym ósmym, której ja dobrze nie rozumiem:

Pewnego dnia

Między Bough i Majem

Przybędzie czarna flota Norwegii.

Kiedy odpłynie,

Anglia będzie budować

domy z wapna i kamienia Gdyż po wojnach nic nie

zostanie.

Rozumiano to ogólnie, że chodzi tu o flotę hiszpańską, która zjawiła się w roku osiemdziesiątym ósmym, mówią bowiem ludzie, że przydomkiem króla Hiszpanii jest Norway. Przepowiednia Regiomontanusa

Octogesimus octavus mirabilis

sprawdziła się podobnie w potocznym mniemaniu przez to, że została wysłana ta wielka flota, która była największa co do swojej mocy, choć nie liczebnie, spośród wszystkich flot, jakie kiedykolwiek pływały na morzu.

---* Po angielsku: Philip. ---

Co się tyczy snu Kleona, to myślę, że był to żart. A mianowicie śniło się mu, iż go pożerał długi smok; tłumaczono ten sen, że tym smokiem jest producent kiełbas, który mu bardzo dokuczył. Wiele jest przepowiedni podobnych, zwłaszcza jeżeli włączymy tu sny oraz przepowiednie astrologów; przytoczyłem tu tytułem przykładu tylko nieliczne, co do których jest pewność.

W moim rozumieniu nie należy ich brać poważnie i winny one być tylko tematem opowieści zimowych przy kominku. Ale mówiąc, że nie należy ich brać poważnie, mam na myśli, że nie należy im wierzyć; ich rozpowszechnienie natomiast publiczne nie jest rzeczą, której nie należałoby brać poważnie. Przepowiednie te bowiem wiele uczyniły szkody; i widzę wiele surowych praw, ustanowionych na to, by je usunąć. To, co im zjednało uznanie i pewną wiarygodność, polega na trzech rzeczach. Po pierwsze, ludzie zapamiętują sobie, gdy te przepowiednie się sprawdzają, nie zapamiętują ich natomiast nigdy, gdy się nie sprawdzają; i tak się rzecz ma ogólnie, również co się tyczy snów. Po drugie, prawdopodobne domysły czy też niejasne tradycje często zamieniają się w przepowiednie. I taka jest natura człowieka, który pragnąłby mieć dar przewidywania, że nie widzi on niebezpieczeństwa, iżby przedstawiać jako przepowiednie to, co w rzeczywistości tylko wysnuwa w drodze wnioskowania: przykładem tego jest wiersz Seneki. Można już było wówczas dowieść, że znaczna część kuli ziemskiej znajduje się poza Atlantykiem, który prawdopodobnie, jak można było już wówczas wnioskować, nie jest jedynym morzem. A gdy się dodało to, co przekazał Plato w swym Tymajosie i Kritiaszuy to mogło to zachęcać, by z tego uczynić przepowiednię. Wreszcie, po trzecie (co najważniejsze), niemal wszystkie te przepowiednie, których liczba jest nieskończona, były oszukaństwem; i wymyśliły je mózgi bezczynne i chytre dopiero wtedy, gdy przepowiadane zdarzenie już nastąpiło.

 

XXXVI. O AMBICJI

Ambicja jest podobna do gniewu, który jest usposobieniem, co czyni człowieka aktywnym, wytrwałym, rześkim i ruchliwym, jeżeli nie zostanie powściągnięty. Jeśli zaś zostanie powściągnięty i nie może dojść do swego celu, to staje się porywczy i gorączkowy, a przez to złośliwy i jadowity. Podobnie ludzie ambitni, jeśli znajdują otwartą drogę dla swej kariery i stale wznoszą się coraz wyżej, to raczej są bardzo aktywni niż niebezpieczni. Lecz jeśli spotkają przeszkodę na drodze swych pragnień, to stają się w swym wnętrzu niezadowoleni i patrzą na ludzi i na sprawy ludzkie złym okiem, a największą im przyjemność sprawia, gdy rzeczy przyjmują zły obrót: taka postawa jest rzeczą najgorszą u człowieka, który służy władcy lub państwu. Toteż rzeczą korzystną dla władcy, jeśli korzysta z usług ludzi ambitnych, jest taki dawać obrót rzeczom, by oni wciąż posuwali się naprzód, a nie cofali w swej karierze. Lecz że to nie może nie pociągać za sobą pewnych niedogodności, więc nie jest dobrze w ogóle posługiwać się ludźmi o takiej naturze. Jeśli bowiem nie wznoszą się wyżej w swej służbie, to chwycą się środków, ażeby wraz z nimi upadło to, czemu służą.

Skorośmy powiedzieli, że nie jest dobrze posługiwać się ludźmi o naturze ambitnej, wyjąwszy tylko przypadki nieodzownej konieczności, to jest wskazane omówić teraz, w jakich przypadkach tacy ludzie są konieczni. W wojnie trzeba brać dobrych wodzów, choćby oni nie wiedzieć jak byli ambitni; korzyść bowiem z ich usług kompensuje wszystko inne: a przy tym wziąć żołnierza bez ambicji, to odebrać mu jego ostrogi. Wielkie usługi oddają również ludzie ambitni przez to, że zasłaniają swojego władcę w sprawach, związanych z niebezpieczeństwem i z zawiścią; albowiem takiego zadania nie weźmie na siebie nikt, poza takim człowiekiem, który podobny jest do oślepionego gołębia, co wzbija się w górę coraz wyżej i wyżej, ponieważ nie może się naokoło siebie rozejrzeć. Oddają również usługi ludzie ambitni tym, że zmniejszają wielkość każdego człowieka, który się zbyt wysoko wynosi; tak właśnie Tyberiusz posługiwał się Makronem, gdy chciał upokorzyć Sejana.

Jeśli więc takimi ludźmi trzeba się posługiwać w podobnych przypadkach, to pozostaje tylko omówić, jak należy ich kiełznać, iżby mogli być mniej niebezpieczni. Mniejsze jest z ich strony niebezpieczeństwo, jeśli z urodzenia są miernego stanu, niż jeśli są znakomitego rodu; i mniejsze, jeśli są z natury szorstcy i twardzi, niż gdy są układni i popularni; mniejsze też, jeśli dopiero niedawno wznieśli się wyżej, niż wówczas, gdy już umocnili się na swoim wysokim stanowisku i nabrali na nim chytrości. Niektórzy ludzie poczytują to za słabość u władcy, jeśli ma on faworytów; niemniej spośród wszelkich innych środków jest to najlepszy na ludzi ambitnych i bardzo możnych. Jeśli bowiem od faworyta zależy, czy ktoś się podoba czy też nie podoba władcy, to niemożliwą jest rzeczą, żeby ktoś stał się nadmiernie wielki. Innym środkiem do tego, by ugiąć zbyt możnych, jest przeciwstawić im innych, równie pysznych jak oni. Ale wówczas trzeba pośrednika i doradcy, by utrzymać rzeczy w trwałej równowadze, bez tego bowiem balastu okręt ślizgałby się zbyt szybko. A co najmniej, władca może zachęcić osoby mniejszego znaczenia i wdrożyć je do tego, iżby były biczem dla ludzi ambitnych. Wystawić ich na to, iżby im groził upadek, może być rzeczą dobrą, jeśli ci ludzie są tchórzliwej natury; jeśli natomiast są mocni i odważni, to może to przyspieszyć realizację ich zamiarów i okazać się niebezpieczne. Jeśli sprawy wymagają, by ich upokorzyć i pozbawić wysokiego stanowiska, a nie można tego uczynić bezpiecznie w jednej chwili, to jedyną drogą jest wtedy stale traktować ich kolejno to łaskawie, to niełaskawie, wobec czego mogą oni nie wiedzieć, czego mają się spodziewać i czuć się jak gdyby w lesie. Spośród ambicyj mniej szkodliwa jest ambicja, żeby coś znaczyć w rzeczach wielkich, niż ambicja, żeby być czymś w każdej rzeczy; ta ostatnia bowiem rodzi zamieszanie i psuje bieg spraw. I mniej niebezpieczną rzeczą jest mieć ambitnego człowieka, który jest aktywny w załatwianiu spraw, niż takiego, który jest możny dzięki swoim stronnikom. Kto dąży do tego, ażeby mieć pozycję wybitną wśród ludzi zdolnych, ten stawia sobie wielkie zadanie, lecz zawsze dobrze się nadaje do załatwiania spraw publicznych. Kto natomiast zmierza do tego, by być jedyną cyfrą znaczącą wśród zer,, ten jest zakałą swoich czasów.

Stanowisko zaszczytne ma w sobie trzy rzeczy: jest pozycją korzystną, z której można czynić dobrze; daje dostęp do władcy i do osób najwybitniejszych; wreszcie pozwala człowiekowi zwiększyć własną fortunę. Kto ma najlepszą spośród tych intencji, gdy dąży do wysokiego stanowiska, ten jest człowiekiem uczciwym; a mądrym władcą jest ten, kto umie poznać te intencje u człowieka, co dąży do zaszczytów. Ogólnie biorąc, władca i państwo winno dobierać takich ministrów, którzy mają większe poczucie obowiązku niż chęć wyniesienia się, oraz takich, którzy mają upodobanie do swojego zajęcia raczej z poczucia obowiązku niż dla zaspokojenia swej pychy; i władca czy też państwo powinno odróżniać naturę czynną od usposobienia usłużnego.

 

XXXVII. O MASKARADACH I PRZEDSTAWIENIACH TEATRALNYCH

Te rzeczy to jedynie zabawki pośród rozważań tak poważnych. Niemniej wobec tego, że władcy chcą mieć takie rzeczy, to lepiej, iżby miały one wdzięk i wy-tworność, niż żeby były zepsute swą kosztowną wystawnością.

Taniec przy akompaniamencie śpiewu jest rzeczą wspaniałą i przyjemną. Mam na myśli, że śpiew powinien być chóralny i że chór winien być umieszczony na wzniesieniu, i że towarzyszyć mu winna muzyka smyczkowa, oraz że pieśń powinna odpowiadać całości przedsięwzięcia. Gra aktorska, połączona ze śpiewem, zwłaszcza w dialogu, ma urok szczególnie wielki — mówię: gra aktorska, nie zaś taniec (to bowiem jest rzeczą pospolitą i wulgarną); a przy tym głosy w dialogu winny być silne i męskie (bas i tenor, nie dyszkant), a pieśń powinna być wzniosła i tragiczna, nie zaś głupia czy bagatelna. Kilka chórów, umieszczonych obok siebie i śpiewających kolejno jak w hymnie, daje przyjemność wielką. Zamiana tańca w żywy obraz jest ciekawostką dziecinną. Ogólnie też należy zauważyć, że te rzeczy, o których tu piszę, są tego rodzaju, iż z natury rzeczy zwracają ku sobie zmysły, nie mają zaś na widoku drobnych ciekawostek. Zmiana scen, jeśli odbywa się spokojnie i bez hałasu, jest rzeczą bardzo piękną i przyjemną. To bowiem zajmuje i daje wytchnienie oku, nim ono się przesyci widokiem tej samej rzeczy. Niechaj scena będzie pełna światła, w szczególności kolorowego i urozmaiconego; i niechaj osoby przebrane czy też jakiekolwiek inne, które mają zejść ze sceny na widownię, wykonają pewne ruchy na samej scenie, nim zejdą; przyciąga to bowiem w szczególny sposób oko i daje wielką przyjemność, gdy się zobaczy to, czego nie można było dokładnie rozróżnić. Śpiew niechaj będzie głośny i wesoły, nie zaś świergoczący i jękliwy. I muzyka podobnie niechaj będzie wyraźna i głośna, i dobrze umieszczona. Barwy, które przedstawiają się najlepiej przy świetle świec, to barwa biała, cielista oraz zielona barwa morza; błyskotki i szych nie kosztują wiele, a dają wiele okazałości. Co się tyczy bogatych haftów, to się ich nie widzi dokładnie, przez co tracą znaczenie. Ubiory osób przebranych winny być pełne wdzięku i takie przy tym, iżby w nich było dobrze danej osobie, gdy zdejmie maskę; przy tym nie powinny się one wzorować na ubiorach znanych, takich jak ubiór Turka, żołnierza, marynarza i tym podobnych. Korowód antymasek niechaj nie będzie długi; zazwyczaj taką antymaską bywał pajac, satyr, pawian, dziki człowiek, figura groteskowa, zwierzę, duch, wiedźma, Murzyn, Pigmej, Turek, nimfa, wieśniak, kupido, poruszająca się statua i temu podobne. Co się tyczy aniołów, to nie jest rzeczą dostatecznie komiczną, gdy się je umieszcza w liczbie antymasek; a z drugiej strony nieodpowiednie jest wszystko, co jest odrażające, takie na przykład, jak diabeł i wielkolud. Ale przede wszystkim niech muzyka przy tym będzie rozweselająca i niechaj w niej będą pewne nieoczekiwane zmiany. Słodkie zapachy, zjawiające się nagle, lecz tak, by nie padały krople, w takim towarzystwie, gdzie jest gorąco i gdzie są opary, są szczególnie przyjemne i orzeźwiające. Maski podwójne, jedne męskie, inne żeńskie dodają okazałości i rzecz urozmaicają. Ale wszystko to jest niczym, jeżeli sala nie jest jasna i czysta.

Co się tyczy turniejów i walki na miecze, to wspaniałe wrażenie dają one głównie dzięki wozom, na których zjawiają się zawodnicy, w szczególności, jeśli te wozy ciągną niecodzienne zwierzęta, takie jak lwy, niedźwiedzie, wielbłądy i temu podobne; wspaniałość tych turniejów zależy też od sposobu, w jaki wchodzą zawodnicy, od wspaniałości ich stroju czy też od dobrej uprzęży ich koni oraz ich uzbrojenia. Ale dość o tych zabawkach.

 

XXXVIII. O NATURZE LUDZKIEJ

Usposobienie przyrodzone często jest ukryte, czasem zostaje przezwyciężone, rzadko zaś znika zupełnie. Usposobienie przyrodzone, powściągnięte siłą, staje się bardziej gwałtowne, gdy powraca; nauka i rozmowa sprawia, że to usposobienie staje się mniej dokuczliwe i natrętne, ale tylko nawyk je zmienia i opanowuje.

Kto chce odnieść zwycięstwo nad swoją naturą, niechaj nie stawia sobie zadań ani zbyt wielkich, ani zbyt małych. Pierwsze sprawią, że będzie go przygnębiało to, iż często nie podoła zadaniom, drugie zaś sprawią, że będzie osiągał niewiele, choć często będzie mu się udawało. Na początek niechaj się ćwiczy z pewną pomocą, podobnie jak pływacy używają pęcherzy czy mat; ale po pewnym czasie niechaj ćwiczy się w niekorzystnych warunkach tak, jak to czynią tancerze w grubych butach. Osiąga się bowiem wielką doskonałość, jeżeli ćwiczenie jest bardziej trudne niż późniejsze wykonywanie działania.

Gdy natura jest silna i, co za tym idzie, zwycięstwo jest trudne, to trzeba ćwiczenie stopniować. Najpierw należy osadzać i powściągać w czas przyrodzone usposobienie (na podobieństwo tego, jak człowiek w gniewie mówi sobie dwadzieścia cztery litery); następnie należy wprowadzać pewną miarę (chcąc powstrzymać się od wina, człowiek przechodzi od tego, że pije za zdrowie, do tego, że bierze łyk przy jedzeniu); w końcu zaś należy zupełnie zaprzestać. Lecz jeśli człowiek ma moc i zdecydowaną wolę, żeby od razu się uwolnić, to jest to najlepsze:

Optimus ille animi vindex, laedentia pectus Vincula qui rupit, dedoluitąue semel.

I nie jest nietrafna stara reguła, iżby naginać naturę jak tykę we wręcz przeciwnym kierunku i w ten sposób ją prostować; rozumie się, tam, gdzie przeciwny kraniec nie jest przywarą.

Człowiek nie powinien siłą narzucać sobie nawyku w sposób stały i nieprzerwany, lecz winien czynić pewne przerwy. Albowiem przerwa z jednej strony wzmacnia nowy nacisk, a z drugiej, jeżeli człowiek, który nie jest doskonały, będzie się wciąż ćwiczył, to będzie się ćwiczył zarówno w swych błędach, jak i w swych dobrych skłonnościach, i stworzy tym sobie oba nawyki. Przeciw temu nie ma innego środka niż przerwa w ćwiczeniu we właściwym czasie.

Ale człowiek nie powinien zbytnio ufać w swoje zwycięstwo nad swoją naturą; natura bowiem będzie przez długi czas ukryta, a przecież odżyje przy odpowiedniej sposobności czy pokusie. Tak właśnie rzecz się miała z dziewczyną u Ezopa, która, z kotki zamieniona w kobietę, siedziała bardzo skromnie i poważnie na końcu stołu, póki mysz nie przebiegła przed nią. Człowiek winien więc albo całkowicie unikać okazji, albo też.często się na nią wystawiać tak, iżby miała nań jak najmniejszy wpływ.

Naturę ludzką widzimy najlepiej w zaciszu domowym, wtedy bowiem nie ma udawania i przesady; również w poruszeniu uczuciowym, albowiem to go wyprowadza z zasięgu jego reguł; a także w jakiejś nowej sytuacji czy doświadczeniu, jako że wówczas nie kieruje nim nawyk.

Szczęśliwi są ludzie, których przyrodzone usposobienie jest w zgodzie z ich powołaniem czy zajęciem; w przeciwnym przypadku mogliby powiedzieć: multum incolafuit anima mea gdy mają do czynienia z rzeczami, których nie lubią. W pracach, jakie sobie człowiek narzuca, niechaj ma ustalone na to godziny; lecz w tym, co jest przyjemne dla jego natury, niechaj nie troszczy się o ustalone terminy; albowiem myśli jego ulatują ku temu same przez się, tak iż czas między innymi sprawami czy zajęciami będzie wystarczał.

Natura ludzka rozwija się bądź w pożyteczne ziele, bądź w chwast; niechaj więc człowiek w należny czas podsyca wodą jedno, a niszczy drugi.

 

XXXIX. O NAWYKU I WYCHOWANIU

Myśli człowieka w znacznej mierze odpowiadają jego skłonnościom; a jego rozmowy i mowy odpowiadają jego wykształceniu i nabytym opiniom; dzieła jego natomiast są zależne od tego, do czego był nawykł. Dlatego też, jak dobrze zauważa Makiawel (choć w źle dobranym przykładzie), nie można ufać sile natury ani też stanowczości słów, jeżeli nie jest ona wzmocniona przez nawyk. Jego przykład dotyczy tego, że gdy chodzi o przeprowadzenie jakiegoś rozpaczliwego spisku, to człowiek nie powinien polegać na surowości czy okrucieństwie natury innego człowieka ani na jego zdecydowanych przedsięwzięciach, lecz winien dobrać takiego, który uprzednio maczał swe ręce we krwi. Ale Makiawel nie wiedział nic o mnichu Clement ani o Ravaillacu, ani o Jaureguyu, ani o Baltazarze Gerard. Niemniej słuszna jest jego reguła, że ani natura, ani zobowiązanie słowne nie ma takiej siły jak nawyk. Tylko przesąd posunął się obecnie tak daleko, że ludzie, którzy po raz pierwszy przelewają krew, są w tym tak niezachwiani, jak rzeźnicy z zawodu. I zdecydowanie, wynikające z danej przysięgi, ma takąż samą moc jak nawyk, nawet gdy chodzi o sprawy, związane z rozlewem krwi. W innych rzeczach przewaga nawyku jest wszędzie widoczna, tak iż można się dziwić, gdy się słyszy, że ludzie wypowiadają swe zdanie, protestują, zobowiązują się, dają wielkie słowo, a następnie czynią dokładnie, jak czynili poprzednio, jak gdyby byli martwymi posągami i maszynami, które poruszają się tylko dzięki kołom nawyku.

Widzimy też, czym jest władztwo czy też tyrania nawyku. Hindusi (mam na myśli sektę ich mędrców) kładą się spokojnie na stosie drzewa i w ten sposób oddają się na ofiarę całopalenia. Co więcej, kobiety starają się, by je spalono razem ze zwłokami ich mężów. Chłopcy spartańscy w czasach starożytnych byli zazwyczaj biczowani na ołtarzu Diany i nawet nie mrugali przy tym oczami. Przypominam sobie, w początkach panowania Elżbiety, królowej Anglii, irlandzkiego powstańca, który był skazany na śmierć; wniósł on prośbę do namiestnika, żeby mógł być powieszony na pętli z wierzby, nie zaś na stryczku, albowiem tak bywało uprzednio z innymi powstańcami. W Rosji zaś są mnisi, którzy za pokutę siedzą całą noc w naczyniu z wodą, póki ich nie obejmie twardy lód.

Wiele można przytoczyć przykładów tego, jaką moc i wpływ ma nawyk i na duszę, i na ciało; skoro więc tedy nawyk jest głównym kierownikiem w ludzkim życiu, to niechaj ludzie wszelkimi sposobami starają się zdobyć dobre nawyki. Nawyk z pewnością jest najbardziej doskonały, gdy zaczyna się formować w młodych latach. To nazywamy wychowaniem, które w istocie rzeczy nie jest niczym innym, niż wcześnie nabytym nawykiem. Toteż widzimy w mowie, że język bardziej się nagina do wszelkich wyrażeń i dźwięków w młodości niż później; tak samo bardziej giętkie są w młodości niż później stawy we wszelkich możliwych ruchach. Prawdą jest bowiem, że ci, co się późno uczą, nie mogą równie dobrze podołać zadaniu; wyjątek stanowią tylko pewne umysły, które nie pozwoliły sobie skostnieć, lecz utrzymały się otwarte i gotowe na to, ażeby wciąż się doskonalić; ale to jest niezwykle rzadkie.

Jeśli moc nawyku, prostego i wziętego z osobna, jest wielka, to znacznie większa jest moc nawyku, łącznego i zbiorowego. Wówczas bowiem przykład uczy, towarzystwo pokrzepia, współzawodnictwo pobudza, a osiągnięta reputacja podnosi; toteż tam siła nawyku dochodzi do swego szczytu. Z pewnością wielkie zwiększenie się ilości cnót w naturze ludzkiej ma swoje źródło w życiu zbiorowym, dobrze uporządkowanym i zdyscyplinowanym; państwo bowiem i dobry rząd pielęgnuje cnotę już sformowaną, ale w niewielkiej mierze poprawia same ziarna. Nieszczęściem jest, że najbardziej skuteczne środki obecnie stosuje się dla celów, które są najmniej pożądane.

 

XL. O SZCZĘŚCIU

Nie można zaprzeczyć, że do szczęścia prowadzą w znacznej mierze wydarzenia zewnętrzne: łaska, sprzyjające okoliczności, śmierć innych ludzi, sytuacja, która odpowiada posiadanym przymiotom. Ale głównie kształtowanie szczęścia leży we własnych rękach człowieka. Faber quisque fortunae suae — powiada poeta. A spośród przyczyn zewnętrznych, najczęstszą jest to, że szaleństwo jednego człowieka jest szczęściem innego. Człowiek bowiem nigdy tak szybko nie dochodzi do szczęścia, jak dzięki błędom innych ludzi. Serpens nisi serpentem comederit non fit draco.

Przymioty i cnoty z zewnątrz łatwo widoczne przynoszą pochwałę; ale są przymioty ukryte i niewidoczne, które przynoszą szczęście; są to pewne przejawy ludzkiego ja, które nie mają nazwy. Hiszpańska nazwa disemboltura częściowo daje im wyraz, gdy nie ma w naturze człowieka żadnych zahamowań i uporów i gdzie koła jego umysłu toczą się równo z kołami jego fortuny. Tak właśnie Liwiusz (gdy opisał charakter Katona Starszego w tych słowach: in illo, viro, tantum robur corporis et animi fuit, ut quocunque loco natus esset, fortunam sibi facturus videretur) wyprowadza wniosek, że miał on versatile ingenium. Tak więc, jeżeli człowiek rozgląda się ostro i uważnie, to znajdzie swoje szczęście; choć bowiem ono jest ślepe, to przecież nie jest niewidoczne. Droga szczęścia jest podobna do mlecznej drogi na niebie, która jest zagęszczeniem czy splotem pewnej liczby małych gwiazd: nie widać ich z osobna, lecz światło dają razem. Podobnie jest pewna liczba małych i trudno z osobna dostrzegalnych cnót czy też raczej zdolności i nawyków, które czynią człowieka szczęśliwym. Włosi wskazują pewne z nich, i to takie, o których człowiek mało myśli. Gdy mianowicie mówią oni o kimś, kto nie może uczynić nic, co by było nie na miejscu, to do innych jego przymiotów dodają, że ma on poco di matto. I z pewnością nie ma dwóch przymiotów bardziej szczęśliwych niż mieć w sobie coś z szaleńca i nie mieć w sobie zbyt wiele z człowieka prawego. Toteż ludzie, którzy szczególnie miłują swój kraj lub swego władcę, nigdy nie są szczęśliwi i być nie mogą. Gdy bowiem człowiek lokuje swe myśli poza sobą, to nie idzie drogą własną.

Szybko zdobyte szczęście czyni człowieka przedsiębiorczym i ruchliwym (Francuzi tu mówią lepiej: entreprenant albo remuant); szczęście zaś, zdobyte wysiłkiem, czyni człowieka dzielnym. Szczęście należy otaczać szacunkiem, choćby tylko ze względu na jego dwie córy, ufność i reputację. Te dwie bowiem rodzi szczęście: pierwszą we wnętrzu samego człowieka, drugą u innych w stosunku do niego.

Wszyscy mądrzy ludzie przypisują swe cnoty Opatrzności i Fortunie, aby w ten sposób uchylić się przed zazdrością innych. W ten sposób bowiem mogą łatwiej się do nich przyznawać; a poza tym jest rysem wielkości u człowieka, że jest pod opieką wyższych mocy. Tak to Cezar powiedział do przewodnika w czasie burzy: Caesarem portas, et fortunam ejus. Tak to Sulla przybrał imię Felix, nie zaś Magnus. Zauważono też, że ludzie, którzy otwarcie przypisują zbyt wiele swojej własnej mądrości i sposobowi postępowania, kończą nieszczęśliwie. Napisane jest, że Tymoteusz Ateńczyk po tym, jak w sprawozdaniu, które dawał rządowi swego państwa, często stawiał ten zwrot: a w tym szczęście nie grało żadnej roli, później nigdy już nie osiągał powodzenia w niczym, cokolwiek przedsięwziął.

Z pewnością są ludzie, których losy są podobne do wierszy Homera, co płyną bardziej gładko i łatwo niż wiersze innych poetów; tak właśnie Plutarch mówi o losach Timoleona w porównaniu z losami Agezilausa czy Epaminondasa. Że tak bywa, to bez wątpienia zależy w znacznej mierze od ja danego człowieka.

 

XLI. O LICHWIE

Wielu ludzi stawia uszczypliwe i dowcipne zarzuty lichwie. Powiadają oni, że niedobrze jest, iż diabeł ma udział w tym, co należy się Bogu, a mianowicie w dziesięcinie; że lichwiarz najbardziej łamie odpoczynek niedzielny, jako że orze w każdą niedzielę; że lichwiarz jest trutniem, o jakim mówi Wergiliusz w słowach:

Ignavum fucos pecus a praecepibus arcent;

że lichwiarz łamie pierwsze prawo, jakie zostało ustanowone dla rodzaju ludzkiego po jego upadku, a mianowicie : in sudore vultus tui comedes panem tuum, nie zaś: in sudore vultus alieni; że lichwiarze winni by nosić kapelusze koloru ciemnopomarańczowego, postępują bowiem jak Żydzi; że przeciwne naturze jest, iżby pieniądz rodził pieniądz; i rzeczy temu podobne. Ja zaś mówię tylko, że lichwa jest concessum propter duritiem cordis: skoro bowiem konieczne jest użyczanie i branie pożyczek i skoro ludzie mają tak twarde serca, iż nie dają pożyczek bez wynagrodzenia, to lichwa musi być dozwolona. Inni ludzie wysuwali podejrzane i chytre propozycje, dotyczące banków, ujawniania stanu posiadania oraz innych pomysłów. Ale niewielu ludzi mówiło o lichwie tak, by stąd była jakaś korzyść. Toteż dobrze jest przedstawić sobie strony ujemne i dodatnie lichwy tak, iżby można było bądź zważyć, bądź wydobywać to, co jest w niej dobre; i żeby można było ostrożnie zabezpieczyć się przed tym, by nie spotkać się z czymś, co jest gorsze, gdy będziemy szukali tego, co jest lepsze.

Ujemną stroną lichwy jest, po pierwsze, to, że sprawia ona, iż mniej jest kupców. Gdyby bowiem nie to próżniacze zajęcie lichwiarza, pieniądz nie leżałby spokojnie, lecz w znacznej mierze byłby użyty w obrocie handlowym, który jest vena porta dla zdrowia w państwie. Po drugie, ujemną stroną lichwy jest to, że uboży ona kupców. Podobnie bowiem, jak rolnik nie może dobrze gospodarzyć na swoim gruncie, jeśli ciąży na nim duża renta, tak też kupiec nie może prowadzić swego handlu dobrze, jeśli go opiera na wielkiej lichwie. Trzecia ujemna strona związana jest z tamtymi dwiema; a polega na tym, że wskutek lichwy zmniejszają się dla władcy czy państwa wpływy z ceł, które rosną albo maleją wraz z obrotami handlowymi. Czwartą ujemną stroną jest to, że lichwa oddaje zasób pieniężny królestwa czy państwa w ręce niewielu ludzi. Lichwiarz bowiem daje pieniądze przy zupełnym zabezpieczeniu, inni natomiast obracają nim, nie mając takiego zabezpieczenia, a wobec tego w końcu całej gry większa część pieniędzy znajdzie się w szkatule lichwiarza; a tymczasem państwo kwitnie zawsze wówczas, gdy bogactwo jest rozdzielone bardziej równo. Piątą ujemną stroną jest to, że lichwa obniża cenę ziemi. Pieniądz bowiem ma zastosowanie głównie bądź w obrocie handlowym, bądź w nabywaniu rzeczy, lichwa zaś czyha na jedno i drugie. Szóstą ujemną stroną jest to, że gasi ona pęd i zniechęca do wszelkich przedsięwzięć, ulepszeń i nowych wynalazków, w czym pieniądz byłby bodźcem, gdyby nie ten próżniak. Wreszcie ostatnią stroną ujemną jest to, że lichwa jest rakiem i ruiną majątku dla wielu ludzi, co z biegiem czasu prowadzi do zubożenia powszechnego.

Z drugiej strony korzyści, jakie daje lichwa, są następujące. Po pierwsze, jakkolwiek lichwa pod pewnymi względami jest przeszkodą w obrocie handlowym, to przecież pod pewnymi innymi sprzyja mu. Pewną bowiem jest rzeczą, że większą część obrotów handlowych robią młodzi kupcy, pożyczając od innych pieniądze na procent. Gdyby więc lichwiarz zażądał zwrotu pieniędzy albo ich nie użyczył, to powstałby natychmiast duży zastój w handlu. Po drugie, gdyby nie było łatwo pożyczać na procent, to konieczna potrzeba doprowadzałaby ludzi do gwałtownej ruiny, jako że byliby zmuszeni spieniężać swoje mienie (czy to ziemię, czy to inne dobra) znacznie poniżej ich wartości. Tak więc lichwa ich tylko podgryza, natomiast niekorzystna sprzedaż dóbr pożarłaby ich całkowicie. Co się tyczy oddawania rzeczy pod zastaw, to niewiele by to polepszało sprawę, albowiem ludzie albo nie chcą brać zastawu, z niego nie korzystając, albo też jeśli go tak biorą, to starają się, ażeby spowodować przepadek. Przypominam sobie bezwzględnego, a zasobnego w pieniądz człowieka na prowincji, który zwykł był mówić: niech diabli wezmą tę lichwę, nie pozwala nam ona zagarniać tytułem przepadku rzeczy zastawionych. Trzecia i ostatnia korzyść polega na tym, że przecież próżno byłoby sobie wyobrażać, iżby ludzie pożyczali z reguły bez zysku z tego; i niepodobna sobie wyobrazić, jaka ilość niedogodności by powstała, gdyby zostało ograniczone pożyczanie pieniędzy. Próżna więc to rzecz mówić o zniesieniu lichwy; wszystkie państwa ją zawsze miały w takiej czy innej postaci i stopniu. Tak więc tę koncepcję trzeba odesłać do Utopii.

Przejdźmy teraz do zreformowania i uregulowania lichwy: jak można najlepiej uniknąć niedogodności, jakie są z nią związane, i jak zachować z niej korzyści? Gdy zważymy dodatnie i ujemne strony lichwy, to się okazuje, źe można je ze sobą pogodzić. Ząb lichwy trzeba stępić, ażeby nie kąsał zbytnio; a z drugiej strony trzeba pozostawić jakiś sposób, by zachęcać ludzi, zasobnych w pieniądz, iżby go pożyczali kupcom tak, aby ci mogli dalej prowadzić handel i przyspieszać obroty. Nie można tego uczynić inaczej, niż wprowadzając różne rodzaje lichwy, mniejszą i większą. Jeśli bowiem sprowadzimy lichwę do jednej niskiej stopy, to da to ulgę zwykłemu dłużnikowi, ale kupiec będzie musiał szukać pieniędzy. Trzeba przy tym zauważyć, że handel może znosić lichwę przy wyższej stopie procentowej, jako że jest to zajęcie wielce lukratywne; inne transakcje nie są takie.

Ażeby osiągnąć oba cele, trzeba, krótko mówiąc, obrać drogę następującą. Winny być dwie stopy procentowe lichwy, jedna swobodna i ogólna dla wszystkich, druga tylko dozwolona pewnym osobom i w pewnych określonych miejscach, gdzie się dokonuje obrotów handlowych. Otóż, po pierwsze, należy tę lichwę ogólną sprowadzić do pięciu od sta i trzeba ogłosić, że ta stopa jest dozwolona jako potoczna; niechaj przy tym państwo powstrzyma się od tego, iżby za nią karać w jakikolwiek sposób. To sprawi, że pożyczki nie ulegną ogólnemu zahamowaniu i że kredyt nie wyschnie. To ułatwi sytuację niezliczonej ilości ludzi, którzy na wsi pożyczają od innych pieniądze. To też w znacznej mierze podniesie cenę ziemi, jako że ziemia, kupowana za dochód szesnastoletni, będzie dawała sześć od sta, i cokolwiek więcej, gdy tymczasem stopa procentowa pożyczek będzie dawała tylko pięć od sta. Z podobnej racji zachęci to i pobudzi do przedsiębiorczych i korzystnych inwestycji, jako że wielu ludzi podejmie raczej ryzyko tego rodzaju, niż weźmie pięć od sta, zwłaszcza jeśli ludzie ci przywykli do większego zysku. Po wtóre, pewnym osobom winno być dozwolone wypożyczać pieniądze na wysoki procent znanym kupcom, przy czym winny być zachowane następujące środki ostrożności. Niechaj stopa procentowa, nawet gdy chodzi o kupca, będzie nieco niższa, niż ta, jaką dawać musiał zazwyczaj poprzednio; dzięki temu bowiem ta reforma da pewną ulgę wszystkim dłużnikom, zarówno kupcowi, jak i każdemu innemu. I niechaj tego nie załatwia żaden bank ani spółka pieniężna, lecz niechaj każdy człowiek będzie panem swego własnego pieniądza. Nie znaczy to, iżbym niechętnie widział banki; lecz trudno je będzie tolerować ze względu na pewne podejrzenia. Państwo winno otrzymywać pewien drobny procent za to, że pozwala na lichwę; resztę zaś należy pozostawić temu, kto daje pieniądze; jeśli bowiem to potrącenie będzie bardzo małe, to nie zniechęci ono ani trochę tego, kto daje na procent. Kto bowiem na przykład, poprzednio brał dziesięć czy też dziewięć od sta, łatwiej zejdzie na osiem od sta, niż zaniecha tego lichwiarskiego zajęcia i przejdzie od zysków pewnych do zysków, wystawionych na ryzyko. Niechaj przy tym ilość tych, którym dozwolona jest lichwa na wysoki procent, będzie nieokreślona, lecz niechaj będzie ograniczona do pewnych głównych miast i miasteczek handlowych. Wtedy bowiem trudno im będzie obracać pieniędzmi innych ludzi tak, iżby dozwolona stopa dziewięcioprocentowa mogła pochłonąć bieżącą stopę pięcioprocentową. Żaden człowiek bowiem nie pożyczy swoich pieniędzy na dużą odległość ani też nie odda ich w nieznane ręce.

Jeśli powstanie tu obiekcja, że to w pewien sposób sprzyja i legalizuje lichwę, która w niektórych miejscach była zaledwie dozwolona, to odpowiedzią na to jest, że lepiej miarkować lichwę przepisami, niż pozwalać na to, by ona szalała za milczącą zgodą.

 

XLII. O MŁODOŚCI I WIEKU DOJRZAŁYM

Człowiek, który jest młody latami, może być stary godzinami, jeśli nie tracił swego czasu. Ale to zdarza się rzadko. Ogólnie biorąc, młodość jest podobna do pierwszych myśli, które nie są tak mądre jak późniejsze: jest bowiem młodość w myślach tak samo, jak jest młodość co do wieku. Inwencja młodych ludzi jest bardziej żywa niż starych, a obrazy wyobraźni wpływają do ich umysłów łatwiej i lepiej, jak gdyby bardziej z boskiego natchnienia.

Natury, które mają w sobie wiele ognia oraz wielkie i gwałtowne pragnienia i niepokoje, nie są dojrzałe do działania, póki nie przejdą przez południk swych lat. Tak było z Juliuszem Cezarem i z Septimiuszem Sewerem; o tym ostatnim powiedziano: juventutem egit erroribus, imo furoribus, plenam; a przecież był to imperator najbardziej zdolny niemal z całego ich szeregu. Natomiast natury stateczne mogą dokonywać rzeczy wielkich już w młodości, jak to widzimy na przykładzie Cezara Augusta, Kosmy, księcia Florencji, Gastona de Fois oraz innych.

Z drugiej strony natura ognista i żywość w wieku dojrzałym to doskonałe połączenie, gdy chodzi o rozwijanie działalności. Ludzie młodzi łatwiej znajdują nowe pomysły, niż wydają trafny sąd o rzeczach, i lepiej wykonują rzeczy, niż je poddają rozwadze; łatwiej też tworzą nowe projekty, niż je systematycznie wykonują. Albowiem doświadczenie wieku dojrzałego w rzeczach, jakie wchodzą w jego zakres, daje ludziom dojrzałym linię wytyczną, w rzeczach nowych natomiast wprowadza ich w błąd.

Błędy ludzi młodych psują sprawy i je zaprzepaszczają; błędy ludzi dojrzałych natomiast sprawiają tylko to, że można by było uczynić więcej lub szybciej. Ludzie młodzi, prowadząc jakieś sprawy i nimi kierując, obejmują więcej, niż objąć są w stanie; wprawiają w ruch więcej rzeczy, niż mogą załatwić; dążą do jakiegoś celu, nie myśląc o środkach i stopniach, które doń prowadzą; opierają się na pewnej niewielkiej liczbie zasad, które wybrali przypadkowo i bez dostatecznej racji; nie obawiają się wprowadzać innowacji, które pociągają za sobą nieznane niedogodności; stosują środki ostateczne na samym początku; i wreszcie (co podwaja wszelkie błędy) nie chcą tego uznać czy też się cofnąć z drogi, na podobieństwo krnąbrnego konia, który ani nie chce się zatrzymać, ani zawrócić.

Ludzie dojrzałego wieku wysuwają zbyt wiele obiekcji, namyślają się zbyt długo, ryzykują zbyt mało, żałują tego, co zrobili, zbyt szybko, i rzadko doprowadzają sprawę do końca, lecz kontentują się miernym powodzeniem.

Najlepiej jest z pewnością zatrudniać łącznie młodych i starych. Będzie to bowiem dobre dla chwili obecnej, jako że zalety jednych i drugich będą mogły naprawiać ich strony ujemne; i dobre będzie na czas późniejszy, iżby młodzi ludzie mogli być uczniami, gdy ludzie dojrzałego wieku kierują sprawami; dobrze będzie wreszcie ze względu na przypadki zewnętrzne, jako że z wiekiem dojrzałym łączy się autorytet, z młodością zaś przychylność u ludzi i popularność u nich.

Co do strony moralnej, to, być może, młodość ma przewagę, tak jak wiek dojrzały ma ją w sprawach polityki. Pewien rabin ze słów: wasi młodzieńcy widzenia widzieć będą, a starcom waszym sny się, śnić będą, wyprowadza wniosek, że młodzi ludzie bliżej są dopuszczeni do Boga niż starzy, jako że widzenie jest wyraźniejszym objawieniem niż sen. W rzeczy samej, im więcej człowiek pije tego świata, tym to go bardziej zatruwa; i wiek dojrzały większą ma korzyść raczej z uzdolnień rozumu niż z cnót woli i uczucia.

Są ludzie, co osiągają nadmiernie wcześnie dojrzałość, która następnie przedwcześnie więdnie. Są to, po pierwsze, tacy, co mają kruchy dowcip, którego ostrze szybko się tępi; tacy, jak retor Hermogenes, którego dzieła są niezwykle subtelne, lecz który później otępiał. Drugi rodzaj, to ci, co mają pewne dyspozycje przyrodzone, jakie przystoją lepiej wiekowi młodemu niż dojrzałemu; takie, jak płynna i obfita w słowa wymowa, która przystoi dobrze młodości, lecz nie wiekowi dojrzałemu. Tak to mówi Tulliusz do Hortenzjusza: idem manebat, neque idem decebat. Trzeci rodzaj, to tacy, co biorą początkowo zbyt szybki rozpęd i szafują swą energią więcej, niż to może znieść bieg czasu. Taki był Scypio Afrykański, o którym Liwiusz mówi w rzeczy samej: ultima primis cedebant.

 

XLIII. O PIĘKNIE

Cnota jest jak kosztowny kamień, który najlepiej wygląda w prostej oprawie; z pewnością też cnota wygląda najlepiej w ciele, które jest miłe, lecz o niezbyt delikatnych rysach, które ma raczej dostojną postawę niż piękny wygląd. Nie bywa też przeważnie tak, iżby bardzo piękne były osoby, które skądinąd odznaczają się wielką cnotą: jak gdyby natura troszczyła się raczej o to, by nie błądzić, niż o to, by z wysiłkiem tworzyć rzeczy doskonałe. Toteż osoby piękne okazują się raczej dobrze wychowane, niż obdarzone wielkim umysłem; i więcej im chodzi raczej o dobre ułożenie, niż o cnotę. Ale bywa tak nie zawsze. Cezar August bowiem, Tytus Wespazjan, Filip Piękny, król Francji, Edward IV, król Anglii, Alcybiades Ateńczyk, Izmael, szach Persji, wszyscy oni byli ludźmi wielkiego i wzniosłego ducha, a przecież jednocześnie byli najpiękniejszymi ludźmi swych czasów. Co się tyczy piękności, to piękno rysów waży więcej niż kolory, a piękno nadobnych i wdzięcznych ruchów waży więcej niż piękno rysów. Najlepszą stroną piękności jest to, czego nie może oddać malowidło ani pierwszy rzut oka na żywą osobę. Nie ma piękności tak doskonałej, iżby nie było w niej jakiejś nieprawidłowości w proporcjach. Niepodobna powiedzieć, kto był bardziej drobiazgowy, Apelles czy też Albrecht Durer. Jeden tworzył postacie na podstawie proporcji geometrycznych, drugi zaś, biorąc najlepsze szczegóły z różnych twarzy i tworząc z nich jedną doskonałą. Takie postacie, jak myślę, nie podobają się nikomu poza malarzem, który je stworzył. Nie znaczy to, iżbym myślał, że malarz nie może stworzyć twarzy piękniejszej niż jakakolwiek rzeczywista; ale musi to czynić jakimś chwytem szczęśliwym (na podobieństwo tego, jak muzyk tworzy doskonałą melodię), nie zaś według jakiejś reguły. W dziele sztuki człowiek winien widzieć twarze, w których, przyglądając się każdej części z osobna, nie znajduje się żadnej doskonałej, a przecież wszystkie, razem wzięte, dają piękną całość. Jeśli prawdą jest, że piękno polega głównie na odpowiednich ruchach, to nie jest rzeczą dziwną, iż osoby w latach wielokrotnie zdają się być bardziej miłe: pulchrorum autumnus pulcher. Żadnego bowiem człowieka młodego nie można uznać za urodziwego, nie biorąc pobłażliwie w rachubę młodości. Piękność jest jak owoce letnie, które łatwo się psują i nie mogą przetrwać długo. A w większości przypadków piękno sprawia, że rozwiązła jest młodość i że wiek dojrzały wychodzi nieco z granic tego, co przystojne. Lecz z drugiej strony jest rzeczą pewną, że jeśli światło piękna pada na właściwe miejsce, to sprawia, że cnota ma blask, a przywary okrywają się rumieńcem.

 

XLIV. O BRZYDOCIE I UŁOMNOŚCI CIELESNEJ

Ospby brzydkie czy też ułomne fizycznie mają wyrównane rachunki z naturą. Podobnie bowiem, jak źle się z nimi obeszła natura, tak też one źle się z nią obchodzą, jako że w większości przypadków są, jak mówi Pismo, pozbawione naturalnych popędów i uczuć. I w ten sposób biorą swój rewanż na naturze. Z pewnością jest pewna zgodność między ciałem a duszą; i gdzie natura błądzi w jednym, tam też wystawia na próbę w drugim: ubi peccat in uno, periclitatur in altero. Że jednak człowiek może kształtować swą duszę swym wyborem, ciało jego zaś kształtuje się pod naciskiem konieczności, przeto gwiazdy naturalnych skłonności zostają czasem przyćmione przez słońce wewnętrznej dyscypliny i cnotliwości. Dobrze tedy patrzeć na ułomności cielesne nie jako na znak (co jest bardziej zawodne), lecz jako na przyczynę, która rzadko nie wywołuje swego skutku.

Kto w swej postaci ma taką jakąś trwałą cechę, iż to wywołuje wzgardę, ten ma jednocześnie w sobie trwały bodziec do tego, by ratować się przed wzgardą i od niej wyzwalać. Stąd też wszystkie osoby ułomne cieleśnie są niezwykle zuchwałe, początkowo w swojej własnej obronie, jako że są wystawione na wzgardę i pośmiewisko, a następnie, z biegiem czasu, przez powstały stąd nawyk ogólny. Taka ułomność budzi też w nich energię, w szczególności w tym kierunku, iżby czujnie obserwować słabości innych ludzi, by im móc czymś odpłacać. U przełożonych ułomność taka gasi w stosunku do nich zazdrość, jako do osób, o których myślą, że mogą nimi pomiatać, jak się im podoba. Współzawodników zaś i rywali takich osób ułomność ich usypia, jako że nie myślą nigdy, iżby te osoby miały możność wznosić się wyżej, póki nie zobaczą na własne oczy, że zdobyły jakąś pozycję. Tak więc tutaj przy dużych uzdolnieniach umysłowych ułomność cielesna jest rzeczą, która pomaga do wzniesienia się w karierze.

W czasach starożytnych (a także i dzisiaj w pewnych krajach) królowie zwykli byli darzyć wielkim zaufaniem eunuchów, jako że ci, choć zawistni i zazdrośni w stosunku do wszystkich ludzi, są gotowi do posłuchu i usług w stosunku do jednego. Ale królowie darzyli ich zaufaniem raczej jako dobrych szpiegów i cichych donosicieli niż jako dobrych urzędników i oficerów. Bardzo podobnie rzecz się ma, gdy chodzi o osoby ułomne cieleśnie. I tutaj mianowicie dlatego, że osoby te, jeśli mają rozum i charakter, to chcą się uwolnić od wzgardy, co mogą osiągnąć albo cnotą, albo złośliwością. Toteż nie należy się dziwić, jeżeli czasem takie osoby okazują się doskonałymi ludźmi; taki był Agezilaus, Zanger, syn Splimana, Ezop, Gasca, prezydent Peru; można też podobnie zaliczyć do takich ludzi wraz z innymi Sokratesa.

 

XLV. O BUDOWANIU

Domy buduje się na to, ażeby w nich mieszkać, nie zaś, żeby na nie patrzeć. Toteż wygodę należy przekładać nad harmonię kształtów, chyba że można mieć jedno i drugie. Zostawmy budowanie domów wyłącznie dla ich piękna poetom, którzy wznoszą zaczarowane pałace i budują je małym kosztem. Kto buduje piękny dom w złym miejscu, ten sam siebie skazuje na więzienie. Przy tym za złe miejsce ja uważam nie tylko takie, gdzie powietrze jest niezdrowe, lecz podobnie i takie, gdzie powietrze jest zmienne. Jak wiemy, wiele jest pięknych siedzib na wzgórkach, które są otoczone ze wszystkich stron wyższymi wzgórzami, przez co gorąco, jakie daje słońce, jest zamknięte ze wszystkich stron i powietrze zbiera się tam jak w korycie. Wskutek tego powstają tu, przy tym nagle, kolejno duże zmiany ciepła i zimna, jak gdybyśmy się znajdowali w miejscach zupełnie różnych. I nie tylko złe powietrze sprawia, że miejsce na budowę jest nieodpowiednie, lecz również i złe drogi, złe możliwości kupna i sprzedaży na rynku oraz, jeśli zasięgniemy rady u Momusa, źli sąsiedzi. Nie mówię tu już o wielu innych rzeczach, takich, jak brak wody, brak lasu, cienia i schronu, brak owoców oraz różnorodności gleby, brak widoków, brak równych terenów, brak w pobliżu miejsc na takie sporty jak polowanie, zwykłe i z jastrzębiem, i gonitwy konne. Nie mówię o takich rzeczach, jak zbytnia bliskość morza albo zbytnia odległość; jak wygoda, jaką dają spławne rzeki, czy też jak niewygoda z tego, iż one płyną zbyt blisko; jak to, że dane miejsce znajduje się zbyt daleko od wielkich miast, co może być przeszkodą w załatwianiu interesów, albo że jest zbyt blisko nich, co odbiera mu wszelkie zaprowiantowanie i podnosi cenę wszystkich rzeczy; nie mówię o tym, że w jednym miejscu człowiek może mieć wielkie obszary, a gdzie indziej jest w tym ograniczony. Wszystkich tych rzeczy niepodobna zapewne znaleźć razem, a wobec tego dobrze jest mieć je wszystkie na uwadze i o nich myśleć, tak iżby mieć ich na raz jak najwięcej tylko można, jeśli zaś ktoś ma wiele siedzib, to żeby mógł je tak urządzić, by mógł znaleźć w jednej to, czego brak mu w drugiej. Lukullus dobrze odpowiedział Pompejuszowi, który, widząc jego wspaniałe galerie i sale tak obszerne i widne w jednym z jego domów, zapytał: z pewnością jest to doskonałe miejsce na lato, lecz co ty robisz w zimie? Lukullus odpowiedział: cóż, czy myślisz że nie jestem równie mądry jak niektóre ptaki, które zawsze zmieniają swoją siedzibę ku zimie?

Przejdźmy teraz od miejsca pod budowę do samego domu: uczynimy tu, jak to czyni Cycero, gdy chodzi o sztukę mówcy. A mianowicie pisze on jedną książkę De Oratore, a drugiej daje tytuł Orator; pierwsza z nich podaje reguły tej sztuki, druga zaś wskazuje, jak w niej dochodzić do doskonałości. Opiszemy więc pałac książęcy, przedstawiając mały jego model. Rzecz to bowiem dziwna, że obecnie w Europie widzimy takie ogromne budowle, jak Watykan i Eskurial, oraz inne, a w nich niemal ani jednego pięknego pokoju.

Otóż przede wszystkim powiadam, że nie można mieć pałacu, jak należy, jeśli w nim nie ma dwóch skrzydeł. Jedno skrzydło winno być przeznaczone na recepcje, jak się o tym mówi w księdze Estery, drugie zaś ma być stroną mieszkalną; pierwsze ma być na festyny i na przedstawienia, drugie na mieszkanie. W moim rozumieniu te dwa skrzydła to mają być nie tylko boczne oficyny, lecz również części frontowego budynku; przy tym zewnętrznie winny stanowić budowlę jednolitą, choć wewnętrznie mają być podzielone w sposób różny. Te skrzydła przy tym mają być po dwóch stronach wielkiej i okazałej wieży pośrodku budynku frontowego i wieża ta ma je jak gdyby wiązać ze sobą. Chciałbym, żeby w skrzydle recepcyjnym od frontu była tylko jedna wielka komnata nad schodami, wysokości mniej więcej czterdziestu stóp; pod nią zaś pokój przeznaczony na garderobę i miejsce przygotowania się w czasie maskarad. Drugie skrzydło, mieszkalne, chciałbym podzielić na parterze na hali i kaplicę (oddzielone od siebie), dostatecznie okazałe i wielkie. Te dwie sale nie mają zajmować całej długości, lecz na końcu ma być sala dla przyjęcia gości, zimowa i letnia, obie jasne. Pod tymi pokojami ma być jasna i obszerna piwnica pod ziemią; a także niewidoczne kuchnie, spiżarnie i kredensy. Co się tyczy wieży, to chciałbym, iżby miała ona dwa piętra, każde piętro wysokości osiemnastu stóp ponad oba skrzydła; dach ma być z pięknej blachy z poręczą i posągami; przy tym wieża ta ma być podzielona na pokoje wedle tego, jak to będzie dogodne. Schody do górnych pokojów niechaj będą oparte o słup duży i widoczny i niechaj mają poręcz z wzorami, wycinanymi w drzewie, brązowego koloru, a u góry piękny podest. Ale to być może, jeżeli nie zostawimy jednego z pokojów na dole na jadalnię dla służby. W przeciwnym przypadku bowiem będziecie mieli obiad waszej służby po swoim własnym, gdyż zapachy stamtąd będą szły w górę, jak gdyby w kominie. Tyle, co się tyczy budynku frontowego. Dodaję jeszcze, że pierwsze schody winny mieć szesnaście stóp wysokości, to znaczy tyle, ile mają dolne pokoje.

Poza tym budynkiem frontowym ma być obszerny dziedziniec, ale trzy jego skrzydła mają być znacznie niższe niż budynek frontowy. Na wszystkich zaś czterech rogach tego dziedzińca mają być klatki schodowe, wbudowane w wieżyczki, które wychodzą poza linię samego budynku, a nie znajdują się w jej obrębie. Ale te wieżyczki nie mają być tej samej wysokości, co wieża frontowa, lecz raczej mają odpowiadać swą wysokością niższemu budynkowi. Dziedziniec niechaj nie będzie brukowany, bo to sprawia, że w lecie jest bardzo gorąco, a bardzo zimno w zimie; na tym dziedzińcu mają być tylko boczne chodniki oraz dwa krzyżujące się chodniki pośrodku; między nimi cztery strzyżone trawniki, lecz strzyżone nie za bardzo. W oficynie po stronie recepcyjnej niechaj będą tylko same okazałe galerie, a w nich niechaj będzie trzy do pięciu pięknych wnęk w równych odległościach, z pięknie malowanymi w różne wzory oknami. Po stronie mieszkalnej będą pokoje przyjęć oraz zwykłe pokoje mieszkalne z pewną ilością sypialni; przy tym wszystkie trzy oficyny mają mieć pokoje na obie strony, z tym jednak, by nie było światła na przestrzał, tak iżby były pokoje, chronione przed słońcem zarówno przed południem, jak i po południu. Trzeba przy tym urządzić to w ten sposób, żeby mieć pokoje zarówno na lato, jak i na zimę; chłodne na lato, a ciepłe na zimę. Czasem piękne domy są tak pełne szkła, że nie można powiedzieć, gdzie by można się było schronić przed działaniem słońca albo przed zimnem. Co się tyczy wykuszów, to ja uważam, że są one wygodne (w miastach natomiast lepsze są okna równo w murze ze względu na jednolitość ulicy). Takie wykusze to miejsca bardzo wygodne i zaciszne na rozmowę, a poza tym chronią zarówno przed wiatrem, jak i przed słońcem. To bowiem, co mogłoby przeniknąć niemal cały pokój, tutaj nie wychodzi niemal wcale poza wykusz. Ale tych wykuszy niechaj będzie niewiele, cztery na całym dziedzińcu i tylko w budynkach bocznych.

Poza tym dziedzińcem niechaj będzie dziedziniec wewnętrzny, tak samo kwadratowy i tak samo wysoki; ma on być otoczony ogrodem ze wszystkich stron; po stronie wewnętrznej ma być ze wszystkich stron otoczony kolumnadą z pięknymi łukami wysokości budynku parterowego. Na parterze w kierunku ogrodu niechaj ta kolumnada kończy się grotą czy też miejscem zacienionym na lato; i niechaj ma drzwi i okna tylko na ogród; przy tym niech będzie zbudowana równo z poziomem ziemi, i ani trochę nie opuszczona poniżej, tak iżby uniknąć wszelkiej wilgoci. Niechaj też będzie tam fontanna pośrodku dziedzińca, albo jakiś piękny posąg; dziedziniec zaś niechaj będzie wybrukowany tak, jak dziedziniec poprzedni. Te budynki po obu stronach bocznych mają być przeznaczone na mieszkanie prywatne, budynek końcowy zaś na prywatną galerię. Przy tym trzeba, żeby jeden z nich był przeznaczony na infirmerię, jeśli książę albo jakaś szczególnie znamienita osoba zachoruje; z tą infirmerią mają być połączone pokoje, sypialnia, antecamera i recamera. To ma być na pierwszym piętrze, na parterze zaś ma być piękna galeria oparta na filarach. Na drugim zaś piętrze również galeria oparta na filarach, która by dawała piękne widoki i świeżość ogrodu. Na obu rogach dalszej części po stronie oficyn niechaj będą dwa misternie i bogato urządzone gabinety z ozdobnie ułożoną podłogą, obwieszone bogato i oszklone szkłem kryształowym, z bogatą kopułą pośrodku oraz wszelką inną wytwornością, jaką sobie można pomyśleć. W górnej galerii również chciałbym, jeżeli miejsce na to pozwoli, żeby były fontanny wytryskające w różnych miejscach ze ściany, z ładnymi rezerwuarami na spływającą wodę. Tyle, co się tyczy modelu tego pałacu. Poza tym trzeba, żeby przed budynkiem frontowym były trzy dziedzińce. Jeden z zielenią, z gładką ścianą otaczającą; drugi dziedziniec taki sam, lecz bardziej ozdobiony małymi wieżyczkami czy też raczej upiększeniami na ścianie; wreszcie trzeci dziedziniec, który by tworzył kwadrat z budynkiem frontowym, niezabudowany i nieotoczony gołą ścianą, lecz okolony tarasami pod blachą, ozdobiony pięknie z trzech stron, z wewnętrznej zaś strony obstawiony kolumnami bez łuków na dole. Co się tyczy budynków dla służby, to niechaj stoją w pewnej odległości z niskimi galeriami, by można było przejść od nich do samego pałacu.

 

XLVI. O OGRODACH

Wszechmocny Bóg najpierw urządził ogród. I zaprawdę to jest najbardziej czysta spośród przyjemności ludzkich. Jest to największy odpoczynek dla umysłu człowieka, bez którego budynki i pałace są tylko grubą i lichą robotą. I widzimy też, że gdy rozwój idzie ku zwiększeniu cywilizacji i wytworności życia, to ludzie zaczynają raczej budować okazale, niż zakładać piękne ogrody, jak gdyby utrzymywanie ogrodu było większą doskonałością. Otóż w moim mniemaniu, gdy się urządza ogrody królewskie, to winny tam być ogrody na wszystkie miesiące roku, w których w każdej porze roku mogłyby być rzeczy piękne. Na grudzień i styczeń oraz na drugą połowę listopada trzeba mieć takie rzeczy, które są zielone przez całą zimę: ostrokrzew, bluszcz, wawrzyn, jałowiec, cyprys, cis, sosna, jodła, rozmaryn, lawenda, barwinek, biały, purpurowy i niebieski, kosaciec łąkowy, drzewo pomarańczowe i cytrynowe, mirta —jeżeli ogród jest ogrzewany; a także majeranek, trzymany w cieple. Następnie na drugą połowę stycznia i na luty wilcze łyko, które kwitnie wówczas; krokus, zarówno żółty, jak szary; pierwiosnki, anemony, wczesny tulipan, hiacynt wschodni, lilia karłowata i korona królewska. Na marzec przychodzą fiołki, w szczególności pojedyncze niebieskie, które są najwcześniejsze; wczesne żółte narcyzy, stokrotki, drzewo migdałowe w kwieciu, brzoskwinia w kwieciu, dereń w kwieciu i głóg. W kwietniu zjawia się fiołek podwójny biały, lak, lewkonia, irys i lilie wszelkiego rodzaju, kwiaty rozmarynu, tulipan, podwójna peonia, biały narcyz, francuski powój wonny, drzewo wiśniowe w kwieciu, śliwy damasceńskie i zwykłe w kwieciu, głóg oraz bez. W maju i w czerwcu przychodzą goździki wszelkiego rodzaju, w szczególności goździk czerwony; wszelkiego rodzaju róże, wyjąwszy piżmową, która zjawia się później; wonne powoje, poziomki i truskawki, miodunka, czyli język wołowy, orlik pospolity, francuskie nagietki, nagietki afrykańskie, drzewo wiśniowe okryte owocami, takież figi, maliny, kwiaty winorośli, lawenda w kwieciu, herba muscaria, konwalia i jabłoń w kwieciu. W czerwcu przychodzą lewkonie wszelkich odmian, róże piżmowe, lipa w kwieciu, wczesne gruszki i śliwy, okryte owocami, oraz pigwy. W sierpniu znowu są śliwy wszelkiego rodzaju z ich owocami, grusze, morele, berberys, orzech laskowy, melony i mnisie kaptury wszelkich kolorów. We wrześniu przychodzą winogrona, jabłka, maki wszelkich barw, owoce brzoskwinią nieszpułki, dzikie śliwy, dereń, pigwa. W październiku i w początkach listopada przychodzi jarzębina, nieszpułka, niesplit, tarnina, róże podcięte i przesadzone na to, iżby kwitły później, ostrokrzewy, i temu podobne. Te wszystkie rzeczy odpowiadają klimatowi Londynu; ale myśl moja jest ta, że można mieć ver perpetuum, zależnie jak na to miejsce pozwala.

Ponieważ zapach kwiatów jest znacznie bardziej słodki w powietrzu (gdzie zjawia się i znika jak świergot muzyki), niż w ręku, przeto ażeby zdobyć sobie tę rozkosz, trzeba tylko wiedzieć, jakie kwiaty i rośliny najpiękniej wypełniają powietrze zapachem. Róże, karmazynowe i czerwone, skąpy dają zapach, tak iż można przejść koło całego ich rzędu i nie poczuć nic z ich zapachu nawet przy rosie porannej. Wawrzyny również nie dają zapachu, gdy rosną, rozmaryn pachnie mało, podobnie słodki majeranek. Tym, co ponad wszystkie inne kwiaty daje najsłodszy zapach w powietrzu, jest fiołek; zwłaszcza biały fiołek podwójny, który zjawia się dwa razy w roku, około połowy kwietnia i około świętego Bartłomieja. Dalej idzie róża piżmowa. Następnie, liście poziomek i truskawek, gdy więdną, dają wspaniały zapach. Dalej kwiat winorośli: jest to maleńki pyłek, podobny do maleńkiego pączka turzycy, gdy zaczyna się wyłaniać z kiści. Dalej idzie głóg. Dalej laki, które są bardzo piękne, gdy są posadzone pod pokojem przyjęć lub pod oknami dolnych pokojów. Dalej goździki i lewkonie, zwłaszcza goździk, który służy jako przyprawa, oraz pełna lewkonia. Dalej jeszcze kwiaty lipy. A następnie wonne powoje, najlepiej gdy są w pewnej odległości. O kwiatach groszku nie mówię, bo to są kwiaty polne. Najprzyjemniej zaś wypełniają powietrze zapachem nie wtedy, gdy się koło nich przechodzi spokojnie, lecz gdy się na nie nastąpi i rozetrze, następujące trzy rośliny: biedrzyniec, dzika macierzanka oraz mięta pieprzowa. Należy też obsadzać nimi całe aleje, by mieć przyjemność, gdy się po nich chodzi i depcze.

Co się tyczy ogrodów (mówimy oczywista o takich, które są godne książąt, podobnie jak mówiliśmy o takich budynkach), to ich obszar nie powinien być mniejszy niż trzydzieści akrów i powinien być podzielony na trzy części: trawnik u wejścia, przestrzeń dziko zarosła na końcu, a pośrodku główny ogród, poza tym po obu stronach aleje. Chciałbym też, iżby cztery akry były pozostawione na trawnik, sześć na przestrzeń, dziko porosłą, po cztery akry z obu stron oraz dwanaście akrów na główny ogród. Trawnik daje podwójną przyjemność; po pierwsze, przez to, że żadna rzecz nie jest bardziej przyjemna dla oka niż zielona trawa, należycie przycięta; po drugie, przez to, iż daje on piękną aleję pośrodku, którą można dojść do okazałego żywopłotu, co ma okalać ogród. Lecz że ta aleja ma być długa i że w czasie upału nie powinno się zdobywać cienia w ogrodzie za tę cenę, iż się idzie w słońcu przez trawnik, przeto trzeba z obu stron tego trawnika zbudować kryty chodnik roboty ciesielskiej, mniej więcej wysokości stóp dwunastu, którym można by chodzić w cieniu do ogrodu. Co się zaś tyczy tworzenia węzłów czy figur z ziemi różnokolorowej, które by się znajdowały pod oknami domu po stronie ogrodu, to są to tylko zabawki: podobne widoki można widzieć wiele razy na tortach. Najlepiej jest, jeżeli ogród jest kwadratowy i okolony ze wszystkich czterech stron okazałym żywopłotem z łukami. Łuki powinny być na filarach ciesielskiej roboty mniej więcej wysokości jakichś dziesięciu stóp, a szerokości sześciu; przestrzeń między nimi winna być taką sama, jak szerokość łuku. Nad tymi łukami niechaj będzie nieprzerwany żywopłot wysokości jakichś czterech stóp, umocowany na ramie ciosanej, a nad tym górnym żywopłotem, nad każdym łukiem winna być mała wieżyczka z wnęką dość dużą, by tam mogła się mieścić klatka dla ptaków. I nad każdą przestrzenią między łukami winna być jakaś mała figurka z szerokimi płytkami wypukłego kolorowego szkła ze złoceniami, by słońce mogło grać na nich. Chciałbym przy tym, żeby ten żywopłot wznosił się na wale niestromym, lecz łagodnie pochyłym, wysokości jakichś sześciu stóp, obsadzony kwiatami. Myślę też, że ten kwadrat ogrodu nie powinien zajmować całej szerokości terenu, lecz winien po obu stronach pozostawiać dość miejsca na boczne aleje, do których winny prowadzić dwa kryte chodniki na trawniku. Nie powinno być natomiast chodników z żywopłotami na obu końcach tego wielkiego opłotowania; ani na bliższym końcu, ze względu na to, żeby był widok na ten piękny żywopłot z trawnika; ani na dalszym końcu, ze względu na to żeby był widok od strony żywopłotu poprzez łuki na dziką część ogrodu.

Co się tyczy podziału gruntu w obrębie tego wielkiego żywopłotu, to pozostawiam to różnorakim pomysłom; niemniej daję radę, że w jakąkolwiek formę ujmie się tę przestrzeń, to nie powinna ona być przeładowana i zbytnio wypełniona. Co do mnie, to nie lubię figur, wyciętych z jałowca czy z jakiegoś innego krzewu: to są rzeczy dla dzieci. Małe niskie płotki, podobne do obwódek z małymi, pięknymi piramidami, lubię bardzo; a poza tym tu i tam piękne słupy na ciosanych ramach. Chciałbym też, żeby aleje były obszerne i ładne. Na bokach ogrodu mogą być aleje bardziej cieniste, lecz nie w głównym ogrodzie. Chciałbym też, żeby w samym środku znajdował się piękny pagórek z trzema dróżkami, dość szerokimi, by mogły iść obok siebie cztery osoby; przy tym chciałbym, żeby to były doskonałe okręgi bez żadnych osłon i występów. Cały zaś pagórek winien mieć trzydzieści stóp, a na nim powinna się znajdować przyjemna altanka z kominami, ozdobnie odrobionymi, przy czym nie powinno w niej być zbyt wiele szkła.

Co się tyczy fontann, to są one wielką ozdobą i orzeźwieniem; ale stawy psują wszystko, czynią ogród niezdrowym i napełniają go muchami i żabami. Fontanny w moim rozumieniu winny być dwóch rodzajów: jedne, które rozpryskują czy wyrzucają wodę, drugie, które są pięknymi zbiornikami wody o powierzchni trzydziestu czy czterdziestu stóp kwadratowych, ale bez ryb, mułu czy błota. Jako upiększenie pierwszych nadają się dobrze figury złocone czy marmurowe, które są teraz w modzie; ale najważniejszą rzeczą jest to, żeby woda dopływała tak, by nigdy nie stała ani w misach, ani w cysternie; i aby ta woda długo stojąc nie zmieniała swego koloru i nie stawała się zielona czy czerwona i aby na niej nie zbierała się rzęsa i rzeczy podlegające gniciu. A poza tym taką fontannę należy czyścić co dzień ręką. Dobrze też wyglądają tu stopnie, które do niej prowadzą, a naokoło niej pięknie ułożone obramowanie kamienne. Co się zaś tyczy drugiego rodzaju, fontanny, to możemy to nazwać basenem kąpielowym; tu można również umieścić wiele rzeczy ciekawych i pięknych, nad czym jednak nie będziemy się tutaj głowili. Tak, na przykład, dno basenu może być pięknie wymoszczone i mogą na nim być figury; podobnie boczne jego ściany; mogą też być upiększone szkłem kolorowym i podobnymi rzeczami błyszczącymi, a okalać go może poręcz z małych posążków. Ale główną rzeczą jest to samo, o czym mówiliśmy, gdy chodziło o pierwszy rodzaj fontanny, a mianowicie to, by woda była w stałym ruchu, by dostarczał jej zbiornik, znajdujący się wyżej niż basen, i żeby spływała ona przez pięknie odrobione wyloty, a następnie odpływała pod ziemię przez taką samą ilość otworów, tak iżby zatrzymywała się jak najkrócej. Co się zaś tyczy wyszukanych pomysłów, takich na przykład, jak wyrzucanie wody łukiem tak, iżby się nie rozpryskiwała, albo żeby się podnosiła do góry w różnych kształtach (na kształt pierza, w postaci szklanki, baldachimu, i temu podobne), to są to ładne rzeczy, na które można popatrzeć, ale nie dają one nic dla zdrowia i zadowolenia.

Co się tyczy ogrodu dziko rosnącego, który był trzecią częścią naszego terenu, to chciałbym, o ile to tylko możliwe, iżby miał wygląd miejsca pozostawionego w stanie dzikim. Nie chciałbym, żeby tutaj były w ogóle drzewa; winny być natomiast tylko gęste kępy głogu i wonnego powoju; a pośród nich nieco dzikiego wina; rosnąć tu powinny fiołki, poziomki i pierwiosnki, dają bowiem przyjemny zapach i dobrze się rozwijają w cieniu; powinny, one być rozsiane tu i tam, nie w jakimś porządku. Lubię również małe wypukłości, podobne do kretowisk (takie, jakie spotyka się na dziko zarosłych terenach); winna na nich rosnąć dzika macierzanka, goździki oraz ożanka właściwa, która daje kwiat piękny dla oka. Na jednych mają być pierwiosnki, na innych fiołki, na innych jeszcze poziomki; tu będą stokrotki, tam róże, gdzie indziej jeszcze konwalie albo znów goździk dziki czy też łapa niedźwiedzia, albo podobne niskorosłe kwiaty, które są jednocześnie przyjemne w zapachu i dla oka. Część tych wypukłości ma mieć pędy małych krzaków na swym szczycie, a inne mają ich nie mieć. Tymi pędami mają być róże, jałowiec, ostrokrzew (berberys tylko tu i ówdzie ze względu na zapach jego kwiatu), czerwone porzeczki, agrest, rozmaryn, wawrzyn, głóg i temu podobne. Ale te pędy należy stale przycinać, żeby zbytnio nie wyrastały i nie traciły kształtu.

Co się tyczy bocznych terenów, to należy je wypełnić wieloma ustronnymi alejami, które by dawały pełny cień, niezależnie od tego, gdzie będzie słońce. Należy niektóre z nich urządzić w ten sposób, ażeby dawały też schronienie, gdy wieje silny wiatr, tak iżby można było tu spacerować jak w galerii. Te aleje również powinny być zakończone po obu stronach żywopłotem, który by zasłaniał przed wiatrem; i te bardziej zaciszne aleje winny być zawsze starannie wysypane żwirem, nie zaś obsiane trawą, by nie stawały się wilgotne. W wielu spośród tych alei należy posadzić drzewa owocowe wszelkich gatunków, zarówno na murach, jak i w szpalerach. I należy też przestrzegać ogólnie, iżby grządki, na których są posadzone drzewa owocowe, były ładne, szerokie i niskie, a nie spadziste; i żeby były obsadzone pięknymi kwiatami, ale rzadko i oszczędnie, iżby to nie szkodziło drzewom. Na końcu obu tych terenów bocznych chciałbym, żeby był pagórek dostatecznej wysokości, a mur ogrodzenia winien sięgać tylko ramion, ażeby można było patrzeć poza niego na pola.

Co się tyczy głównego ogrodu, to nie sprzeciwiam się, iżby tam były piękne aleje ze szpalerami drzew owocowych po obu stronach; i żeby była pewna ilość pięknych kęp drzew owocowych i innych, a wśród nich miejsca do siedzenia — wszystko to w jakimś nadobnym porządku. Ale tych kęp nie należy umieszczać zbyt gęsto i nie powinny one nadmiernie wypełniać głównego ogrodu, by wolny był i otwarty dostęp powietrza. Co się bowiem tyczy cienia, to chciałbym, żeby tu wystarczały aleje na bocznych terenach, gdzie można by spacerować, jeśli się ma na to ochotę, w upały letnie i w najbardziej gorącej porze dnia. Ale należy mieć na uwadze, że główny ogród jest przeznaczony na bardziej umiarkowane pory roku, a w upały letnie na poranki i wieczory, a także na dnie pochmurne.

Co się tyczy domków dla ptaków, to nie widzę ich chętnie, chyba że są takiej objętości, iż można je przykryć darnią i posadzić na nich rośliny i krzewy tak, iżby ptaki miały więcej przestrzeni i miejsca na gniazda i żeby żadna zgnilizna nie zjawiała się na ziemi w takim domku.

Tak oto przedstawiłem plan książęcego ogrodu, częściowo w postaci wskazań, częściowo na rysunku; nie jest to model, lecz tylko pewne ogólne jego zarysy: i w tym nie oszczędzałem kosztów. Ale rzecz to drobna dla wielkich władców, którzy przeważnie radzą się swoich rzemieślników i wydają na te rzeczy nie mniej, przy czym dodają czasem posągi i inne takie rzeczy, by podnieść okazałość i wspaniałość, nie czyniąc jednak nic dla tego, iżby ogród był naprawdę przyjemny.

 

XLVII. O ZAŁATWIANIU SPRAW

Ogólnie biorąc, lepiej jest załatwiać sprawy ustnie niż listownie, i lepiej za pośrednictwem trzeciej osoby niż samemu. List jest dobry, gdy człowiek chciałby zdobyć odpowiedź na piśmie; albo gdy może posłużyć później jako usprawiedliwienie, że się pokaże swój własny list; albo wreszcie tam, gdzie może zachodzić niebezpieczeństwo, że druga strona przerwie rozmowę, albo że wysłucha tylko częściowo. Załatwiać sprawę osobiście jest dobrze, gdy sama postać człowieka budzi szacunek, jak to zwykle bywa w zetknięciu z osobami niższej kondycji; albo w sprawach delikatnych, gdzie spojrzenie człowieka na zachowanie tego, z kim on rozmawia, może mu dać wskazówkę, jak daleko może się posunąć; ogólnie zaś tam, gdzie człowiek chce sobie zachować swobodę, żeby się z danej sprawy wycofać albo ją dalej naprzód posuwać.

Co się tyczy pośrednika, to lepiej wybierać człowieka o charakterze bardziej prostym i lojalnym, co do którego można przyjąć, że wykona to, co mu zostało poruczone, i że da wierne sprawozdanie z tego, co osiągnął, niż takiego, który jest dość chytry, ażeby z cudzej sprawy wyciągnąć jakąś korzyść dla samego siebie, i który upiększy sprawę, zdając z niej sprawozdanie, gwoli temu, iżby tym dać większe zadowolenie. Należy też posługiwać się osobami, które chętnie załatwiają sprawę im powierzoną (to bowiem znacznie przyspiesza rzecz), takimi przy tym, które nadają się do załatwienia danej sprawy. A więc używać należy ludzi zuchwale odważnych, gdy trzeba czegoś żądać; ludzi słodkiej wymowy, gdy chodzi o perswazję, chytrych tam, gdzie trzeba rzecz zbadać i obserwować; upartych i bezwzględnych zaś w sprawach, które same przez się nie załatwiają się łatwo. Należy też posługiwać się takimi, którym powiodło się poprzednio i którzy osiągnęli to, co trzeba, w rzeczach, jakie im się powierzało poprzednio. To bowiem rodzi ufność w siebie; i ci ludzie będą się starali zachować swoją reputację.

Lepiej jest wysondować osobę, z którą się załatwia jakąś sprawę, podchodząc z daleka, niż przystępować od razu do głównej materii, chyba że liczymy na to, że zaskoczymy partnera jakimś krótkim pytaniem. Lepiej jest mieć do czynienia z człowiekiem, który żywi jakieś nie spełnione pragnienie, niż z takim, który jest tam, gdzie być sobie życzy. Jeżeli jeden człowiek umawia się z drugim na pewnych warunkach, to wszystko zależy od tego, kto ma zacząć wypełniać umowę, czy też, kto ma dokonać pierwszego świadczenia. Tego świadczenia nie można zasadnie żądać od drugiego partnera, chyba że natura rzeczy jest taka, iż ono musi być pierwsze; albo też można przekonywać drugiego partnera, że się go będzie potrzebowało w jakiejś innej rzeczy; albo też, że się go uważa za człowieka bardziej uczciwego.

Cała sztuka polega na tym, iżby albo odkryć zamysły przeciwnika, albo go obrobić. Ludzie odkrywają swoje zamysły w zaufaniu, w pobudzeniu uczuciowym, nieświadomie dla siebie, lub wreszcie z konieczności, gdy mianowicie chcieliby, żeby coś zostało załatwione, a nie mogą znaleźć odpowiedniego pretekstu. Jeżeli chcesz obrobić jakiegoś człowieka, to musisz albo znać jego naturę i nawyki, i w ten sposób nim kierować; albo też musisz znać jego zamiary i tą drogą go przekonać; albo też znać jego słabości i ujemne strony, i w ten sposób go zastraszyć; albo wreszcie musisz znać tych, co są z nim związani interesami, i w ten sposób zdobyć nad nim moc. Mając do czynienia z osobami chytrymi, musimy zawsze brać pod uwagę ich zamiary, by móc tłumaczyć sobie to, co mówią; i dobrze jest mówić do nich niewiele, przy tym to, czego najmniej się spodziewają. We wszelkich trudnych negocjacjach człowiek nie może chcieć od razu siać i zbierać, lecz musi sprawę przygotować i stopniowo doprowadzić ją do stanu dojrzałego.

 

XLVIII. O STRONNIKACH I PRZYJACIOŁACH

Nie można chętnie widzieć zwolenników kosztownych, aby człowiek w ten sposób nie musiał skracać sobie skrzydeł, wydłużając swój ogon. Uważam, że są kosztowni nie tylko ci, którzy obciążają sakiewkę, lecz również ci, którzy są uciążliwi i natarczywi w swych prośbach. Zwykli stronnicy nie powinni żądać niczego więcej niż pomocy i poparcia, polecenia i ochrony przed krzywdą. Takich stronników, którzy są stronnikami nie z sympatii do człowieka, po którego stronie stają, lecz z niechęci, jaką powzięli do kogoś innego, trzeba widzieć jeszcze mniej chętnie; tu zazwyczaj powstaje nieporozumienie, jakie wiele razy widzimy między wybitnymi osobistościami. Podobnie bardzo niewygodni są stronnicy chełpliwi, którzy robią się heroldami, chwalącymi tego, za kim idą. Ci bowiem psują sprawę brakiem dyskrecji; wynoszą oni na zewnątrz dobrą sławę danego człowieka, ale przynoszą mu w zamian zawiść ludzką. Jest też rodzaj stronników, którzy są niebezpieczni przez to, iż w rzeczywistości są szpiegami, którzy badają tajemnice domu i wynoszą opowiadania o nich do innych ludzi. Niemniej, tacy ludzie wiele razy są w wielkich łaskach, są bowiem usłużni i zazwyczaj za wyniesione opowiadania przynoszą w zamian inne. To, że stronnikami są ludzie pewnego stanu czy zawodu, do którego należy też dana wybitna osoba (na przykład to, że żołnierze są stronnikami człowieka, który brał udział w wojnach), to zawsze było rzeczą przystojną i dobrze widzianą nawet w monarchiach, o ile z tym nie łączy się zbyt wiele okazałości czy też popularności. Ale najbardziej zaszczytnym rodzajem stronników są ci, którzy idą za człowiekiem jako za tym, co chce popierać cnotę i zasługę każdego człowieka. Lecz gdzie nie ma człowieka wyraźnie wybitnego, tam lepiej jest stawać po stronie bardziej przeciętnych niż bardziej zdolnych. A przy tym, mówiąc prawdę, w ciężkich czasach większy jest pożytek z ludzi obrotnych niż z cnotliwych. Kierując sprawami państwa, lepiej jest posługiwać się ludźmi tej samej sytuacji w sposób jednakowy; popierać bowiem szczególnie pewnych tylko, to czynić ich zuchwałymi, resztę zaś niezadowoloną, ci bowiem mogą mieć roszczenie do tego, co im się należy. Gdy się zaś, przeciwnie, rozdaje łaski, to dobrze jest czynić wyraźne różnice i wybierać; to bowiem sprawia, że osoby wyróżnione są bardziej wdzięczne, reszta zaś jest bardziej usłużna i dokłada starań, jako że wszystko zależy tu od łaski. Rzeczą słusznej rozwagi jest nie okazywać zbyt wiele uważania człowiekowi od początku, jako że nie można tego utrzymać na stałe w tym samym stosunku. Dać się komuś wodzić za nos (jak się to mówi), nie jest rzeczą bezpieczną, jest to bowiem oznaką miękkości i daje okazję do zgorszenia i złej sławy. Albowiem ci, którzy nie odważyliby się bezpośrednio ganić danego człowieka, albo źle o nim mówić, będą mówili bardziej odważnie o tych, którzy tak bardzo zostali przez niego wyniesieni, a w ten sposób zostanie dotknięty jego honor. Ale dać się powodować wielu ludziom, to jeszcze gorzej; w ten sposób bowiem człowiek poddaje się ostatniemu wrażeniu i staje się bardziej chwiejny. Zasięgać rady u pewnej niedużej liczby przyjaciół jest zawsze rzeczą godną pochwały, albowiem ci, którzy się tylko przypatrują, wielekroć widzą więcej niż uczestnicy gry; i z doliny najlepiej się widzi wzgórze. Niewiele jest przyjaźni na świecie, a najmniej między ludźmi różnymi, choć taką przyjaźń chwaliło się zazwyczaj najbardziej. Prawdziwa przyjaźń bywa między człowiekiem wyżej postawionym i niżej, gdy losy ich są ze sobą związane.

 

XLIX. O SUPLIKANTACH

Podejmuje się wiele złych spraw i projektów; i supliki prywatne infekują dobro publiczne. Wiele dobrych spraw podejmuje się ze złą intencją: myślę nie tylko o ludziach zdeprawowanych, lecz również i o chytrych, którzy nie zamierzają doprowadzić danej sprawy do realizacji. Są to ludzie, którzy przyjmują supliki w sprawach, jakich w ogóle nie mają zamiaru skutecznie przeprowadzić; jeśli zaś widzą, że w daną sprawę może wstąpić życie z innej strony, to kontentują się tym, że zdobędą podziękowanie albo jakąś nagrodę, albo co najmniej, że tymczasem wykorzystają nadzieje suplikanta. Są też ludzie, którzy dają posłuch suplikom tylko dlatego, ażeby mieć okazję pokrzyżować sprawy komuś innemu, albo żeby zdobyć jakąś informację, do której zdobycia inaczej nie mieliby wygodnego pretekstu, przy czym nie troszczą się o to, jaki będzie miała wynik suplika, gdy ich cel zostanie osiągnięty; albo też ogólnie dają posłuch suplikom dlatego, by załatwienie sprawy innych ludzi stało się poparciem w ich własnej sprawie. Co więcej, niektórzy ludzie podejmują się załatwić suplikę z wyraźnym zamiarem., by sprawę zaprzepaścić dlatego, iżby tym wyświadczyć przysługę stronie przeciwnej czy też współzawodnikowi suplikanta.

Z pewnością w pewnym znaczeniu jest jakaś zasadność w każdej suplice: albo jest w niej prawo słuszności, jeżeli jest to suplika w sprawie spornej, albo jakieś prawo zasługi, jeśli to suplika w sprawie jakiegoś roszczenia. Jeżeli stronniczość skłania człowieka, by poparł w sprawie sądowej stronę, która nie ma słuszności, to niechaj użyje swego poparcia raczej na to, by załatwić rzecz kompromisowo, niż żeby ona zwyciężyła. Jeżeli stronniczość skłania człowieka, by opowiedział się za tym, kto ma mniejszą zasługę, to niechaj to czyni, nie deprawując i nie poniżając tego, co się lepiej zasłużył. Gdy chodzi o suplikę, której człowiek dobrze sam nie rozumie, to wskazane jest zasięgnąć rady u jakiegoś przyjaciela, którego sądowi o rzeczy można zaufać tak, iżby on rzekł, czy można w tej sprawie interweniować, nie wystawiając na szwank honoru: ale przy tym. należy dobrze wybierać tego, do kogo o radę się zwraca, inaczej bowiem może się stać, iż ten drugi będzie za nos wodził.

Suplikanci mają wszelkie zwłoki i oszustwa w takim obrzydzeniu, że jasne od razu postawienie sprawy i odmowa zajęcia się supliką, oraz ścisłe przedstawienie pomyślnego wyniku bez żądania większych podzięk, niż się na to zasługuje, stało się nie tylko rzeczą godną pochwały, lecz nawet zasługującą na wdzięczność. Gdy chodzi o suplikę o protekcję, to niewielkie winno mieć znaczenie, kto.się pierwszy o nią zgłosił. Tylko o tyle trzeba wziąć pod uwagę to, że dany człowiek okazał zaufanie, iż nie należy wykorzystywać wiadomości, jakiej on udzielił, choćby informacji o danej sprawie nie można było uzyskać inaczej niż przez niego; ale petenta należy pozostawić innym jego opiekunom, a za informację w jakiś sposób go wynagrodzić. Nie znać wagi, jaką ma jakaś suplika, to naiwność; a zaś nie rozumieć, że jest słuszna i uzasadniona, to brak sumienności.

Dyskrecja w załatwianiu supliki jest ważnym środkiem do tego, ażeby osiągnąć powodzenie; gdy się bowiem ujawnia to, że jest w załatwianiu, to można tym wprawdzie zniechęcić pewien rodzaj współsuplikantów, lecz innych się tym pobudza i zaostrza ich czujność. Rzeczą natomiast istotną jest obrać czas właściwy na załatwianie supliki. Obrać, powiadam, czas właściwy nie tylko ze względu na osobę, która ją ma załatwić, lecz również ze względu na tych, którzy ewentualnie mogą pokrzyżować jej załatwienie. W wyborze zaś pośrednika należy raczej szukać człowieka najbardziej odpowiedniego niż mającego największe znaczenie; i raczej takiego, który załatwia pewne określone sprawy niż takiego, który zajmuje się bardzo wieloma. Gdy się cofa pierwotną odmowę, to czasem wychodzi na to, jak gdyby się od razu przyjęło suplikę, o ile ten suplikant nie okazuje przygnębienia czy też niezadowolenia. Iniquum petas, ut aeąuum feras, to dobra reguła, gdy się jest pewnym wysokiej łaski; w innych przypadkach lepiej jest, jeżeli człowiek kolejno prosi coraz o coś nowego: kto bowiem w pierwszej chwili zdecydowałby się utracić przychylność suplikanta, ten w końcu nie będzie chciał utracić i jego, i tego, że mu poprzednio dał poparcie,.

Uważa się, że prośbą najłatwiejszą do spełnienia dla wysoko postawionej osoby jest prośba o jej list; a przecież, jeśli to nie jest list w dobrej sprawie, to wystawia on na szwank jej reputację. Nie ma gorszych pośredników niż ludzie, którzy załatwiają supliki wszelkiego rodzaju; trucizny to bowiem rodzaj i zakała w załatwianiu spraw publicznych.

 

L. O STUDIACH

Studia przynoszą zadowolenie, zdobią umysł i podnoszą uzdolnienia. Zadowolenie przynoszą głównie w samotności i oddaleniu od świata; są ozdobą w rozmowie i dyskusji; podnoszą zaś uzdolnienia, zwiększając zdolność sądzenia o rzeczach i umiejętność załatwiania spraw. Ludzie, którzy mają doświadczenie mogą załatwiać poszczególne sprawy i wydawać o nich, być może, swój sąd; ale najlepiej jest, gdy ludzie o dużym wykształceniu dają rady ogólne i plany oraz kierują sprawami. Poświęcać zbyt wiele czasu na studia to gnuśność; korzystać z nich zbyt wiele jedynie dla ozdoby umysłu to próżność; kierować się w swych sądach wyłącznie regułami, z nich czerpanymi, to usposobienie szkolarskie. Studia doskonalą przyrodzone uzdolnienia, a same z kolei są doskonalone przez doświadczenie. Przyrodzone uzdolnienia, bowiem są jak rośliny dziko rosnące i potrzebują przycinania właśnie przez studia; ale same studia dają bodźce zbyt ogólne, o ile doświadczenie nie stawia im pewnych granic. Ludzie przebiegli i chytrzy mają w pogardzie studia; ludzie naiwni mają dla nich podziw; ludzie mądrzy zaś umieją z nich korzystać. Same studia bowiem nie uczą, jak z nich korzystać; jak to czynić, to mądrość, która leży poza nimi i jest od nich wyższa, a zdobywa się ją przez doświadczenie.

Czytaj nie dlatego, iżby temu, co czytasz, się przeciwstawiać i to zbijać; ani dlatego, by temu wierzyć i to brać za rzecz oczywistą; ani też dlatego, by mieć temat do rozmowy i dyskusji; lecz dlatego, by rzecz czytaną ważyć i rozważać. Pewne książki należy tylko powierzchownie smakować, inne należy połykać, a tylko nieliczne należy przeżuwać i trawić. To znaczy: pewne książki należy czytać tylko częściami; inne należy czytać bez szczególnej dociekliwości; a tylko nieliczne czytać należy w całości, pilnie i uważnie. Pewne książki można też czytać z pomocą innego człowieka i wyciągów sporządzonych przez niego; ale można to czynić tylko tam, gdzie chodzi o wywody mniej ważne i o książki pośledniejszej wartości: wszak książki przedestylowane, podobnie jak przedestylowana woda, są czcze i jałowe. Czytanie zbogaca człowieka, rozmowa daje mu ciętość; pisanie zaś daje mu ścisłość i dokładność. Jeśli więc człowiek pisze mało, to potrzebuje wielkiej pamięci; jeśli prowadzi niewiele rozmów, to potrzebuje wielkiej przytomności umysłu; a jeśli mało czyta, to potrzebuje wiele chytrości, ażeby się wydawało, że on wie to, czego nie wie.

Historia czyni człowieka mądrym; poezja daje mu dowcip; matematyka subtelność, filozofia naturalna głębię, lektura moralna powagę, logika i retoryka zaś zdolność prowadzenia sporów. Abeunt studia in mores. Co więcej, nie ma takiej wady czy niedoskonałości umysłu, której nie można by wykorzenić przez odpowiednie studia, podobnie jak można usunąć choroby ciała przez odpowiednie ćwiczenia: gra w kręgle jest dobra na kamienie i nerki, strzelanie z łuku dobre jest na płuca i piersi, umiarkowane chodzenie jest dobre na żołądek, jazda konna dobra na głowę i tak dalej. Podobnie, jeżeli umysł człowieka skłonny jest wędrować od jednej rzeczy do innej, to niechaj studiuje matematykę; albowiem w prowadzeniu dowodu, jeśli jego umysł odbiegnie choćby tylko troszkę od rzeczy, to musi zaczynać od nowa. Jeśli jego umysł nie umie przeprowadzać i znajdować rozróżnień, to niechaj studiuje scholastyków, oni bowiem są cymini sectores. Jeśli zaś nie umie szybko objąć sprawy i odwołać się do jednej rzeczy, by dowieść i zilustrować inną, to niechaj studiuje przypadki prawnicze. Tak tedy na każdy defekt umysłu można znaleźć receptę specjalną.

 

LI. O STRONNICTWACH I FAKCJACH

Wielu ludzi ma nierozumne przekonanie, że dla władcy w rządzeniu państwem, a dla możnej osoby w kierowaniu swymi sprawami najważniejszą jest rzeczą mieć na uwadze stronnictwa czy fakcje. A tymczasem, wręcz przeciwnie, największą mądrością jest albo rozstrzygać te rzeczy, które mają znaczenie ogólne i w których ludzie różnych stronnictw są zgodni ze sobą, albo załatwiać sprawy poszczególne każdą z osobna zgodnie z interesami poszczególnych osób. Niemniej nie mówię, iżby nie należało brać pod uwagę stronnictw. Ludzie przeciętni, wznosząc się w swej karierze, muszą przystawać do jakiegoś stronnictwa; ale ludzie wybitni, którzy moc mają sami w sobie, czynią lepiej, nie angażując się i zachowując neutralność. Zazwyczaj najlepszą drogą jednak dla tych, którzy zaczynają swą karierę, jest wiązać się umiarkowanie z tym stronnictwem, które względnie najlepiej jest widziane przez inne. Stronnictwo o mniejszym znaczeniu i słabsze ma większą moc, gdy się wiąże z innymi; i często się widzi, że nieliczni ludzie nieugięci i o twardym karku doprowadzają do znużenia większą liczbę ludzi, którzy są bardziej umiarkowani.

Gdy jedno ze stronnictw znika z powierzchni, to drugie się zazwyczaj dzieli; sojusz Lukullusa i reszty ludzi szlachetnego pochodzenia w senacie (których zwano optymatami) stawiał czoło przez czas pewien sojuszowi Pompejusza i Cezara; lecz gdy autorytet senatu został podważony, między Cezarem i Pompejuszem szybko nastąpiło zerwanie. Stronnictwo czy fakcja Antoniusza i Oktawiusza Cezara, powstałe jako przeciwstawienie w stosunku do Brutusa i Kasjusza, stawiało podobnie czoło przez czas pewien; lecz gdy Brutus i Kasjusz zostali obaleni, to wówczas niebawem nastąpiło zerwanie i rozłam między Antoniuszem i Oktawianem. To są przypadki z okresu wojen, ale to samo dotyczy stronnictw i fakcji w czasie pokoju. Toteż ci, co w danym stronnictwie zajmują miejsce podrzędne, stają wiele razy na czele, gdy stronnictwo się dzieli. Lecz również wiele razy okazuje się, że są to tylko zera i, że tracą wszelkie znaczenie; siła wielu ludzi bowiem leży w tym, że stawiają opór; a gdy ten opór się nie udaje, to i człowiek ten traci swoje znaczenie.

Często się widzi, że człowiek, który już zdobył pozycję, przechodzi do przeciwnego stronnictwa, myśląc prawdopodobnie, że w tym pierwszym już sobie zabezpieczył pozycję, a teraz chce zdobyć nową. Kto zdradza swoje stronnictwo, ten łatwo z tej sytuacji wychodzi; gdy bowiem sprawy długo się ważyły, to zdobycie jednego człowieka przechyla szalę i ten zyskuje sobie całą wdzięczność. To, że człowiek zachowuje neutralną pozycję między dwoma stronnictwami, nie zawsze wynika z umiarkowania, lecz często raczej z tego, że ma on na widoku wyłącznie własny interes i że chce ciągnąć korzyści z obu tych stronnictw. Tak, na przykład, w Italii ludzie patrzą nieco podejrzliwie na to, że papież często ma na swoich ustach słowa: Padre commune; i raczej biorą to za oznakę, iż chce on wszystko widzieć pod kątem wielkości swego własnego domu.

Królowie winni mieć się na baczności co do tego, po której stronie mają się opowiedzieć i do jakiego stronnictwa przystać. Ligi bowiem wewnątrz państwa są zawsze zgubne dla monarchii; sprawiają one bowiem, że powstaje więź obowiązku wyższa niż więź suwerenności i że król staje się tanquam unus ex nobis, jak to widzieć było można na przykładzie ligi we Francji. Gdy stronnictwa dochodzą do zbyt wielkiego znaczenia i wpływu, to jest to znakiem, że słaby jest władca; i dzieje się to z wielką szkodą dla jego autorytetu i jego rządów. Ruchy stronnictw pod panowaniem króla winny być podobne do ruchów podrzędniejszych ciał niebieskich (jak to mówią astronomowie), które mają wprawdzie ruch własny, lecz niemniej niewidocznie są wciągnięte w ruch nadrzędny swego primum mobile.

 

LII: O FORMACH GRZECZNOŚCI I O OKAZYWANIU WZGLĘDÓW

Kto pokazuje się innym tylko tak, jaki jest rzeczywiście, ten musi mieć niezmiernie wiele cnót i zalet, podobnie jak musi być drogi kamień, który nie jest umieszczony w bardzo ozdobnej oprawie. Jeśli się jednak człowiek dobrze zastanowi, to znajdzie, iż z chwałą i pochwałą ludzi jest tak, jak z ich osiągnięciami i zyskami. Prawdziwe jest wszak przysłowie: ciężką czynią sakiewkę, łatwe zyski, albowiem łatwe zyski przychodzą często, gdy tymczasem wielkie zjawiają się tylko od czasu do czasu. Podobnie jest z prawdą, że małe rzeczy przynoszą wiele pochwał i wiele chwały, jako że zjawiają się stale w praktyce życiowej i zostają zauważone, gdy tymczasem sposobność do ujawnienia wielkiej cnoty zjawia się tylko w przypadkach niezwykłych. Toteż wiele to przydaje do reputacji człowieka i jest (jak mówiła królowa Izabela) niby stałe listy polecające, gdy się ma dobre formy.

Ażeby je zdobyć, wystarcza niemal tylko ich nie lekceważyć; wtedy bowiem człowiek widzi je u innych ludzi, a resztę może pozostawić z ufnością samemu sobie. Jeśli bowiem wkłada zbyt wiele wysiłku i trudu w te formy, to stracą one u niego swój urok, który winien być naturalny i niewymuszony. Zachowanie niektórych ludzi jest podobne do wiersza, w którym każda sylaba jest wymierzona. Jak może obejmować myślą wielkie sprawy człowiek, który zajmuje swój umysł zbyt wiele drobnymi rzeczami? Nie zwracać uwagi na formy grzeczności w ogóle to uczyć innych, żeby i oni nawzajem na nie w stosunku do nas nie zwracali uwagi; w ten sposób zmniejsza się uważanie, jakim nas ludzie otaczają (w szczególności nie można zaniedbywać tych form w stosunku do ludzi obcych i takich, co bardzo zwracają uwagę na formy); ale przypisywać im zbyt wielkie znaczenie i wynosić je pod niebiosa to nie tylko rzecz nudna, lecz zmniejsza to zaufanie do prawdomówności tego, kto tak mówi. Ale z pewnością jest sposób, by między komplementami wstawić ważkie i pełne znaczenia zwroty, co jest szczególnie pożyteczne, jeśli człowiek umie to udatnie uczynić.

Wśród równych sobie człowiek powinien oczekiwać poufałości, a wobec tego dobrą jest rzeczą, jeśli zachowuje w pewnej mierze dystans godności. Wśród ludzi, od siebie niższych, może być pewien uważania, a wobec tego jest rzeczą dobrą być nieco poufałym. Kto wkłada zbyt wiele w każdą rzecz, ten daje innym okazję do przesytu, a sam obniża swą wartość. Okazywać względy innym ludziom jest rzeczą dobrą, ale należy wykazywać, że się to czyni z uważania dla nich, nie zaś przez łatwą uprzejmość. Dobrym wskazaniem ogólnym jest, by dodawać coś od siebie, gdy się opowiadamy za tym, co mówi ktoś inny. Jeżeli uznajemy za słuszną czyjąś opinię, to czynimy to z pewnym zastrzeżeniem; jeśli chcemy poprzeć czyjś wniosek, to wstawmy jakiś swój warunek; jeśli idziemy za czyjąś radą, to wskażmy jakąś dalszą rację, która ją popiera.

Ludzie winni się mieć na baczności, iżby nie przesadzać w pochwałach; choćby bowiem ktoś był nie widzieć jak doskonały, to przecież inni, w stosunku do niego zawistni, z pewnością znajdą w nim jakąś wadę, która obniża jego wielkie zalety. Psuje również sprawę, jeśli się okazuje zbyt wiele względów, albo gdy ze zbyt wielkiem staraniem bierze się pod uwagę czas i okoliczności. Oto powiada Salomon: kto zbytnio zważa na wiatr, ten siać nie będzie; a kto patrzy na chmury, ten zbierać nie będzie. Człowiek mądry stwarza dla siebie więcej sposobności pomyślnych, niż ich znajduje. Zachowanie człowieka winno być podobne do jego ubioru; nie powinno być zbyt skrępowane i zbyt obmyślone, lecz dostatecznie swobodne w gestach i ruchach.

 

LIII. O CHWALE I POCHWALE

Pochwała jest odbiciem cnoty; lecz jest ona taka jak zwierciadło czy też ciało, które daje odbicie. Jeśli pochwała pochodzi od ludzi pospolitych, to zazwyczaj jest fałszywa i nic nie warta; i przypada raczej w udziale ludziom pozoru niż ludziom cnotliwym; pospolici ludzie bowiem nie umieją ocenić wielu wysokich cnót i zalet. Zalety najniższego rzędu znajdują u nich pochwałę, zalety średniej miary budzą w nich zdziwienie czy podziw; ale dla cnót najwyższych nie mają oni żadnego zrozumienia i zgoła ich nie postrzegają. Pozory i species virtutibus similes cieszą się u nich największym uważaniem. Dobra sława jest zaprawdę podobna do rzeki, która niesie na swojej powierzchni rzeczy lekkie i nadęte, natomiast pogrąża w głębiach rzeczy ważkie i solidne. Jeśli zaś współzawodniczą ze sobą ludzie o dużej wartości i dużym rozumie, to wówczas (jak powiada Pismo) nomen bonum instar unguenti fragrantis. Wówczas ta dobra sława wypełnia wszystko dookoła swym zapachem i łatwo nie znika, albowiem wonności namaszczenia są bardziej trwałe niż zapach kwiatów.

Tak wiele i często jest fałsz w pochwale, że człowiek może zasadnie mieć ją w podejrzeniu. Niektóre pochwały wypływają jedynie z pochlebstwa; przy tym zwykły pochlebca używa pewnych potocznych określeń, które mogą się stosować do każdego człowieka; pochlebca chytry i przebiegły idzie w ślad za arcypochlebcą, jakim jest własne ja człowieka, i wynosi u niego najbardziej to, w czym ten najbardziej celuje we własnym rozumieniu. Jeśli zaś to jest pochlebca bezczelny, to patrzy, w czym dany człowiek w swej własnej świadomości widzi największy swój niedostatek i w czym najmniej jest pewien siebie, i to właśnie w nim umacnia, być może, spreta conscientia. Są pochwały, co wypływają - z życzliwości i uważania, które jest formą grzeczności, należną królom i znakomitym osobom: laudando praecipere; tu, mówiąc ludziom, czym są, przedstawia się im, czym być powinni. Niektórzy ludzie są chwaleni złośliwie ze szkodą dla nich, i to dlatego, żeby obudzić zawiść i zazdrość w stosunku do nich: pessimum genus inimicorum laudantium. Toteż było przysłowiem u Greków, że kto jest chwalony na swoją szkodę temu pryszcz wyskoczy na nosie; podobnie my mówimy: pryszcz wyskoczy na języku temu, kto wypowiada kłamstwo. Pochwała umiarkowana, zastosowana przy właściwej okazji i niezbyt pospolita, z pewnością jest rzeczą dobrą. Salomon powiada; kto chwali głośno swego przyjaciela, wstawszy rano, ten podobny jest złorzeczącemu. Gdy się zbytnio wychwala i wywyższa człowieka lub jakąś sprawę, to wywołuje się sprzeciw oraz zawiść i wzgardę.

Chwalić samego siebie nie może być rzeczą przystojną, wyjąwszy rzadkie przypadki; ale chwalić swój urząd czy zawód można z dobrą miną i z pewnego rodzaju wielkodusznością. Kardynałowie rzymscy, którzy są teologami, mnichami i ludźmi uczonymi, używają potocznie zwrotu, który wyraźnie wskazuje na ich lekceważenie i wzgardę w stosunku do zawodów świeckich; wszelkie bowiem zajęcia doczesne, takie jak prowadzenie wojny, posłowanie, wymiar sprawiedliwości oraz inne zajęcia, nazywają oni siepactwem, jak gdyby to były sprawy, które załatwiać mają siepacze i kaci; choć przecież nieraz ci właśnie siepacze czynią więcej dobrego niż wzniosłe spekulacje tamtych. Święty Paweł, gdy chwali sam siebie, to często wtrąca: mówię jak człowiek szalony, lecz gdy mówi o swoim powołaniu, to powiada: magnificabo apostolatom meum.

 

LIV. O PROŻNOŚĆI

Ładnie to wymyślił Ezop: mucha, siedząc na osi koła u wozu rzekła: jaki kurz ja podnoszę! Podobni są też ludzie próżni, którzy myślą, że to oni są sprawcami, jeśli choćby w najmniejszej mierze przykładali rękę do czegoś, co toczy się samo lub co się porusza za sprawą czynników o większej mocy. Kto jest próżny, ten z konieczności rzeczy jest też buntowniczego ducha; albowiem wszelka pyszałkowatość opiera się na porównaniu. I taki człowiek pyszny z konieczności rzeczy jest też zuchwały, jeśli chce poprzeć swoje własne przechwałki. I nie może też być dyskretny, a co za tym idzie, nie może osiągać zamierzonych wyników; lecz . zgodnie z francuskim przysłowiem: beaucoup de brutt, peu defruit; much bruit, little fruit, wiele hałasu mało owoców. Niemniej, z pewnością ta cecha próżności ma swoje zastosowanie w sprawach publicznych. Gdzie trzeba stworzyć jakąś opinię czy też urobić czyjąś sławę cnoty lub wielkości, tam ci ludzie próżni są dobrymi trębaczami. I kłamstwa, które się ze sobą krzyżują, czasem mają doniosłe skutki, jak to zauważa Tytus Liwiusz, gdy chodziło o Antiocha i mieszkańców Etolii: tam na przykład, gdzie człowiek, prowadząc rokowania jako pośrednik między dwoma władcami, ma ich skłonić, żeby połączyli się w wojnie przeciw trzeciemu władcy, i przedstawia przesadnie siły każdego z nich drugiemu. Czasem znowu ten, kto pośredniczy między dwoma ludźmi, podnosi swój własny kredyt u obu, stwarzając pozór, że bierze więcej do serca ich interesy, niż to jest w rzeczywistości. W tych i podobnych przypadkach dzieje się często tak, że coś powstaje z niczego; kłamstwa bowiem wystarczają do tego, żeby zrodzić pewną opinię, opinia zaś tworzy fakty.

U dowódców i żołnierzy próżność jest cechą istotną; podobnie bowiem, jak żelazo ostrzy się o żelazo, tak też przez chełpliwość odwaga jednego człowieka ostrzy odwagę innego. W wielkich przedsięwzięciach, trudnych i ryzykownych, zespół ludzi, łaknących sławy, tchnie życie w sprawę; ludzie natomiast solidni i powściągliwi mają więcej balastu niż wiatru w żaglach. Sława uczoności będzie miała lot powolny, jeśli nie ma ona pewnej okazałości. Qui de contemnenda gloria libros scribunt, nomen suum inscribunt. Sokrates, Arystoteles, Galen byli ludźmi, którzy się chwalili. Pewna doza samochwalstwa pomaga do tego, żeby uwiecznić pamięć człowieka; i cnota nigdy nie była tak widoczna u człowieka, jak wtedy, gdy znajdowała pochwałę u innych. I sława Cycerona, Seneki, Pliniusza Młodszego, nie przetrwałaby tak dobrze ich czasów, gdyby nie łączyła się z pewną próżnością u nich samych; rzecz się tu ma podobnie jak z glazurą, która sprawia, że boazeria nie tylko ma połysk, lecz i trwałość.

Przez cały ten czas, gdy mówię o próżności, nie mam na myśli tej cechy, jaką Tacyt przypisuje Mucjanowi: Omnium, quae dixerat fecerataue, arie guadam ostentdtor.

To bowiem wypływa nie z próżności, lecz z przyrodzonej wielkości ducha i rozwagi; i u niektórych osób jest nie tylko miłe, lecz i pełne uroku. Usprawiedliwienia bowiem, ustępstwa, a nawet skromność pełna umiaru, nie jest niczym innym niż zręcznym chwytem chełpliwości. I pomiędzy tymi chwytami nie ma lepszego niż ten, o którym mówi Pliniusz młodszy, a który polega na tym, iż się szczodrze szafuje chwałą i pochwałą dla innych za to, w czym sam człowiek ma pewną doskonałość. Albowiem, jak mówi bardzo dowcipnie Pliniusz: chwaląc innego człowieka, samym sobie czynimy sprawiedliwość, albowiem ten, kogo chwalicie, jest albo wyższy od was w tym, co chwalicie, albo niższy, jeśli jest niższy, to jeśli się, go za to chwali, to wy sami tym bardziej zasługujecie na pochwalę, a jeśli jest wyższy, to gdyby się, go nie chwaliło, wy sami tym mniej zasługiwalibyście na pochwałę. Ludzie próżni są przedmiotem wzgardy dla ludzi mądrych, przedmiotem podziwu dla głupców, bożyszczem dla pasożytów, niewolnikami zaś są w stosunku do własnego samochwalstwa.

 

LV. O ZASZCZYTACH I O DOBREJ SŁAWIE

Gdy człowiek zdobywa jakiś zaszczyt, to ukazuje się tylko jego cnota i wartość bez żadnej dla niego ujmy. Niektórzy ludzie natomiast w swych działaniach starają się zdobyć zaszczyty i dobrą sławę i tego pragną; o tego rodzaju ludziach zazwyczaj wiele się mówi, ale w głębi duszy nie bardzo się ich podziwia. A inni ludzie znowu, przeciwnie, przyćmiewają swą cnotę ukazując ją tak, iż w opinii publicznej są nie doceniani.

Jeśli człowiek dokonuje czegoś, czego przedtem nikt nie próbował dokonać, albo próbował i poniechał, albo czegoś, co już zostało dokonane, lecz nie z dość dobrym wynikiem, to osiągnie tym więcej zaszczytu, niż gdy podejmuje zadanie bardziej trudne czy też wartościowe, w którym idzie jednak tylko w ślady innych. Jeśli człowiek tak kieruje swymi działaniami, że część ich zadowala każde stronnictwo czy też każdy zespół ludzi, to hymny pochwalne będą bardziej pełne. Człowiek źle gospodaruje swoją sławą, gdy wikła się w jakieś działanie, w którym niepowodzenie może mu przynieść więcej ujmy, niż przeprowadzenie danej akcji może mu przynieść zaszczytu. Zaszczyt osiągnięty i zdobyty kosztem innego człowieka najszybciej daje odblask sławy, na podobieństwo diamentów z wieloma szlifami; toteż człowiek winien dążyć do tego, iżby wyróżnić się pośród swych współzawodników o zaszczyt, przewyższając ich, jeśli tylko może, w strzelaniu z. ich własnego łuku. Rozważni i dyskretni stronnicy i słudzy wiele przyczyniają się do dobrej sławy: omnisfama a domesticis emanat. Zawiść, która jest rakiem dla dobrej sławy, najlepiej się uśmierza, gdy człowiek oznajmia, że celem jego jest raczej szukać zasługi niż sławy i gdy przypisuje swoje powodzenie raczej Opatrzności Boskiej i szczęściu niż własnej swej zasłudze czy działaniu.

Oto jest należne stopniowanie najwyższych zaszczytów. Na pierwszym miejscu są conditores imperiorum, założyciele państw, tacy, jak Romulus, Cyrus, Cezar, Ottoman i Izmael. Na drugim miejscu są legislatores, prawodawcy, których można również nazwać wtórnymi założycielami państwa albo perpetui princepes, jako że rządzą oni ustanowionymi przez siebie prawami nawet wtedy, gdy już odejdą; takimi byli Likurg, Solon, Justynian, Edgar, Alfons Mądry kastylski, który stworzył Siete Partidas. Trzecie miejsce zajmują liberatores lub sabatom; tacy, którzy kładą koniec długim nieszczęściom wojen domowych, albo wyzwalają swój kraj z niewoli cudzoziemskiej, czy też spod władzy tyranów; do takich należą Cezar August, Wespazjan, Aurelian, Teodoryk, Henryk VII, król Anglii, Henryk IV, król Francji. Na czwartym miejscu są propagatores albo propugnatorus imperii, którzy w zaszczytnych wojnach rozszerzają swoje terytoria albo bronią ich szlachetnie przeciw najeźdźcom. Ostatnie miejsce zajmują patres patriae, co panują sprawiedliwie i dobrymi czynią czasy, w których żyją. Te dwa ostatnie rodzaje nie potrzebują przykładów, tak wielka bowiem jest ich liczba.

Stopnie sławy i zaszczytu, gdy chodzi o poddanych, są następujące. Po pierwsze, participes curarum, ci, na których władca przenosi największy ciężar swych spraw. Można ich nazwać prawą ręką władcy. Drugie miejsce z kolei mają duces belli, wielcy wodzowie, którzy są namiestnikami władcy i oddają mu znaczne usługi w wojnach. Trzeci stopień to gratiosi, ulubieńcy i faworyci, którzy, nie przebierając miary, są pociechą dla władcy, a nie przynoszą szkody poddanym. Czwarte miejsce mają negotiis pares, którzy zajmują wybitne stanowiska u swego władcy i dobrze wypełniają swoje obowiązki. Jest jeszcze jeden zaszczyt, który można postawić pośród największych i który zdarza się rzadko; taki osiągają ci, co wystawiają się na śmierć czy niebezpieczeństwo dla dobra swego kraju, jak to uczynił M. Regulus oraz dwaj Decjusze.

 

LVI. O WYMIARZE SPRAWIEDLIWOŚCI

Sędziowie winni pamiętać, że ich zadaniem jest jus dicere, nie zaś jus dare: interpretować prawo, nie zaś je tworzyć czy dawać. Inaczej bowiem ich funkcja byłaby podobna do władzy, do jakiej ma roszczenie Kościół rzymski, który pod pretekstem, że wykłada Pismo, nie waha się je uzupełniać, zmieniać i głosić to, czego w nim nie znajduje, tudzież wprowadzać rzeczy nowe pod pozorem dawności. Sędzia winien być więcej uczony niż pomysłowy; bardziej godny uważania niż poklasku; i bardziej rozważny niż ufny w swoje siły. Ponad wszystkie inne rzeczy uczciwość jest ich udziałem i cnotą swoistą. Przeklęty jest ten (powiada prawo), kto przesuwa znaki graniczne. Godny jest nagany ten, kto kładzie nie na odpowiednim miejscu kamień graniczny na miedzy. Ale tym, kto głównie przesuwa znaki graniczne, jest sędzia niesprawiedliwy, gdy nie tak, jak należy, wyznacza granice gruntów i własności. Jedno złe orzeczenie sądowe czyni więcej szkody niż wiele złych przykładów. Te bowiem zatruwają tylko bieg wody, gdy tymczasem owo orzeczenie zatruwa samo jej źródło. Toteż mówi Salomon: fons turbatus et vena corrupta est justus cądens in causa sua coram adversario.

Funkcje sędziego mogą dotyczyć stron, które prowadzą spór, adwokatów, którzy spraw bronią, urzędników i pisarzy, którzy im podlegają, wreszcie samego suwerena czy państwa, które stoi ponad nim.

Po pierwsze, co się tyczy spraw, jakie prowadzą strony. Otóż powiada Pismo, że są sędziowie, którzy wymiar sprawiedliwości czynią piołunem; są też z pewnością sędziowie, którzy ten wymiar czynią octem, albowiem niesprawiedliwość czyni wyrok gorzkim, odraczanie zaś wymiaru sprawiedliwości czyni go kwaśnym. Głównym obowiązkiem sędziego jest reprymować przemoc i oszustwo; przy czym przemoc jest bardziej niebezpieczna, gdy jest otwarta, oszustwo zaś jest bardziej niebezpieczne, gdy jest ukryte i podstępne. Do tego trzeba dodać spory pieniacze, które należy wytrzebić, jako przerost wymiaru sprawiedliwości. Sędzia winien przygotowywać swoje sprawiedliwe orzeczenie tak, jak Bóg zazwyczaj wytycza sobie drogę, podnosząc poziom dolin i obniżając wzgórza. Tak, gdy jedna strona ucieka się do środków gwałtownych, gdy brutalnie prześladuje i gdy ima się środków chytrych albo podstępnych, gdy używa przemocy, posługuje się wielkimi adwokatami, to wówczas cnotą sędziego jest, aby tę nierówność wyrównał, opierając orzeczenie na równym gruncie. Qui fortiter emungit, elicit sanguinem; a gdzie prasa do wina jest zbyt silnie przykręcona, tam daje wino cierpkie, które ma smak pestek. Sędzia musi mieć się na baczności przed skomplikowanymi konstrukcjami myślowymi i naciągniętymi wnioskami; nie ma bowiem gorszej tortury niż ta, jaką daje prawo. Gdy chodzi w szczególności o prawo karne, to sędzia winien mieć się na baczności, żeby to, co miało budzić lęk, nie zamieniło się w okrucieństwo; i żeby nie sprowadził na ludzi tej ulewy, o jakiej Pismo mówi: pluet super eos lagueos. Surowe bowiem stosowanie prawa karnego jest dla ludzi ulewą, w której spadają na nich sidła. Toteż trzeba, ażeby mądrzy sędziowie ograniczali stosowanie przepisów karnych, jeśli one długo pozostawały w stanie uśpienia, albo jeśli stały się nieodpowiednie dla chwili obecnej.

Judicis ofjicium est, ut res, ita tempora rerum, et cetera. W sprawach, gdzie chodzi o życie i śmierć, sędzia winien (o ile na to tylko prawo pozwala) pamiętać, wymierzając sprawiedliwość, o miłosierdziu i surowym okiem spoglądać na samo przestępstwo, lecz miłosiernie patrzyć na osobę przestępcy.

Po drugie, co się tyczy adwokatów i pełnomocników, którzy prowadzą sprawy. Cierpliwość i powaga w słuchaniu spraw jest istotną częścią wymiaru sprawiedliwości; a sędzia, który mówi zbyt wiele, nie jest zbyt dobrze nastrojonym instrumentem muzycznym. Nie jest to zaletą sędziego, jeśli sam od razu ustala to, co powinien by był usłyszeć we właściwym czasie z drugiej strony kraty sądowej; ani też, jeśli okazuje, że szybko tworzy sobie koncepcję sprawy, przerywając zeznanie, czy też zbyt krótko słuchając wywodów adwokata, albo uprzedzając zeznania pytaniami, choćby one pozostawały w związku ze sprawą. W słuchaniu sprawy sędzia ma cztery zadania: winien kierować zeznaniami, miarkować długość zeznań, powtarzanie się i rzeczy zbędne w wypowiedziach; winien powtarzać, wybierać i zestawiać istotne punkty tego, co zostało powiedziane; wreszcie winien dać orzeczenie, czyli sentencję. Wszystko, co wykracza poza te rzeczy, jest zbędne i wynika albo z próżności i nadmiernej gotowości mówienia,, albo z niecierpliwości w słuchaniu sprawy, albo z krótkiej pamięci, albo z braku równomiernej i stałej uwagi. Dziwna to rzecz, że zuchwała śmiałość adwokatów ma tak wielki wpływ na sędziów, gdy tymczasem winni oni naśladować Boga, w którego imieniu zajmują swój stolec i który poniża ludzi zbyt pewnych siebie, a przychylnie patrzy na skromnych. Ale jeszcze bardziej dziwną jest rzeczą, że sędziowie mają wyraźnie swoich ulubieńców wśród adwokatów, co może tylko sprawić, że ci zwiększają swoje honoraria i że powstaje podejrzenie przekupstwa. Sędzia winien adwokatowi udzielać pochwały i okazywać względy, gdy sprawy są dobrze prowadzone i bronione w sposób lojalny, zwłaszcza w stosunku do strony, która nie wygrywa sprawy, to bowiem u klienta zachowuje dobrą reputację jego adwokata i usuwa jego błędne pojęcie o słuszności jego sprawy. Dobro zaś publiczne wymaga, by sędzia udzielał przystojnej nagany adwokatowi, gdzie widać chytre zamysły, grube lekceważenie, niedostateczną znajomość sprawy, nierozważny nacisk albo obronę zbyt już zuchwałą. Przy tym przed kratkami sądowymi adwokat nie powinien wdawać się w dyskusję i kłótnię z sędzią ani też nie powinien próbować, by podjąć sprawę na nowo, gdy sędzia oznajmi już swój wyrok. Ale z drugiej strony sędzia nie powinien zatrzymywać się w sprawie na pół drogi, ani dawać stronie okazji, by mogła powiedzieć, że jej adwokat nie został wysłuchany, albo że nie zostały rozważone dowody.

Po trzecie, co się tyczy tego, co dotyczy urzędników sądowych i pisarzy. Miejsce wymiaru sprawiedliwości jest miejscem świętym; toteż nie tylko ława sędziowska, ale prowadzące do niej stopnie, cała izba sądowa i jej ogrodzenie winno być zabezpieczone przed wszelkim zgorszeniem i przekupstwem. Zaiste bowiem, jak mówi Pismo, nie można zbierać gron winnych z cierni czy też z ostu; nie może też wymiar sprawiedliwości dawać owocu ze słodyczą pośród krzewów głogu i zarośli, jakimi są chciwi łupu pisarze i urzędnicy sądowi. W poczcie ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości, mogą być cztery rodzaje szkodników. Po pierwsze, pewni ludzie są tutaj siewcami sporów sądowych i sprawiają, że sądy uginają się pod ciężarem tych spraw i że kraj się nimi wyniszcza. Drugi rodzaj to ci, którzy wikłają sądy w spory kompetencyjne i nie są prawdziwymi amid curiae, lecz parasiti curiae przez to, że popychają sąd poza granice jego kompetencji ze względu na swe drobne i duże korzyści. Trzeci rodzaj, to ci, których można nazwać lewą ręką sądu: ludzie, którzy są pełni pomysłowych i groźnych wybiegów i forteli, którymi naruszają jasny i prosty tok spraw sądowych i wyprowadzają wymiar sprawiedliwości na drogi kręte i powikłane jak w labiryncie. Czwarty wreszcie rodzaj to poborcy i egzekutorzy opłat sądowych, co czynią zasadnym potoczne porównanie sądów z dzikimi zaroślami, w których owca, szukając schronu w złą pogodę, na pewno utraci część swojego runa. Z drugiej zaś strony stary urzędnik sądowy, dokładnie obeznany z precedensami, ostrożny w postępowaniu i rozumiejący zadania sądu, jest doskonałym palcem wskazującym dla tego sądu i wielokrotnie wskazuje drogę samemu sędziemu.

Po czwarte, co do tego, co może mieć znaczenie dla władcy i dla państwa, sędziowie winni ponad wszystko pamiętać końcowe słowa rzymskich Dwunastu Tablic: salus populi suprema lex; i powinni wiedzieć, że prawa są rzeczą zdradliwą i wyrocznią źle natchnioną, jeśli nie mają na widoku tego właśnie celu. Toteż układają się szczęśliwie sprawy państwowe tam, gdzie władca i państwo często naradza się z sędziami; i gdzie z drugiej strony sędziowie często naradzają się z królem, i z państwem. Pierwsze zachodzi, gdy zagadnienie prawne wikła się z interesem państwa; drugie zaś, gdy pewne względy państwowe wchodzą w grę w sprawie sądowej. Wiele razy bowiem rzeczy przedłożone sądowi mogą dotyczyć tego, co jest meum i tuum, a tymczasem uzasadnienie wyroku oraz konsekwencje, które z niego wypływają, mogą zaczepiać interesy państwa. Sprawą o znaczeniu państwowym nazywam nie tylko to, co dotyczy uprawnień władzy najwyższej, lecz również wszystko, co wprowadza jakąś doniosłą zmianę lub niebezpieczny precedens lub też dotyczy wyraźnie znacznej części ludności. I niechaj nikt sobie nie wyobraża, że sprawiedliwe prawa i trafna polityka to rzeczy jakoś ze sobą niezgodne; są one bowiem podobne do tchnień żywotnych i ścięgien, z których pierwsze wprawiają w ruch drugie. Niechaj też pamiętają sędziowie, że tron Salomona z obu stron podtrzymywały lwy; niechaj właśnie sędziowie będą tymi lwami, lecz lwami, które się znajdują pod tronem w tym znaczeniu, iżby dawali baczenie, by nie uczynić jakiejś ujmy czy też nie przeciwstawić się jakimś uprawnieniom suwerennym. A jednocześnie niechaj sędziowie nie pozostają tak dalece w niewiedzy co do swoich własnych uprawnień, iżby myśleli, że nie jest im pozostawione, jako główna część ich zadania, mądre stosowanie praw. Mogą bowiem mieć w pamięci to, co powiedział apostoł o prawie, większym niż ich: nos scimus quia lex bona est, modo guis ea utatur legitime.

 

LVII. O GNIEWIE

Chcieć wykorzenić całkowicie gniew, to tylko czcze i śmiałe zamierzenie stoików. Znamy lepsze w tej sprawie wypowiedzi: gniewajcie się, a nie grzeszcie; słońce niechaj nie zapada na rozgniewanie wasze [list do Efezów 4, 26]. Gniew należy powściągać i stawiać mu granice, zarówno co się tyczy jego przebiegu, jak i trwania w czasie. Omówimy tu najpierw, jak należy miarkować i uspokajać tę naturalną skłonność i nawyk do gniewu; po drugie omówimy, jak można tłumić poszczególne poruszenia gniewu lub co najmniej zapobiegać, by nie czyniły one zła; po trzecie wreszcie, jak budzić u innych ludzi gniew albo go uspokajać.

Co się tyczy pierwszego: nie ma tu innej drogi niż rozważyć i przetrawić dobrze skutki gniewu i to, jak on zakłóca życie człowieka. I najlepiej czynić to, spoglądając na gniew wtedy, gdy jego poryw przeszedł już całkowicie. Dobrze mówi Seneka, że gniew jest jak deszcz, którego krople same się, rozpryskują, gdy upadają. Pismo napomina nas: w cierpliwości waszej utrzymacie dusze wasze. Kto wychodzi z cierpliwości, ten traci władzę nad swoją duszą. Ludzie nie powinni się zamieniać w pszczoły:

Animasque in vulnere ponunt.

Gniew jest pewnego rodzaju ułomnością, jak to widać dobrze w słabości tych ludzi, u których zdobywa panowanie: u dzieci, kobiet, ludzi starych lub chorych. Trzeba, iżby ludzie baczyli, by odpowiadać na gniew pogardą raczej niż strachem i aby mogło się wydawać, że są wyżsi ponad zniewagę, niż że się jej poddają; a rzecz to łatwa, jeżeli człowiek panuje nad sobą. Co się tyczy drugiego punktu, przyczyn i motywów gniewu, to jest ich w zasadzie trzy. Pierwsza to zbytnia wrażliwość na doznane uchybienie: nie gniewa się bowiem ten, kto nie czuje, iżby doznał jakiegoś uchybienia. Stąd też osoby czułe i delikatne z konieczności rzeczy często się gniewają, jako że tyle jest rzeczy, które je wyprowadzają z równowagi, na które natury bardziej krzepkie nie są niemal wcale wrażliwe. Druga przyczyna to obawa i wyobrażenie, że okoliczności, które towarzyszyły doznanemu uchybieniu, dawały wyraz pogardzie. Pogarda bowiem jest tym, co daje szczególny bodziec dla gniewu, w równym stopniu albo w większym niż samo uchybienie. Stąd też, gdy człowiek umie wyszukiwać okoliczności, które mogą być oznaką wzgardy, to łatwo się u niego rodzi gniew. Wreszcie przekonanie, że z uchybieniem łączy się ujma dla reputacji człowieka, w znacznej mierze powiększa i zaostrza gniew; środkiem na to jest, by człowiek miał, jak to Gonsalvo zwykł był mówić, telam honoris crassiorem. Ale w każdym przystępie gniewu najlepszym środkiem jest zyskać na czasie i wmówić w siebie, że dobra sposobność do rewanżu jeszcze nie nadeszła, lecz że się przewiduje czas na to: a tymczasem człowiek się uspokaja i powstrzymuje od wybuchu gniewu.

Aby nie dopuścić do wybuchu gniewu, choć on już nas opanował, trzeba szczególnie strzec się dwóch rzeczy. Jedna to nadmierna ostrość i gorycz słów, w szczególności, jeśli są one uszczypliwe i swoiście odpowiadają danej sytuacji (communia maledicta nie mają tak wielkiej wagi); a także i to, iżby w gniewie nie ujawniać żadnych tajemnic, to bowiem czyni człowieka niezdolnym do życia zbiorowego. Druga rzecz to nie należy ostatecznie zrywać żadnej sprawy w przystępie gniewu; i choćbyśmy nie wiedzieć jak okazali swoje rozgoryczenie, nie należy czynić nic tak, iżby tego nie można było odrobić.

Co się tyczy budzenia i uśmierzania gniewu u innego człowieka, to budzi się gniew głównie, wybierając czas, gdy ktoś jest najbardziej zrzędnie i źle usposobiony; a także zbierając (jak to już powyżej wspomnieliśmy) wszystko, co tylko można, by zwiększyć i zaostrzyć wzgardę. Dwa środki na gniew to rzeczy temu wręcz przeciwne. Pierwszy to wybrać właściwą chwilę na to, iżby po raz pierwszy przedstawić człowiekowi sprawę, która budzi gniew; pierwsze bowiem wrażenie jest bardzo ważne. Drugi zaś środek, to odjąć, o ile tylko można, uchybieniu wyraz pogardy, przypisując je nieporozumieniu, obawie, pobudzeniu uczuciowemu lub czemukolwiek innemu.

 

LVIII. O ZMIENNYCH KOLEJACH RZECZY

Salomon powiada: Nie ma nowej rzeczy na świecie. Tak więc jak Platon wyobrażał sobie, że wszelkie poznanie jest tylko przypomnieniem, tak przeciwnie Salomon powiada, że wszelka nowość jest tylko zapomnieniem. Widzimy tedy, że rzeka Leta płynie zarówno nad powierzchnią ziemi, jak i pod nią. Jest jeden ciemny astrolog, który powiada: gdyby nie było dwóch rzeczy, które są stałe i niezmienne (jedną rzeczą jest to, że gwiazdy stałe pozostają wciąż na jednakowej odległości jedna od drugiej i nigdy ani nie zbliżają się, do siebie, ani nie oddalają; drugą zaś jest, że obrót dzienny ziemi zachodzi zawsze w ciągu tego samego czasu,), to żadna jednostka nie istniałaby nawet przez chwilę. To pewna, że materia jest w ciągle zmiennym biegu zmian, nigdy zaś w stanie zastoju. Dwa są wielkie całuny, które obejmują zapomnieniem wszelkie rzeczy: potopy i trzęsienia ziemi. Co się tyczy pożarów i wielkich susz, to one nie trzebią całkowicie i nie niszczą ludności. Wóz Faetona był w ruchu tylko dzień jeden; a trzyletnia susza za czasów Eliasza dotknęła część ziemi i pozostawiła ludzi przy życiu. Co się tyczy wielkich pożarów wzniecanych przez piorun, które częste są w Indiach Zachodnich, to mają one mały zasięg. Co się tyczy natomiast zniszczenia dwóch innych rodzajów, przez potop i trzęsienie ziemi, to należy zauważyć jeszcze, że reszta ludzi, która szczęśliwym trafem się zachowuje, to zazwyczaj ludzie ciemni i żyjący w górach, którzy nie mogą opowiedzieć o czasach przeszłych, tak iż powstaje wówczas zapomnienie, które jest tak wielkie, jak gdyby żaden człowiek nie pozostał przy życiu. Jeżeli zastanowimy się dobrze nad tym, jaka jest ludność Indii Zachodnich, to okazuje się bardzo prawdopodobne, że jest to ludność późniejsza czy też młodsza niż ludność starego świata. I rzeczą bardziej prawdopodobną jest, że zniszczenia, jakie się dokonały dotychczas, powstawały nie z przyczyny trzęsienia ziemi (tak powiedział kapłan egipski Solonowi o wyspie Atlantydzie, że została pochłonięta przez trzęsienie ziemi), lecz raczej były skutkiem częściowego potopu. Trzęsienia ziemi bowiem w tamtych krajach są rzadkie. Ale z drugiej strony mają te kraje rzeki tak wielkie i rozlewne, że rzeki Azji, Afryki i Europy są w stosunku do nich strumykami tylko. Podobnie ich Andy czy góry są znacznie wyższe niż góry u nas. Stąd też wydaje się, że resztki ludzkich pokoleń ratowały się w takich ograniczonych potopach. Co się tyczy uwagi Makiawela, że zawiść sekt w znacznej mierze przyczynia się do tego, iż ginie pamięć o rzeczach minionych, przy czym wskazuje on na Grzegorza Wielkiego, który uczynił wszystko, co było w jego mocy, ażeby zniszczyć starożytności pogańskie — tutaj ja nie znajduję, iżby taka gorliwość miała jakieś doniosłe skutki, ani też żeby trwała długo; jak to widać z tego, że po Grzegorzu sukcesję wziął Sabinian, który odnowił dawne starożytności.

Zmiany w górnej strefie nie mogą tu dostarczyć właściwego argumentu. Być może, że wielki rok Platona, gdyby świat trwał tak długo, miałby pewne skutki, lecz tylko dla całości świata, nie zaś takie, iżby na nowo powstały takie same jednostki (to bowiem jest urojeniem tych, w których pojęciu ciała niebieskie mają bardziej ścisły wpływ na rzeczy tutaj na ziemi, niż to jest w rzeczywistości). Komety, nie ulega wątpliwości, mają podobnie moc i wpływ na masę wszystkich rzeczy, wziętych razem; ale ludzie patrzą na nie i śledzą je w ich ruchu, nie obserwują natomiast mądrze ich wpływu, a w szczególności ich wpływu wzajemnego; a więc tego, jakiego rodzaju kometa, co się tyczy jej wielkości, barwy, kierunku promieni, położenia na niebie, wywołuje dany rodzaj skutków.

Jest pewna rzecz drobna, jaką kiedyś słyszałem, nad którą bym nie chciał przejść, nie zatrzymując się nad nią na chwilę. Mówi się mianowicie, że zauważono w Niderlandach (nie wiem, w jakiej ich części), że co trzydzieści pięć lat przychodzi znów ta sama kolej lat podobnych i pogody; a więc wielkie mrozy, wielkie deszcze, wielkie susze, ciepłe zimy, lata niezbyt ciepłe i temu podobne; i to nazywa się primum. Jest to rzecz, którą wspominam raczej dlatego, że zwracając myśl wstecz, znajduję, iż to się rzeczywiście ma tak w pewnej mierze.

Ale pozostawmy te zdarzenia w naturze i przejdźmy do ludzi. Z rzeczy ludzkich najbardziej zmienne są sekty i religie. Albowiem te ciała niebieskie mają największy wpływ na umysł człowieka. Prawdziwa religia zbudowana jest na skale; inne zaś wznoszą się i opadają na falach, czasu. Omówimy tedy przyczyny nowych sekt i damy pewne rady, ich dotyczące, o ile słabość ludzkiego sądu jest w stanie przeciwstawić się tak wiekim przemianom.

Gdy religia, poprzednio uznawana, zostaje rozdarta przez spory i gdy świętość ludzi, którzy ją głoszą, upada i ustępuje miejsca zgorszeniu, a gdy przy tym czasy są pełne ciemnoty, ignorancji i barbarzyństwa, to można oczekiwać, że powstanie nowa sekta, jeżeli wówczas zjawi się też jakiś duch egzaltowany i dziwny, który stanie się twórcą takiej sekty. Te wszystkie warunki były spełnione, gdy Mahomet ogłosił swoje prawo. Jeśli nowa sekta nie ma dwóch następujących cech, to się nie należy jej obawiać, nie będzie się bowiem upowszechniała. Jedną cechą jest to, że stara się usunąć ustalony autorytet i władzę albo się im przeciwstawić: nic bowiem nie jest tak popularne, jak to właśnie. Drugą cechą jest, że pozwala ona na przyjemności i życie pełne rozkoszy. Co się bowiem tyczy herezji opartych na spekulacji (takich, jakimi w starożytnych czasach byli arianie, a obecnie są arminianie), to chociaż mają one wielki wpływ na umysły ludzi, niemniej przecież nie wytwarzają wielkich zmian w państwie, chyba że sprzyjają temu wydarzenia polityczne. Są, jak się zdaje, trzy sposoby powstawania nowych sekt: dzięki mocy znaków i cudów, dzięki elokwencji oraz rozumnej perswazji, wreszcie dzięki mieczowi. Co się tyczy męczeństw, to zaliczam je do cudów, jako że zdają się one wychodzić poza zakres mocy ludzkiej natury; i podobnie zaliczyłbym.do cudów niezwykłą i godną podziwu świętość życia. Z pewnością nie ma lepszego sposobu na to, żeby zapobiec powstaniu nowych sekt i schizm, niż usunąć nadużycia, wyrównać drogą kompromisu małe różnice, postępować łagodnie, nie uciekając się do krwawego prześladowania; i raczej usuwać głównych twórców tych sekt, pozyskując ich sobie i pomagając im wznieść się społecznie, niż doprowadzając ich do wściekłości gwałtem i okrucieństwem.

W wojnach wiele jest zmian i niestałości, lecz głównie dotyczą one trzech rzeczy: miejsca, które jest teatrem wojny, uzbrojenia i sposobu prowadzenia wojny. Wojny w czasach starożytnych szły, jak się zdaje, bardziej ze Wschodu na Zachód: Persowie, Asyryjczycy, Arabowie, Tatarzy (którzy byli najeźdźcami), to były wszystko narody wschodnie. Prawda, że Galowie byli ludem zachodnim, lecz czytamy tylko o dwóch ich najazdach, o jednym na Galo-Grecję, o drugim na Rzym. Ale Wschód i Zachód nie są ściśle określonymi punktami na niebie; i podobnie o wojnach nie można dokładnie ustalić, czy idą ze Wschodu, czy z Zachodu. Natomiast Północ i Południe są punktami stałymi; i rzadko czy też chyba raczej nigdy nie widziano, żeby lud z dalekiego Południa czynił najazd ha lud Północy, natomiast było zawsze przeciwnie. Stąd jest rzeczą jasną, że szlak od Północy jest bardziej naturalną drogą wojny; jest tak albo ze względu na gwiazdy tej półkuli, albo ze względu na wielkie lądy, jakie są na północy (podczas gdy strona południowa, o ile to jest nam wiadome, to niemal same morza); albo (co jest najbardziej widoczne) ze względu na chłód panujący w krajach północnych, który jest tym czynnikiem, co bez pomocy wszelkiej dyscypliny najbardziej hartuje ciała i najbardziej gorącą czyni odwagę.

Gdy jakieś wielkie państwo czy imperium rozpada się i rozbija, to można być pewnym, że będą wojny. Albowiem wielkie państwa, gdy stoją mocno, odbierają moc i niszczą tych autochtonów, których podbiły, opierając się na swoich własnych siłach; gdy natomiast zawodzi ich własna moc, to wszystko idzie ku ruinie i państwo takie zostaje wystawione na łup. Tak było, gdy rozkładało się Cesarstwo Rzymskie, podobnie też było z Imperium Niemieckim po śmierci Karola Wielkiego, gdy każdy ptak wyrywał jakieś pióro; i nie jest rzeczą nieprawdopodobną, że byłoby tak samo z Hiszpanią, gdyby się załamała jej moc. Połączenia i zjednoczenia wielkich królestw podobnie stają się przyczyną wojny. Gdy bowiem jakieś państwo dochodzi do mocy nadmiernej, to jest podobne do wielkiej nawały wodnej, która z pewnością doprowadzi do powodzi, jak to widział świat, gdy chodzi o takie państwa, jak Rzym, Turcja, Hiszpania i inne. Zważcie, nie ma niebezpieczeństwa, iżby powstała powódź ludzka, gdy na świecie jest bardzo niewiele ludów barbarzyńskich, a poza tym są tylko takie, w których nie wstępuje się w związki małżeńskie i nie płodzi dzieci, o ile się nie wie, że będą środki na ich wyżywienie (jak to rzecz się ma niemal wszędzie dzisiaj, poza krajem Tatarów). Gdzie natomiast są wielkie gromady ludzkie, które wciąż się rozmnażają, nie myśląc naprzód o środkach do życia i utrzymania, to wówczas rzeczą nieuchronną jest, że w ciągu stulecia te masy raz czy dwa wyładowują część swej ludności na inne narody. Dawne ludy północne czyniły to z pomocą losowania; mianowicie rzucano losy, kto ma zostać w domu, a kto szukać szczęścia poza krajem. Gdy państwo wojownicze mięknie i niewieścieje, to może być pewne wojny. Albowiem zazwyczaj takie państwa stają się z czasem bogate i jednocześnie się degenerują; to zachęca inne widokami na łupy, a upadek ich mocy dodaje innym odwagi do prowadzenia wojny.

Co się tyczy uzbrojenia, to trudno tutaj ustalić jakąś regułę; niemniej i tutaj widzimy pewne nawroty i zmienne koleje. Jest wszak rzeczą pewną, że ciężkie działa były znane w mieście Oxidrakes w Indii i że to one były tym, co Macedończycy nazywali grzmotem i błyskawicą oraz magią. I jest też dobrze znane, że w Chinach posługiwano się ciężkimi działami przed dwoma tysiącami lat. Warunkiem tego, iżby broń była dobra, jest po pierwsze, żeby sięgała daleko, to bowiem oddala niebezpieczeństwo, jak to widzimy na ciężkich działach i muszkietach. Po drugie, takim warunkiem jest to, iżby duża była moc wstrząsu, w czym również ciężkie działa przewyższają wszelkie maszyny oblężnicze i inne wynalazki starożytne. Trzecim warunkiem jest, żeby tej broni można było wygodnie używać, a więc żeby się nią można było posługiwać przy wszelkiej pogodzie, żeby ją można było łatwo przenosić z miejsca na miejsce, i tak dalej.

Co się tyczy prowadzenia wojen, to początkowo ludzie liczyli głównie na liczebność wojsk; i w wojnach chodziło głównie o wielką siłę i odwagę, przy czym ustalano dzień na walkę w polu i w ten sposób mierzono wręcz swą siłę; nie umiano natomiast ustawiać szyków do bitwy. Później zaczęto liczyć bardziej na zdolność bojową niż na samą liczebność; zaczęto zwracać uwagę na korzyści, jakie może dać miejsce walki, na chytre manewry i na rzeczy podobne; zwiększała się też umiejętność ustawiania wojsk w szyku bojowym. Gdy państwo jest w okresie swej młodości, to kwitnie tam sztuka wojenna; gdy jest w okresie dojrzałości, to kwitnie uczoność; później nieco przez czas jakiś i jedno, i drugie; w wieku zaś schyłkowym kwitnie technika i handel. Nauka jest w okresie dzieciństwa, gdy robi zaledwie pierwsze kroki i jest jeszcze naiwna; jest w okresie młodości, gdy jest bujna i młodzieńcza; później przechodzi przez wiek dojrzały, gdy staje się solidna i zna swe granice; wreszcie wchodzi w wiek starości, gdy staje się sucha i czcza. Ale nie jest dobrze zbyt długo przypatrywać się tym obracającym się wciąż kołom zmienności, bo można dojść do zawrotu głowy. Co się zaś tyczy historii tych zmiennych kolei, to jest to tylko krąg opowieści, na które nie ma miejsca w tej książce.

 

FRAGMENT ESEJU: O POGŁOSCE

Poeci czynią pogłoskę potworem. Opisują ją częściowo subtelnie i wytwornie, częściowo poważnie i sentencjonalnie. Powiadają: patrzcie oto, ile ma ona piór, tyle oczu pod nimi; i tyle języków, i tyleż głosów, i tyleż nastawia uszu.

To jest tylko przygrywka; dalej idą doskonałe przypowieści, jak to pogłoska zyskuje na sile, gdy się rozpowszechnia; jak to schodzi ona w sfery przyziemne, a jednocześnie głowę swoją kryje w chmurach; jak to za dnia siedzi w wieży strażniczej, a wylatuje na zewnątrz głównie nocą; jak to miesza rzeczy, które rzeczywiście miały miejsce, z rzeczami, których nie było; i jak to jest postrachem dla wielkich miast. Ale przechodzi wszystkie inne rzeczy to, że opowiadają oni, iż ziemia, matka olbrzymów, którzy prowadzili wojnę z Jowiszem i zostali przez niego zniszczeni, później w gniewie wydała na świat Pogłoskę. Rzecz to pewna, że rebelianci (których obrazem są owi giganci) i buntownicze pogłoski i oszczerstwa, to bracia i siostry, to rodzaj męski i żeński. To też warte jest coś, jeśli człowiek umie ugłaskać tego potwora i doprowadzić go do tego, żeby jadł z ręki, żeby nim można było kierować i wraz z nim wzlatywać nad inne żarłoczne ptactwo i je zabijać. Ale zaraziliśmy się już stylem poetów. Mówiąc teraz w sposób poważny i rozsądny: w rozważatniach, dotyczących polityki, nie ma sprawy, o której by mniej traktowano, a o której by warto było więcej traktować niż sprawa pogłoski. Pomówimy tedy o tych sprawach, mianowicie o tym, co to są pogłoski fałszywe, a co prawdziwe, i jak można najlepiej odróżnić jedne od drugich; i o tym, jak pogłoski można siać i zbierać; jak je można rozsiewać i mnożyć; jak je można powściągać i tłumić; i o innych rzeczach, które dotyczą natury pogłoski.

Pogłoska ma taką siłę, że chyba nie ma żadnej wielkiej akcji, w której nie miałaby ona swej roli, zwłaszcza w wojnie. Mucjanus doprowadził do upadku Witeliusza pogłoską, jaką rozsiewał, że Witeliusz miał zamiar przenieść legiony syryjskie do Germanii, legiony germańskie zaś do Syrii, wskutek czego w legionach syryjskich powstało wielkie wzburzenie. Juliusz Cezar zaskoczył niespodziewanie Pompejusza, uśpiwszy jego energię i przygotowania pogłoską, jaką puszczał chytrze w obieg, jakoby właśni żołnierze Cezara nie miłowali go i byli już zmęczeni wojnami i jakoby obładowani już łupami w Galii chcieli go opuścić, skoro tylko wejdzie on do Italii. Liwia przygotowała wszystko do tego, ażeby na tron wstąpił jej syn Tyberiusz, rozgłaszając wciąż, że jej małżonek August był na drodze do poprawy i wyzdrowienia. U paszów tureckich jest zaś w zwyczaju, że ukrywają śmierć Wielkiego Turka (Sułtana) przed janczarami i żołnierzami, ażeby uchronić Konstantynopol oraz inne miasta przed grabieżą, jaką zwykli są czynić janczarzy. To że Kserkses, król Persji, szybko opuścił Grecję, sprawił Temistokles, rozgłaszając, że Grecy mają zamiar zniszczyć jego most z okrętów, jaki on zbudował przez Hellespont. Jest tysiąc przypadków podobnych; a im jest ich więcej, tym mniej potrzeba je powtarzać, jako że każdy człowiek spotyka się z nimi na każdym miejscu. Niechaj więc wszyscy mądrzy władcy równie czujnie baczą na pogłoski, jak poświęcają swą uwagę planom swoim i działaniom.

---